TOMASZ SCHUCHARDT: – Nazbierało się tego trochę. Chociaż powiedziałbym, iż to choćby nie jesień, ale trzy ostatnie lata były takie intensywne. To był czas bardzo wytężonej pracy, przez co musiałem odejść z teatru, bo już nie dałem rady łączyć sceny z projektami filmowymi i serialowymi. Zdaję sobie sprawę z wrażenia, iż zaraz zacznę wyskakiwać z lodówki. Ale często jest tak, iż wystąpiłem gościnnie w jakimś projekcie, jeden, dwa dni zdjęciowe, a w trailerze cały czas pojawia się moja twarz, jakbym zagrał nie wiadomo jaką rolę.
W „Breslau” grasz jednak głównego bohatera, komisarza Franza Podolskiego. Z pochodzenia Polak, pracuje dla niemieckiej policji kryminalnej w przedwojennym Wrocławiu. Jak wyglądały przygotowania do tej roli?
Wszystko zaczęło się jeszcze na etapie prac nad scenariuszem. Zastanawialiśmy się, jak chcemy go pokazać. Najpierw z reżyserem Leszkiem Dawidem, potem z Sandrą Drzymalską, która gra w „Breslau” moją żonę – bo od początku było jasne, iż ta relacja będzie tu bardzo istotna. Na pewno podstawową cechą Podolskiego jest sprawiedliwość. ale poza tym nie chciałem, żeby to była postać krystalicznie czysta. Chciałem, żeby miał swoje słabości – jest alkoholikiem, pali mnóstwo szlugów, jest porywczy – bo to wszystko jakoś rozpuszcza tę szlachetną stronę jego osobowości. Na tamtym etapie ta miłość była czysta, potem w scenariuszu pojawił się nałóg Sandry, więc mieliśmy interesujące zderzenie charakterów. Wiedzieliśmy, iż między nimi będzie iskrzyć, bo „Breslau” to nie tylko kryminał, to także historia o nałogach, egoizmie, narcyzmie.