**Jeden pokój na trzy**
Wanda Nowak trzymała w dłoniach dokument o zasiedleniu, jakby to był wyrok. Mały pokój w akademiku politechniki — jej nowy dom po czterdziestu latach życia we własnym mieszkaniu. I nie byle jaki pokój, tylko pokój dla trzech wykładowczyń.
— Gdzie ja tu będę trzymać swoje rzeczy? — westchnęła, zwracając się do woźnego Bronisława, dobrodusznego starszego pana z bujnymi siwymi wąsami.
— Pani Wando, kochanie, a co robić? — rozłożył ręce. — Akademik pęka w szwach, remont w skrzydle dla wykładowców się przeciąga. Sami widzicie — dach przecieka, instalacja stara. Budowlańcy obiecują, iż do końca września skończą. Dyrekcja postanowiła czasowo ulokować panią z Heleną Piotrowską i Zofią Kowalską.
Wanda tylko pokręciła głową. W swoich pięćdziesięciu siedmiu latach nie sądziła, iż znów będzie dzielić przestrzeń z obcymi. Po rozwodzie mieszkanie przypadło byłemu mężowi — meldunek miał wcześniej. A jej pozostała tylko praca — wykłady z literatury w politechnice małego miasteczka. Pensja ledwo starczała na wynajem, więc gdy dyrektor zaproponował miejsce w akademiku, musiała się zgodzić.
— Oto klucze — podał Bronisław. — Trzecie piętro, pokój trzysta dwanaście. Helena Piotrowska i Zofia Kowalska już wiedzą o pani przybyciu.
Z ciężkim sercem Wanda wzięła klucze i powlokła się do windy. W dłoni walizka z najpotrzebniejszymi rzeczami, resztę przygarnęła sąsiadka ze starego mieszkania.
Pokój okazał się… nie tak mały, jak się bała. Solidne meble z czasów PRL: trzy łóżka, trzy szafki nocne, duża szafa, biurko przy oknie. Dwa łóżka były już zajęte — starannie zasłane, z różnymi narzutami. Na jednym — niebieska w kwiaty, na drugiej — bordowa z frędzlami.
— To pani Wanda Nowak? — rozległ się głos za jej plecami.
W drzwiach stała starsza kobieta z elegancką siwizną i stalowymi okularami na cienkim nosie. Surowe ubranie i postawa zdradzały w niej nauczycielkę z doświadczeniem.
— Tak — Wanda wyciągnęła dłoń. — A pani?..
— Zofia Kowalska, matematyka. Trzydzieści dwa lata w tej szkole. — Uścisk dłoni był krótki i suchy. — Pani łóżko przy oknie. Szafę dzielimy na trzy, pani — lewa sekcja. Harmonogram korzystania z łazienki na drzwiach, niech pani nie spóźnia się — gorącą wodę dają według rozkładu.
Wanda skinęła głową, czując się jak pierwszoroczna studentka.
— A gdzie Helena Piotrowska?
— Dzisiaj dyżuruje w stołówce — Zofia zacisnęła usta. — Chemiczka, bardzo… oryginalna osoba. Lubi rano słuchać radia i suszyć zioła. Od zapachu nie uciekniesz.
„No to się zaczęło” — pomyślała Wanda, rozpakowując walizkę. Dogadać się z dwoma obcymi kobietami w jej wieku, każda ze swoimi nawykami i charakterami, nie będzie łatwo.
Z Heleną Piotrowską poznała się wieczorem. Pełna życia kobieta z farbowanymi na rudo włosami wpadła do pokoju z torbami pełnymi jabłek.
— Dziewczyny, patrzcie, co mam! Z działki przywiozłam, częstujcie się! — Zauważyła Wandę i klasnęła w dłonie. — O, już pani jest! Helena Piotrowska, miło poznać!
Energicznie potrząsnęła dłonią nowej współlokatorki.
— Jabłuszko?
— Dziękuję — Wanda wzięła czerwony owoc, choć nie miała apetytu. — Bardzo mi miło.
— Helu, zabierz te swoje zioła z parapetu — wtrąciła się Zofia. — Teraz jest nas trzy, miejsca mało.
— Zosiu, nie marudź — machnęła ręką Helena. — Wszystkim wystarczy! Pani Wando, pani literaturę wykłada, tak? Słyszałam! Podobno pani pisze wiersze na zajęciach?
Wanda się zarumieniła:
— Czasami, żeby studentom łatwiej było zrozumieć materiał…
— Wspaniale! — wykrzyknęła Helena. — A ja mam takie ręce, widzi pani?
Wyciągnęła dłonie pokryte drobnymi śladami po odczynnikach chemicznych.
— Zawodowe — uśmiechnęła się. — Ale moi studenci wiedzą — chemia to poważna dama!
Zofia prychnęła, demonstracyjnie otwierając grubą książkę. Jakby cisza i porządek były dla niej najważniejsze na świecie.
— Dziewczyny, herbatki? — zaproponowała Helena, wyciągając czajnik elektryczny z szafki.
— Ja chyba podziękuję — odpowiedziała Zofia. — Sprawdzam klasówki.
Ku własnemu zaskoczeniu Wanda się zgodziła:
— Chętnie napiję się herbaty.
Przy herbacie Helena opowiadała o swoim ogródku, o wnukach, o tym, iż dyrektor kiedyś był jej studentem, a teraz rządzi. Mówiła dużo, ale jakoś ciepło, bez napinania się, i Wanda poczuła, jak napięcie pierwszego dnia powoli opada.
— A dawno panie tu mieszkają? — zapytała Wanda.
— Trzeci rok — westchnęła Helena. — Córka z zięciem wynajmują mieszkanie, a mnie nie zapraszają — ciasno. Ale się nie obrażam, młodzi powinni żyć osobno. Na działkę jeżdżę co weekend — to moje wybawienie. A Zosia — zniżyła głos — już siedem lat tu. Mąż zmarł, a mieszkanie oddała synowi — skończył szkołę w Warszawie, ożenił się, wnuki przyszły.
Zofia nie odrywała wzroku od klasówek, ale po jej napiętych plecach było widać, iż słyszy każde słowo.
Pierwsza noc minęła niespokojnie. Wanda długo wierciła się na nowym miejscu. Zofia chrapała, a Helena coś mamrotała przez sen. Ściany przepuszczały hałas z korytarza — studenci nie dawali za wygraną.
Poranek rozpoczął się od radosnej muzyki z małego radia Heleny.
— Dzień dobry, współlokatorki! — zaśpiewała, nalewając herbatę.
Zofia skrzywiła się:
— Helu, ścisz, proszę.
— Oj, przepraszam! — Helena ściszyła radio. — Ja po prostu tak zaczynam dzień. Pani Wando, pani ma zajęcia na pierwszą?
— Na drugą — odpowiedziała Wanda, poprawiając się przed małym lusterkiem.
— To zdąży pani normalnie zjeść śniadanie. W stołówce dziś racuchy podają!
Pierwszy tydzień Wanda przyzwyczajała się do nowego rytmu. Poranne kolejki do łazienki, wieczorne negocjacje przestrzeni, konieczność uzgadnianZ czasem pokój 312 stał się nie tylko miejscem do spania, ale prawdziwym domem, gdzie trzy kobiety – każda ze swoją historią i złamanym sercem – odnalazły w sobie nawzajem pocieszenie, siłę i niespodziewaną radość.