Tomb Raider: Legenda Lary Croft – recenzja serialu. Odnaleźć równowagę

popkulturowcy.pl 1 tydzień temu

Lara Croft to postać znana nie tylko z serii gier, ale również i filmów. Teraz na platformie Netflix możemy obejrzeć również animowany serial ze sławną awanturniczką. Przygodom Lary towarzyszą nie tylko starożytne, zapomniane artefakty, ale również ukryta w nich potężna pradawna moc i magia. Niektórych rzeczy po prostu nie da się w jej świecie wyjaśnić naukowo. Potrzeba do tego legend i mitów.

Fabuła Tomb Raider: Legenda Lary Croft rozgrywa się po wydarzeniach z gier Tomb Raider, Rise of the Tomb Raider oraz Shadow of the Tomb Raider. Osobiście nie grałam w te tytuły, ale bądźmy szczerzy – gry nigdy nie były robione tak, żeby znajomość poprzednich części była absolutnie niezbędna do zrozumienia następnych. Podobnie oczywiście jest z serialem, chociaż przyznam, iż trochę brakowało mi wprowadzenia postaci.

Po śmierci Rotha – przyjaciela i mentora, który był dla Lary niemal jak drugi ojciec – bohaterka zamyka się w sobie. Ucieka od bólu oraz swoich przyjaciół w kolejne niebezpieczne misje. Lara nie wie jak ma poradzić sobie ze stratą i dręczącymi wyrzutami sumienia. W końcu zainspirowana pewnym obrzędem pogrzebowym, który miała okazję obejrzeć w trakcie swoich podróży, powraca do Craft Manor i postanawia przekazać znaczną część zgromadzonych artefaktów do muzeum. Podczas wyprawionego z tej okazji bankietu, z posiadłości zostaje skradziony drogocenna szkatuła. Ostatni przedmiot, który Lara odnalazła wspólnie z Rothem, a którego ukrytej, potężnej mocy żadne z nich nie było świadome. W ten sposób zaczyna się kolejna wielka przygoda.

Serial pełen jest dynamicznych pościgów oraz świetnych scen akcji. Nie brakuje też rozwiązywania zagadek i starego dobrego poszukiwania informacji. Ponieważ jednak Larę ścigają demony jej własnej przeszłości, mamy również sporo poważniejszych momentów. Seria pokazuje jak ważne są relacje międzyludzkie i przyjaciele. Co prawda bohaterka potrzebuje trochę czasu, żeby w pełni to zrozumieć i odnaleźć równowagę, ale przyjemnie obserwuje się, jak Lara powoli przechodzi wewnętrzną przemianę.

Fot. Kadr z serialu

Być może to, co do tej pory opisałam, brzmi trochę nazbyt poważnie i dramatycznie, ale nie dajcie się zwieść. Tytuł ma też sporo całkiem nieźle zaimplementowanych zabawnych momentów. Powiedziałabym, iż balans między scenami komediowymi a trudnymi, bolesnymi dla bohaterki wspomnieniami, był ogólnie naprawdę dobry. Z kilkoma tylko drobnymi zgrzytami. Jakby twórcy jak najszybciej chcieli pójść dalej z fabułą. Nad niektórymi wydarzeniami naprawdę zbyt gwałtownie przeszliśmy do porządku dziennego.

Bohaterowie, pomimo wspomnianego kiepskiego wprowadzenia, zostali naprawdę świetnie napisani. Każdy z nich wyróżniał się czymś innym i wnosił do drużyny coś wartościowego. Przyjaciele świetnie się uzupełniali, mieli wspólny język i poczucie humoru. Niektóre żarty wydawały się trochę żenujące, ale zwykle trzymały poziom. Urzekła mnie stojąca nad przepaścią Lara, komentująca przeprawę przez ruiny kolejnej świątyni słowami “Dół z kolcami. Jak w grach”.

W temacie bohaterów – bardzo podobał mi się główny antagonista i jego motywacja. Pobudki miał naprawdę dobre. Nie mieliśmy kolejnego chciwego złola – typowego złoczyńcy, który jest zły, bo jest zły. Nie. Devereaux miał bardzo dobry powód, by robić to, co robił. Gdyby spotkał Larę w innym momencie jej życia, być może nasza bohaterka, przynajmniej na początku, zgodziłaby się na współpracę. Problem z planem Devereauxa był taki, iż mężczyzna postanowił sięgnąć po siły znacznie potężniejsze niż on sam. Oczywiście z tego właśnie powodu światu groziła zagłada. Typowe.

Generalnie fabuła była dość przewidywalna. Cały sezon ścigamy się z czasem i “złym” najemnikiem, chociaż widzowie doskonale wiedzą, iż w taki czy inny sposób antagonista albo dotrze do artefaktu przed Larą, albo w kluczowym momencie zwyczajnie jej go odbierze. No po prostu klasyka gatunku. To jednak nie oznacza, iż serial jest nudny i źle zrobiony. choćby oklepane, przewidywalne motywy można zrobić całkiem nieźle i myślę, iż Tomb Raider: Legenda Lary Croft to dobry przykład.

Fot. Kadr z serialu

Bardzo podobała mi się technologia używana przez Larę. Zip był bardzo dobrym wsparciem technicznym, chociaż trochę zajęło mi dopatrzenie się, gdzie Croft miała zamontowaną kamerę, dzięki której jej przyjaciel widział, co się dzieje dookoła. O ile słuchawka zwykle była widoczna, o tyle o kamerze graficy chyba po prostu w większości przypadków zapominali. Zaawansowany sprzęt był często bardzo pomocny, ale brakowało mi konsekwencji w jego działaniu. W podziemiach Paryża nie było zasięgu, ale w mitycznych krainach schowanych w kompletnych ruinach po środku dżungli to już spoko.

Skoro o braku konsekwencji mowa – wybiórcze zwracanie uwagi na odniesione przez bohaterkę rany momentami było irytujące. Klasycznie na samym początku przygody mamy dość znaczącą moim zdaniem kontuzję. Lara zostaje ugryziona w kostkę przez aligatora, ale choćby nie kuleje za bardzo – ani na następnych scenach ani później. Ale jak w jednym z ostatnich odcinków została draśnięta w ramię, to już ją bolało. Leje się krew i faktycznie wygląda jakby rana jej przeszkadzała, choć wydawała się znacznie mniej poważna.

Zobacz również: Dziki Robot – recenzja filmu. Cybermatka Natura

Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż tego typu produkcje już tak mają. Wszystko po to, żeby walki były bardziej dynamiczne i w ogóle, ale czasami autorzy przeginają. Lara jest człowiekiem, prędzej połamałaby sobie wszystkie kości z kręgosłupem na czele, niż wygięła grubą metalową barierkę przy uderzeniu. Wierzę, iż to, co nią w tą barierkę rzuciło, mogło mieć na to wystarczająco dużo siły – ale jej ludzkie ciało już absolutnie nie, bo zwyczajnie jest za miękkie. Takie detale czasem drażnią.

Pozostaje jeszcze ostatnia scena walki, która moim zdaniem była już kompletnie niepotrzebna. Pominę, z czym dokładnie naszej bohaterce przyszło walczyć na sam koniec, ale po tym jak uratowała świat (oczywiście, iż go uratowała, bo jakżeby inaczej), przechodząc przez wszystkie świątynne pułapki, naprawdę mogłaby chociaż normalnie wrócić do domu.

Podsumowując, Tomb Raider: Legenda Lary Croft to dobrze zrobiony serial, choć niepozbawiony wad, czy kilku niedociągnięć. Fabuła, pomimo swojej przewidywalności, naprawdę wciąga. Całość przyjemnie się ogląda, wszystkie główne wątki zostają rozwiązane, a bohaterka przechodzi wewnętrzną przemianę. Całość kończy się lekkim cliffhangerem i zapowiedzią kontynuacji, którą chętnie obejrzę.


Źródło grafiki głównej oraz zdjęć: Netflix

Idź do oryginalnego materiału