Dzień dobereł, to będzie przedostatni tekst z cyklu o „Top Gunie”, przynajmniej na tę chwilę.
„Top Gun: Maverick” stał się hitem i niewątpliwie tym hitem zostaje, bo wciąż czytam ochy i achy nad nim. Czy słusznie? Cóż, powiem tak: jeżeli idzie o widowiskowość, to owszem, jest bardzo dobrze, choć znajdą się mankamenty. A teraz słowy klasyka: po kolei.
Maverick (Tom Cruise) zostaje przydzielony do wyszkolenia elitarnej jednostki wyłonionej z absolwentów elitarnej szkółki lotnictwa, zwanej Top Gun. Tym razem ekipa musi rozwalić towar będący uranem. Czy im się to uda?
Na całe szczęście dla widza, jest tu znacznie więcej akcji, niż w jedynce. Coś naprawdę się dzieje i widać to na ekranie. Mamy samoloty, samoloty i jeszcze raz samoloty. Choć przyznaję, w pewnym momencie pogubiłam się, co wykonuje właśnie Maverick, ale trwało to krótko i wystarczyło pomyśleć logicznie. Dobrze, iż krótko, bo koncepcja czy niektóre wydarzenia są właśnie alogiczne, takie trochę dziwadło scenariuszowe, ale może przyczyna leży w traktowaniu samego Mavericka?
Widzicie, miałam wrażenie, iż na naszego bohatera czyhają wszelkie nieszczęścia. A to ktoś umiera, a to ktoś go nienawidzi, a to coś jeszcze innego i w rezultacie mamy bohatera-ofiarę, przybitego wszystkim. Wprawdzie tam nie ma czasu w stany depresyjne, ale parę momentów, kiedy Maverick zastanawia się nad swoim losem jest, no, trochę mało szczęśliwych.
Szczęśliwie za to dla moich uszu i oczu okazał się wątek romantyczny. Wprawdzie zminimalizowany, ale jednak w łóżeczku bohaterowie dość sensownie ze sobą rozmawiają.
Oprócz efektów wizualnych należy zwrócić uwagę na początek, który jest uszanowaniem jedynki; czuć to w skórze. W trakcie filmu są do pierwowzoru nawiązania, no i ładnie się to spina w całość, jeżeli w ogóle alogiczny film może się ładnie spinać w całość. Cóż – nie będę tu fabuły rozwalać na części pierwsze, ponieważ jest to film, który można obejrzeć i no, nie jest to paździerz.
Muzycznie również bywa dobrze, ale niestety nie aż tak dobrze… chociaż, dźwięki chyba też nawiązują do pierwowzoru, a romantyczną piosenkę robi tym razem Lady Gaga, o ile się nie mylę.
Być może można się pogubić w akcji, kto gdzie i jak, być może fabuła to tylko pretekst do pokazania pięknych, lśniących samolotów, a być może…
Miłego dnia!