Trochę Polka, trochę Francuzka na festiwalu w Cannes. "Nie wiem dokładnie, kim jestem"

film.interia.pl 3 tygodni temu
Zdjęcie: Julia Kowalski /Materiały producenta /materiały prasowe


- Stworzyłam ten film jako poetycką metaforę, aby opowiedzieć o społeczeństwie, które ogranicza i zmusza ludzi, zwłaszcza kobiety, do myślenia i zachowywania się w określony sposób - mówi w rozmowie z Interią mieszkająca we Francji, mająca polskie korzenie, reżyserka Julia Kowalski. Jej film "Bądź wola moja" ma światową premierę podczas trwającego w tej chwili festiwalu w Cannes. - adekwatnie nie wiem dokładnie, kim jestem. W moich filmach szukam tej tożsamości. (...) Mam mieszane uczucia co do Polski - dodaje.


Julia Kowalski urodziła się w 1979 roku, jest reżyserką i scenarzystką polskiego pochodzenia, urodzoną i wychowaną we Francji. Światowa premiera jej pełnometrażowego debiutu fabularnego "Znam kogoś, kto cię szuka", z Andrzejem Chyrą w jednej z głównych ról, odbyła się w 2015 roku na festiwalu w Cannes. W 2023 roku jej krótkometrażowa produkcja "Zobaczyłam twarz diabła" również została pokazana w Cannes, w ramach Directors' Fortnight. Teraz jej najnowszy film "Bądź wola moja" bierze udział w prestiżowej sekcji Directors’ Fortnight podczas 77. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes.Reklama
Marcin Radomski: Mówisz, iż w Polsce czujesz się Francuzką, a we Francji Polką. Jak określasz swoją tożsamość?


Julia Kowalski: - adekwatnie nie wiem dokładnie, kim jestem. W moich filmach szukam tej tożsamości, tej ogólności, szukam, kim jestem. Mam nadzieję, iż kiedyś znajdę, a jeżeli nie, to nic, bo droga jest najważniejsza.
Urodziłaś się we Francji, ale twoja babcia jest Polką. Skąd pochodzi i jakie macie relacje?
- Moja babcia ma 97 lat i przez cały czas mieszka sama w Międzylesiu, w Kotlinie Kłodzkiej. Ona jest silną kobietą. Dużo się od niej nauczyłam i czuję, iż przez cały czas jest dla mnie ważnym źródłem wiedzy. Bardzo jesteśmy bliskie, jadę do niej dwa lub trzy razy w roku, kiedy mogę. W tym roku akurat byłam tylko raz, bo kręciłam film. Wychowałam się we Francji. Moi rodzice przyjechali do Francji pod koniec latach siedemdziesiątych, najpierw na krótko, a w końcu zostali na stałe. Mieliśmy z moimi braćmi Polskę w domu, a Francję w szkole i na zewnątrz.
Co ci się podoba w Polsce i Polakach, a co denerwuje?
- Mam mieszane uczucia co do Polski. Jednocześnie czuję się tam jak w domu, szczególnie na polskiej wsi. Jednocześnie nie rozumiem zamknięcia, tego strachu przed obcokrajowcami, który żywi wielu Polaków. Jest wiele innych rzeczy, które mnie wkurzają. Ale czuję, iż stamtąd pochodzę, iż to właśnie tam są moje korzenie, czy mi się to podoba, czy nie.
Twój film "Bądź wola moja" jest pokazywany w prestiżowej sekcji Directors’ Fortnight (Quinzaine des Cinéastes) w Cannes. Dlaczego w filmie postanowiłaś opowiedzieć historię o poszukiwaniu kobiecej siły?


- Każdy szuka, kim jest w pewnym momencie swojego życiu. Trudno uwolnić się od społecznych ograniczeń i zaakceptować potwory w sobie. Uważam, iż to temat uniwersalny.
Jak bardzo to osobista historia?
- Mówię o bardzo osobistych odczuciach, ale to nie jest film autobiograficzny. Nie dorastałam na farmie, ani choćby na wsi. Stworzyłam ten film jako poetycką metaforę, aby opowiedzieć o społeczeństwie, które ogranicza i zmusza ludzi, zwłaszcza kobiety, do myślenia i zachowywania się w określony sposób.
Film opowiada historię Polki - Nawojki, która w świecie surowych tradycji szuka własnej tożsamości. Pojawienie się Sandry burzy spokój rodzinnej wioski i staje się katalizatorem zmian. Kim dla ciebie jest główna bohaterka filmu - Nawojka?
- Nawojka to trochę ja. W tej postaci jest wiele ze mnie. Ale w każdej postaci w filmie jest cząstka mnie. Tyle samo w Sandrze, co w Henryku, Tomku i Bogdanie, a choćby Badelu i Francku, choć są to mężczyźni, którzy potrafią zachowywać się w odrażający sposób. Wszystkie postacie kocham tak samo. Dla mnie bardzo ważne jest, aby kochać moich bohaterów, sfilmować ich z całą czułością, bez względu na czyny.
Czy czujesz, iż "Bądź wola moja" to film o wyzwalaniu się ze społecznych oczekiwań innych?
- Oczywiście, iż tak. To film opowiadający o pożądaniu, pożądaniu tak silnym, iż wydaje się niemożliwe do zaakceptowania i iż prowokuje ono zjawiska nadprzyrodzone. Mówi o wewnętrznej rozterce, która dręczy nas wszystkich, o trudnościach w uwolnieniu się ze społecznych ograniczeń, o naszej potrzebie, a także oporze przed zaakceptowaniem potwora, którym jesteśmy. A wystarczyłoby zaakceptować swoje pragnienia, żeby wszystko poszło dobrze.
Gdzie kręciliście film? Podobno to była "najbrzydsza" francuska wioska. Dlaczego?
- Film kręciliśmy w Wandei, 20 minut od wioski, w której się urodziłam. To przypadek. Nie wybrałam tego miejsca specjalnie do tego celu. Na dokumentacji odwiedziłam 63 gospodarstwa i to wybrałam. Ja uważam, iż to miejsce jest bardzo piękne. Nie kręcę filmów, żeby robić pocztówki turystyczne, ale żeby pokazać życie. Dla mnie błoto dodaje filmowi nieocenionej wartości. Oczywiście, nie było zbyt przyjemnie podczas zdjęć, bo cały czas było zimno i mokro. Ale opowiada o atmosferze, o mroku, który niełatwo okiełznać. I to całkowicie pasuje do filmu.
W jaki sposób znalazłaś główną aktorkę Marię Wróbel?
- Poznałam ją podczas castingu do mojego poprzedniego filmu, "Zobaczyłam twarz diabła". Wtedy jeszcze była studentką. Dla mnie było oczywiste, iż będę z nią dalej współpracować. Jest wyjątkową aktorką, inteligentną, pracowitą, niezwykle wrażliwą i na tyle szaloną, iż podąża za mną wszędzie. Jestem przekonana, iż Marysia zajdzie daleko w swojej karierze aktorskiej. Kiedy będzie wielką gwiazdą, będę mogła powiedzieć, iż to ja ją odkryłam.


Jak skompletowałaś francuskich aktorów Roxanę Mesquida (znana z "Plotkary") i Jeana-Baptiste’a Duranda?
- Poznałam wiele aktorek, w tym kilka bardzo znanych, jak również te zupełnie inne, spoza głównego nurtu. Roxane Mesquida to nie tylko olśniewająca uroda, ale także osoba o rock'n'rollowej naturze i odwadze, która jest w kinie rzadkością. Ona się niczego nie boi. Zgodziła się na kręcenie bez makijażu i tarzanie się w błocie. A jeżeli chodzi o Alaina Guiraudie to od początku wiedziałam, iż muszę go mieć w filmie. On ma twarz jednocześnie łagodną i przerażającą, co moim zdaniem doskonale oddaje złożoność charakteru Francka, weterynarza.
Skąd pomysł, żeby podczas sceny polskiego wesela wykorzystać utwory Brathanków, Piwnicy pod Baranami i Akcentu?
- To są polskie piosenki, które poruszają mnie osobiście. Bardzo mi się podobają, zwłaszcza utwór Piwnicy Pod Baranami, który towarzyszył mi przez całe dzieciństwo. To dziedzictwo moich rodziców i wiele dla mnie znaczy.
Dlaczego na operatora filmu wybrałaś Simona Beaufilsa, znanego z "Anatomii upadku"?
- To już czwarty film, który kręciłam z Simonem Beaufilsem, więc nie ma w tym nic nowego. Współpracowałam z nim już przed "Anatomią upadku". Jest nas kilku reżyserów, którzy podziwiają jego talent, wiedząc, iż jest ogromny. Dla mnie nie ma lepszego operatora na świecie: jest bardzo szybki, bardzo zdolny i doskonale wie, jak interpretować obrazy, które pojawiają się w mojej głowie. Na planie jest najlepszym sojusznikiem reżysera. Znamy się bardzo dobrze i nie wyobrażam sobie kręcić bez niego.


Słyszałem, iż na planie reżyserujesz w języku polskim. Dlaczego? Czym dla ciebie jest język?
- Na planie wszystkie języki są wymieszane. Uwielbiam rozmawiać z aktorami po polsku, wiedząc, iż pozostali członkowie ekipy nie rozumieją, co mówimy. To sposób na stworzenie prywatnej bańki z aktorami. Czasami zaczynam zdanie po polsku, kontynuuje po angielsku, a kończę po francusku. Zwłaszcza, gdy jestem zmęczona. Zawsze używam języka, w którym słowa przychodzą mi najłatwiej. Czasami wymyślam słowa lub wyrażenia, które nie mają żadnego znaczenia, ale widocznie są zrozumiałe dla wszystkich.
Co znaczy dla ciebie udział filmu w prestiżowej sekcji Directors’ Fortnight (Quinzaine des Cinéastes) podczas 77. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes?
- To dla mnie wielki zaszczyt być z filmem w sekcji Directors’ Fortnight. Cały festiwal jest świętem kina. Tutaj są wyświetlane najbardziej awangardowe filmy - najbardziej szalone i najciekawsze. Oczywiście, jestem bardzo szczęśliwa, iż mogę pokazać mój film w Cannes i podzielić się miłością do kina.
Polskim koproducentem "Bądź wola moja" jest Studio Produkcyjne ORKA, które brało intensywny udział w produkcji filmu. Jak wyglądała kooperacja z producentkami Magdaleną Zimecką i Martą Krzeptowską?
- Bardzo miło było współpracować z Magdą i z Martą z Orki. Castingi odbywały się w ich siedzibie w Warszawie i miałyśmy okazję naprawdę się poznać. Myślę, iż gwałtownie zorientowały się, kim jestem i gwałtownie mnie zrozumiały. To wspaniałe, kiedy nie ma żadnych problemów. Na początku Magda i Marta były "executive producers", więc utrzymywały głównie kontakt z producentką Estelle Robin You, która była producentką wykonawczą filmu. W 2025 roku otrzymaliśmy fundusze z Polskiego Instytut Sztuki Filmowej, więc już po zakończeniu zdjęć, ale to pomogło nam między innymi sfinansować polską "muzykę weselną", czego bardzo pragnęłam.
Idź do oryginalnego materiału