Boli mnie, iż udało mi się załapać „tylko” na pięciu z ośmiu dni jubileuszowej 10. edycji Splat!FilmFest. Kino gatunkowe jest bardzo bliskie memu sercu, na nim się wychowałem i tym bardziej czekałem na tegoroczną edycję, w czasie której udało mi się obejrzeć 11 filmów (w tym jeden okazał się powtórką, ale o tym dalej, bo co za rewatch to był!) i poczuć na własnej skórze atmosferę gali wrestlingowej. Każdego dnia była produkcja, o której myślę po festiwalu naprawdę ciepło i tylko pozostaje liczyć, iż prędzej czy później uda się sprawdzić Twojego potwora, czy Saỷarę.
Mimo wszystko jestem bardzo zadowolony z tego, co udało mi się w warszawskiej Kinotece obejrzeć, bo było to całkowite spektrum wrażeń. Od brudnego, hołdującemu latom 80. thrillera pt. Niedoręczony list, po absolutnie zwariowane, rozrywkowe, zabawne i wzruszające Dead Talents Society, przez fantastyczny dokument Życia i śmierci Christophera Lee, a kończąc na dwóch polskich produkcjach: Ciszy nocnej i Grzybach oraz Surferze z Nicolasem Cagem. Subiektywną liczbę pięciu tytułów, które polecam do złapania, gdy tylko będą w kinach czy innych streamingach, podrzucam na dole tekstu.
Polskie kino gatunkowe orze jak może
Na festiwalu zaprezentowane zostały wspomniane wyżej dwie polskie produkcje – Cisza nocna Bartosza M. Kowalskiego i Grzyby Pawła Borowskiego. Oba te tytuły weszły do polskich kin 31 października, więc od razu napiszę: idźcie na te filmy, wspierajcie polskie kino gatunkowe, bo te produkcje są tego warte. Film Kowalskiego (znanego m.in. z W lesie dziś nie zaśnie nikt czy Ostatniej wieczerzy) eksploruje popularny w ostatnich latach temat starości, śmierci, lęku przed zapomnieniem i robi to na polskim gruncie, z odpowiednią dla tematu powagą, ale też pasującymi akcentami humorystycznymi. I ta obsada! Maciej Damięcki, Zdzisław Wardejn i Włodzimierz Press w absolutnie znakomitych formach. Zaś Grzyby… Trudno o tym filmie coś napisać, żeby za bardzo nie zdradzić, więc ograniczę się do minimum – trójka bohaterów spotyka się w lesie, próbuje z niego wyjść, a po drodze nawiązać nić porozumienia i zaufania. Coś, co może przypominać początkowo wariację nt. Jasia i Małgosi czy mroczną baśń, całkowicie zaskakuje w finale. Z ręką na sercu przyznam, iż dawno żaden film mnie tak nie zaskoczył. Reżyser mnie oszukał i jestem mu za to wdzięczny, bo w trakcie seansu daje pewne wskazówki nt. tego, o co w tych Grzybach chodzi.
Jednakże jak festiwal, to również rozmowy z twórcami i takie też miały miejsce po pokazach obydwu tych filmów. Najciekawsze w nich, ale też najbardziej dołujące były konkluzje nt. polskiego rynku i tworzenia w naszym kraju horrorów, czy kina gatunkowego, które nie jest kolejnym kryminałem anifilmem gangsterskim bądź komedią romantyczną. Nie ma na to pieniędzy, dystrybutorzy potrafią kręcić nosem albo całkowicie zmieniać koncepcję, jak to opisywał Bartosz M. Kowalski i Mirella Zaradkiewicz po seansie Ciszy nocnej. Zwracano uwagę na coś, co wiadomo od dawna, iż w naszym kraju brakuje pewnej tradycji kina gatunkowego, a w kontekście horrorów od lat przywoływany jest przykład Wilczycy (o której tekst autorstwa Ireny Kołtun znajdziecie na Filmawce, polecam). Pocieszające jest, iż twórcy zapowiedzieli dalsze produkcje, żeby tę tradycję budować. Najnowszy film Kowalskiego ma mieć premierę latem bądź jesienią przyszłego roku i będzie to produkcja spod gatunku home invasion. Z kolei Borowski mówił, iż chciałby w Polsce robić kino łączące np. arthouse z thrillerem, tworząc (nie znoszę tego określenia, ale trudno) hybrydy gatunkowe, które kojarzą ze znaną i lubianą wytwórnią A24. Trzymam kciuki za zapowiedziane i przyszłe projekty, bo przyda się jeszcze więcej urozmaicenia na rodzimym rynku.
Najlepsze z najlepszych
Nie postawiłbym na to złotówki przed startem festiwalu, ale za najlepszy film, który na nim zobaczyłem, wybieram Życia i śmierci Christophera Lee. Jakie to jest dobre! Sam poznałem w dzieciństwie tego wspaniałego, niestety nieżyjącego już aktora za sprawą ról Sarumana we Władcy Pierścieni i hrabiego Dooku w Gwiezdnych wojnach. Już wtedy zachwycał swoją ekranową prezencją, charyzmą i niesamowitym głosem. Po latach doszło odkrywanie jego ról dla studia Hammer czy w kultowym The Wicker Man.
Oto mamy film, w którym narratorem jest kukiełka hrabiego Draculi, pod którą głos podkłada Peter Serafinowicz, fantastycznie naśladując Christophera Lee. I tak przez blisko dwie godziny, wraz z tą kukiełką, poprzez różne formy animacji, przebitki z filmów i opowieści przyjaciół oraz bliskich tego wspaniałego aktora, tworzony jest jego portret. Dlaczego grał w tylu szmirach, czemu cieszył się na pracę z Billym Wilderem oraz jak udało mu się osiągnąć ekranową nieśmiertelność, o czym sam Lee powiedział, gdy przyznawany był mu tytuł szlachecki? Przyznam, iż przed seansem tego dokumentu nie miałem wiedzy o wojskowej przeszłości jego głównego bohatera. A ta jest enigmatyczna i owiana tajemnicą. Znajduje się w nim także zapis poruszającego, ostatniego spotkania Christophera Lee z Peterem Cushingiem. A do tego oczywiście garść anegdot o tym, jaki prywatnie był Christopher Lee. To film z duszą, z ogromną dozą miłości, który nie jest nudnym zapisem wypowiedzi gadających głów. Cudowna rzecz, po której chce się włączyć tę scenę. Oglądacie na własną odpowiedzialność :)
Na tegorocznym Splat!FilmFest był także Seans niespodzianka, którym okazała się projekcja Kolacji po amerykańsku z 2020 roku, którą oglądałem cztery lata temu podczas onlinowej edycji festiwalu. Wtedy ten film pokochałem za jego energię, niepoprawność, odjazd, ale też nietypowe podejście do gatunku komedii romantycznej. A po powtórnym seansie mogę napisać tylko jedno – to najlepsza komedia romantyczna XXI wieku. Nic mnie nie przekona, iż jest inaczej, albo iż jest lepszy kandydat do takiego tytułu.
Nie ma już nic, ale jest Nicolas Cage
Na sam koniec zostawiłem sobie Surfera z zawsze lubianym Nicolasem Cagem. Surfer miał premierę na festiwalu w Cannes, a jak słusznie mówiła dyrektorka Splat!FilmFest Monika Stolat – skoro w Cannes, to musi być to dobry film. I był taki! Kwasowa, duszna przygoda, która początkowo wydaje się, iż będzie nową wersją Upadku (tego z Michaelem Douglasem), żeby zmienić się w satyrę na toksyczną męskość czy zamknięte społeczności małych osiedli. Cage nie szarżuje tak, jakby mógł, ale cóż z tego, skoro kilkoma scenami pokazał, za co go wszyscy kochamy (scena ze szczurem!).
Zaś moim ostatnim seansem była Pustynia, a więc produkcja neo-noir, w której nie brakuje powidoków Hitchcocka, filmu To nie jest kraj dla starych ludzi, czy fascynacji Charlesem Mansonem, a choćby mrugnięć okiem do fanów Powiększenia Antonioniego. Nihilistyczny, skąpany w dusznej atmosferze z bardzo dobrze nakreślonymi bohaterami. Jednocześnie tak wiele się tam dzieje w tle, iż czekam na powtórny seans, który albo podbije ocenę, albo jednak ją obniży. Tym niemniej – warto polować.
Przechodząc do samego podsumowania, to na jubileuszowej edycji Splat!FilmFest każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Organizatorzy zadbali o różnorodny program, wspaniałe udekorowanie Kinoteki, wydarzenia towarzyszące w postaci gali wrestlingowej (było to interesujące doświadczenie, ale sam wrestling nie jest do końca moją bajką, więc trudno mi się bardziej odnieść) czy imprezy halloweenowej na sam koniec. Cóż można więcej rzec? Do zobaczenia za rok.
Łapcie, gdy tylko będą do obejrzenia (poza Grzybami i Ciszą nocną, na to polecam iść już do kina):
- Życia i śmierci Christophera Lee
- Dead Talents Society (zdobywca trzech nagród: Najlepszy Film, Najlepsza Reżyseria i Najlepszy Scenariusz)
- Surfer
- Niedoręczony list
- Pustynia