Zamawiając u mnie tekst o Netfliksowym „Wiedźminie” redakcja wyraźnie zaznaczyła, iż mam nie recenzować, bo recenzję napisze kto inny. Przemyciłem więc z drżeniem serca jeden akapit z opinią – w którym porównałem styl narracji do gry wideo, w której niecierpliwy gracz naciska spację, żeby przeskoczyć cutsceny i przejść do akcji (w związku z tym nie wie, z kim i o co walczy, ale mu to nie przeszkadza).
Opinię wprawdzie sformułowałem na podstawie pierwszych 5 odcinków – tyle „Netflix” udostępnił recenzentom – ale po obejrzeniu całości ją podtrzymuję. Bez znajomości opowiadań widz będzie się tu czuł zagubiony.
Najbardziej irytujące to jest w pierwszym odcinku, który w dość powszechnej opinii jest najsłabszy. Odpowiada z grubsza opowiadaniu „Mniejsze zło” (plus fragmenty z „Coś więcej”, które rozsmarowano na cały sezon).
Każdy wielbiciel prozy Sapkowskiego czuje dreszcz grozy na dźwięk tych dwóch słów: tridamskie ultimatum. W serialu wycięto wszystko na jego temat.
W jednym dialogu ktoś Geraltowi choćby wysuwa ultimatum i potem redundantnie dodaje „to jest ultimatum”. Wyglądało to trochę tak, jakby scenariusz skracano i skracano, aż został kikut – który tak naprawdę też trzeba było wyrzucić, bo i tak widzimy, iż to jest ultimatum.
Skoro nie wiemy, jakie – to nie wiemy też, dlaczego Geralt dobywa miecza. I dlaczego adekwatnie wynikającą z tego rzeź uznał za tytułowe „mniejsze zło”.
Tego typu zabiegi pokazują po raz kolejny unikalność prozy Sapkowskiego. Wielkie rozpierdziuchy często dzieją się poza główną narracją – poznajemy je z drugiej ręki, w dialogach, we wspomnieniach.
Twórcy serialu chcieli chyba rywalizować z widowiskowością „Gry o Tron”, więc koniecznie musieli pokazać z detalami bitwę o Sodden albo rzeź Cintry. I od strony wizualnej chwilami choćby dają radę – powiedziałbym na przykład, iż smok z „Granicy możliwości” jest lepiej zrobiony niż w „GoT”.
Tylko iż w efekcie te bitwy przebiegają tak, jakby dowodzili nimi absolwenci Akademii Militarnej Westeros. Nic w nich nie ma sensu.
Czarodzieje potrafią teleportować siebie i innych gdy tylko mają taki kaprys, ale nagle zapominają o tych umiejętnościach podczas oblężenia. Obrońcy fortecy wychodzą na przedpole, by się dać zmasakrować przeważającym siłom nieprzyjaciela – niedobitki wracają, by popełnić w tej fortecy samobójstwo.
Nie raz, nie dwa, będziemy w tym filmie stukać się w czoło, iż coś kompletnie nie ma sensu. I to nigdy nie będzie wina Sapkowskiego.
Te minusy nie powinny przesłaniać plusów. Zaklinam wszystkich, by przetrwali najsłabsze dwa odcinki – pierwszy i drugi. Od trzeciego robi się coraz lepiej.
Aktorzy grający Geralta, Yennefer i Jaskra początkowo mnie drażnili – bo po prostu inaczej sobie wyobrażałem te postacie. Ale to chyba raczej wina mojej wyobraźni?
Cavill gra Geralta jako postać, którą trudno polubić. To antypody poczciwiny Żebrowskiego. I chyba… taki powinien być wiedźmin?
Netfliksowa Yennefer ma taki typ urody, jakby do Aretuzy trafiła z dyskoteki „Ibiza” w Myciskach Niżnych. Początkowo mnie to raziło, ale przecież pasuje do prozy Sapkowskiego.
Jak ująłby to niestrudzony komcionauta Awal, Yennefer to social climberka. Nie pochodzi z arystokracji magicznej. Że ja fantazjuję o inaczej wyglądających czarodziejkach, to już tylko moje oxenfurckie zboczenie.
Serialowy Jaskier to mitoman, egocentryk, erotoman, pijak i degenerat. Zaraz – przypomnijcie mi, co adekwatnie chciałem zakwestionować?
Z wszystkich znanych mi Jaskrów (a byłem choćby na musicalu w Teatrze Muzycznym w Gdyni!), ten ma najlepsze piosenki. „Toss a Coin to Your Witcher” od razu wpada w ucho.
Netfliksie, pomyśl o winylu z piosenkami z serialu. Picturedisc! Shut up and take my money.
Większość smaczków społeczno-politycznych wypadło, ale został najważniejszy: Nilfgaard jako metafora dwudziestowiecznych totalitaryzmów. Tutaj jakby celowo uwspółcześniony w duchu rozważań Snydera o tyranii.
Siedzimy sobie w tym Oxenfurcie, popijamy piwo kraftowe i komentujemy wieści z parlamentu. Że cesarz przepchnął w parlamencie kolejną ustawę. A opozycja się zachowuje jak armia upadającego imperium z serialu fantasy.
Krótko mówiąc, w skali pięciogwiazdkowej dawałbym „Wiedźminowi” solidną czwóreczkę. „Gra o Tron” to zresztą też przecież nie było nieustające 5/5. Ogólnie nie jest źle, raczej polecam.