Piotr Tkacz-Bielewicz: Skąd pomysł na zajęcie się tymi melodiami?
Gosia Zagajewska: Melodie poniekąd same wpadły nam w ręce. Otóż kilka lat temu, już choćby nie pamiętam dokładnie kiedy, otrzymaliśmy z Ksawerym od naszych bliskich znajomych z Konina zbiór zeszytów zatytułowany „Folklor muzyczny z okolic Konina”. Zeszyty zawierały obszerne komentarze pisane przez badaczy muzyki tradycyjnej, a także zapisy nutowe. Do zeszytów dołączone były archiwalne nagrania w postaci kaset oraz płyt CD. Inicjatorem tej publikacji był Krzysztof Pydyński, muzykolog i w tej chwili dyrektor konińskiej szkoły muzycznej. Realizował to przedsięwzięcie na przełomie lat 90 i 2000. Te materiały zalegały dość długo gdzieś u nas w domu. Sięgnęłam po nie po raz pierwszy podczas lockdownu w 2020 roku. Zaczęłam słuchać tych pieśni śpiewanych a cappella przez kobiety pochodzące z różnych miejscowości pod Koninem, szczególnie zapadły mi w pamięć niektóre melodie z Babiaka, Osieka i Kramska. Krążyły mi w głowie i bardzo chciałam coś z nimi zrobić, ale nie wiedziałam jeszcze dokładnie co. Dotychczas zajmowałam się przede wszystkim muzyką improwizowaną, Melodie, które śpiewałam, powstawały w czasie rzeczywistym i raczej ich nie powtarzałam albo bardzo rzadko. Wyobrażałam sobie jednak, iż mogłabym śpiewać te ludowe melodie wokalizą, zapętlać, potem improwizować wokół nich. Wyobrażałam sobie to wszystko w towarzystwie elektroniki. W końcu, zupełnie intuicyjnie, zaczęłam pisać do tych melodii swoje własne teksty. Pomyślałam, iż mogę zaryzykować taki zabieg.
fot. archiwum zespołu
Dotychczas nie łączyłam mojej działalności pisarskiej z muzyczną, ale ten proces zaczął mnie wciągać i otwierać we mnie zupełnie nowe przestrzenie. Te ograniczenia w postaci ilości sylab w wersie, rytmu itp. okazały się bardzo inspirujące. Pewnego dnia napisał do mnie Wojtek, z którym wcześniej przez kilka lat współtworzyłam improwizujące trio Szpety, iż ma ochotę pograć rytmy. Opowiedziałam mu o ludowych melodiach i tekstach, nad którymi pracowałam. Zaczęliśmy nagrywać pierwsze próbki we dwoje, na odległość.
Potem spotkaliśmy się, chyba latem 2021, i nagraliśmy siedem pieśni u Wojtka w domu. Szukaliśmy wydawcy i w czasie tych naszych poszukiwań Ksawery, któremu niejednokrotnie pokazywałam nasze nagrania, spytał, czy może do nas dołączyć. Zagraliśmy pierwszą próbę jako trio i ona okazała się decydująca. To wciąż brzmiało dość surowo, pierwotnie i minimalistycznie (bo na tym nam zależało), ale kontrabas Ksawerego wprowadził nowy wymiar do tej muzyki i już nie było możliwości odwrotu. Tak powstały Tuleje.
PTB: Czy mogłabyś zdradzić trochę, jak powstawały, czy odnosiłaś się jakkolwiek do oryginalnych pieśni?
GZ: Punktem wyjścia były przede wszystkim melodie. One często stwarzały dla mnie zupełnie inne przestrzenie niż te, które wyrażały towarzyszące im oryginalnie teksty. Od początku wiedziałam, iż chcę opowiedzieć to wszystko własnymi słowami. Taka jest zresztą historia i rola tych pieśni – mają opowiadać, są bardzo blisko codzienności, przeżyć wykonujących je osób. Krążyły – i na szczęście przez cały czas krążą – pomiędzy regionami, pomiędzy domami, w różnych wariantach, tempach, tonacjach.
fot. archiwum zespołu
Pomiędzy tekstami też często występują mniejsze lub bardziej zauważalne różnice. Melodie, które znalazły się na płycie, od razu do mnie trafiły, zostały gdzieś głęboko. Teksty powstawały bardzo intuicyjnie. Czasami inspirowałam się również oryginalną historią zapisaną w pieśni, na przykład w przypadku utworu „Wiśnia”, który powstał na podstawie pieśni „Pojechoł pan z chartami na pole”.
Ona występuje również w różnych wariantach, dotyczących zarówno melodii, jak i tekstu. To historia kobiety, żony, która zostaje sama we dworze, kiedy jej mąż wyjeżdża na pole z chartami. Kobieta spędza noc z krawcem i ten czyn zostaje dostrzeżony przez sługę jej męża, który pozostał we dworze, by doglądać wszystkiego pod nieobecność gospodarza. Sługa informuje panu, pan wraca z pola przedwcześnie i staje się świadkiem tego, co łączy jego żonę z krawcem. Wypędza kobietę z domu. Nieczęsto te pieśni opowiadają historie z perspektywy mężczyzn, to raczej kobiece opowieści. Więc ja się tutaj utożsamiłam z tą opuszczoną i potem porzuconą kobietą. Próbowałam z nią współodczuwać, pojąć jej intencje, wczuć się w jej los. I ona jest tą tytułową wiśnią. Oczywiście przepuściłam tę historię przez maszynkę mojej wyobraźni, więc można w tym nowym tekście czytać, co się chce.
PTB: Chciałbym teraz zagadnąć o muzykę, choć trochę już o tym była mowa, ale interesuje mnie wasze podejście do tych wyjściowych tematów: na ile staraliście się ich trzymać, a na ile traktowaliście jedynie jako punkt wyjścia? Czy myśleliście o nich jako o pewnych ramach, w których trzeba się zmieścić, czy jako pewne ograniczenie były one bodźcem pobudzającym kreatywność, czy tylko odskocznią, punktem wyjścia? No i w ogóle, czy grając je, czujecie się częścią jakiegoś kontinuum? Myślicie o tej całej tradycji, która za nimi stoi?
Wojtek Kurek: Tradycyjne melodie były inspiracją i punktem wyjścia. Nie chcieliśmy ich zmieniać, z kilkoma drobnymi wyjątkami, bo są świetną osią i pomostem do przeszłości. Zatem tak, przedłużając żywot melodii, czujemy, iż wpisujemy się w bardzo długą i skomplikowaną tradycję. Są również kreatywnym ograniczeniem, bo nie wypada ich przykrywać, zagłuszyć, musieliśmy dostosować środki, minimalizowaliśmy pomysły. Być może za kilkanaście lat ktoś, kto nie interesuje się muzyką tradycyjną, zahaczy się o nasze utwory i p.. zrobi covery lub sięgnie do źródeł i odniesie się do nich.
Ksawery Wójciński: Tak jak wspomniał Wojtek, podejście nasze do tego materiału było dość minimalistyczne. Jak to bywa w muzyce wokalnej, szukaliśmy swoich tonacji.
fot. archiwum zespołu
Oryginalnie pieśni te wykonywane są a capella, naszą rolą było więc wymyślenie swego rodzaju aranżacji, jakiejś struktury harmonicznej, która uwypukliłaby piękno tych melodii, ale zarazem z wielką subtelnością nie narzucałyby się słuchaczowi.
PTB: Czy dostrzegacie jakieś punkty wspólne pomiędzy Tulejami a innymi swoimi projektami czy aktywnościami artystycznymi?
GZ: Może surowość brzmienia?
KW: Myślę, iż dostrzegam punkty wspólne z poprzednimi moimi doświadczeniami z muzyką tradycyjną. Zarówno Polmuz, jak i Maniucha i Ksawery to zespoły, które sięgnęły po muzykę tradycyjną, interpretując ją na swój sposób. Nie ma tam silenia się na wykonawstwo zgodne z jakąś tradycją. Wręcz przeciwnie. Materiał tradycyjny staje się tu pretekstem do stworzenia nowej jakości, nowego brzmienia.
PTB: Czego was Tuleje nauczyły, co z tego wynosicie? Czy zamierzacie kontynuować?
GZ: Dla mnie Tuleje otworzyły zupełnie nowe perspektywy, zarówno muzycznie, jak i językowo. Uczę się przede wszystkim takiej wykonawczej dyscypliny i czystości przekazu. Archaiczne melodie tego wymagają, tam nie ma zbyt wiele miejsca na udziwnienia, a choćby w tych momentach, kiedy odchodzę od melodii, staram się nie zdominować brzmienia całości głosem. Czuję, iż mamy do opowiedzenia te historie wspólnie jako trzy instrumenty i iż tutaj szczególnie ważne jest słuchanie siebie nawzajem. Praca nad tymi melodiami, które nie zawsze są oczywiste, nad śpiewaniem ich przy użyciu współczesnych, abstrakcyjnych tekstów – które pisałam, nie myśląc o tym, iż będę je kiedykolwiek śpiewać, tylko grzebiąc w materii języka w poszukiwaniu niebanalnych, trochę osobliwych, odważnych połączeń – jest dla mnie bardzo rozwijająca.
Nie wiem, czy mogę zdradzać, niech chłopaki potwierdzą, ale mamy już materiał na drugą płytę i mam nadzieję, iż przygoda prędko się nie zakończy! Na ten rok już szykują się koncerty, najbliższym będzie występ na festiwalu Ethniesy w Bydgoszczy. Płyta powstała najpierw, a teraz krystalizuje się brzmienie zespołu na żywo i to jest fascynujący proces.
WK: Zdecydowanie widzę punkty wspólne. Wręcz ciągłość, rozciągłość pewnych wątków.
Najwięcej grałem free impro, w międzyczasie powstało Chryste Panie. Tam spotkały się wyraźnie impro i transowy rytm. Szpety, czyli moje trio z Antoniną Nowacką i Gosią Zagajewską, to znowuż eksploracja dwóch głosów, przestrzeni, bębny zajmują zupełnie inną pozycję.
A w Tulejach jest głos na froncie, w końcu to piosenki z tekstem, jest trans w sekcji, bębny trzymają, rysują przestrzeń, ale wychodzą na wierzch dopiero, jak pojawiają się momenty free.
Długo byłem obrażony na granie rytmów na perkusji i chyba właśnie Chryste Panie mnie na to zagadnienie otworzyło ponownie. Zachciało mi się grać proste, konsekwentne rzeczy.
fot. archiwum zespołu
I właśnie dlatego zadzwoniłem do Gosi, mówiąc: znowu chce mi się grać rytmy! Zróbmy coś z tym! A odpowiedź to: ekstra, właśnie piszę teksty do lokalnych melodii. I tak powstały Tuleje. Dodatkowo miałem okazję sprawdzić się pierwszy raz w miksowaniu piosenek, co jest niewyobrażalnie inne od miksowania muzy tzw. eksperymentalnej.
Doświadczenie, które zebrałem podczas pracy nad inną muzyką, wydaje się, zaowocowało. Inne podejście niż to stricte popowo-rozrywkowe odbija się w brzmieniu albumu. Mimo pewnie wielu „zaniedbań komercyjnego savoir-vivre’u” brzmieniowego jest spójną historią, a jego brzmienie – jak wynika z feedbacku – wyraziste i niecodzienne.
Co sprawia, iż znowu będzie kłopot ze znalezieniem dla nas przestrzeni w muzycznym świecie. Ni to folk, ni to awangarda.
Tuleje nauczyły mnie innej niż dotychczas syntezy. Wejście w tryb rozrywkowy po wielu latach punkowego szaleństwa i czasem napiętych ambicji muzyka contemporarnego to wspaniały oddech, luz, jasność komunikatów. Do tego Gosia i Ksawery to superludzie i mimo naturalnych spięć wszyscy mają nastawienie otwarte, jest zrozumienie i dystans, a kompromisy chyba odpowiadają wszystkim po równo. Rączki zacieramy na następny album.