Zdjęcie: Paramount Pictures
Tom Cruise znów zachwyca jako agent do zadań niemożliwych. W „Mission: Impossible – The Final Reckoning” zagrał tę rolę po raz ósmy. Czy ostatni? Tego sam nie jest pewny.
Festiwal w Cannes żyje wielkim kinem, ale wydarzeniem pierwszych dni imprezy był uroczysty pokaz „Mission: Impossible – The Final Reckoning”. Niekoniecznie ze względu na jakość – choć w kategoriach rozrywki nic filmowi zarzucić nie można, a wielu krytyków nie szczędzi produkcji komplementów – ale z uwagi na gigantyczną popularność Toma Cruise’a, który przyjechał na Lazurowe Wybrzeże promować najnowszą część szpiegowskiego cyklu. Czy ostatnią – jak zapowiada choćby sam tytuł „Ostateczne rozliczenie” – co do tego nie można mieć pewności. jeżeli „Mission: Impossible” w światowym box office zgarnie ponad miliard dolarów (nie udało się to żadnej z poprzednich części), co przewidują niektórzy analitycy, wytwórni Paramount trudno będzie się z tym tytułem rozstać. Szczególnie iż w przeciwieństwie do wielu niekończących się cykli filmowych ten z czasem staje się tylko lepszy.
Bić się z Bytem
„The Final Reckoning” w reżyserii Christophera McQuarriego jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń z poprzedniego filmu „Dead Reckoning”. Sztuczna inteligencja zwana Bytem (The Entity) przejęła już kontrolę nad globalną siecią: w tym nad zasobami broni jądrowej części mocarstw atomowych, kwestią czasu jest, kiedy padną systemy zabezpieczeń w Stanach Zjednoczonych i Rosji. Byt dąży do całkowitego unicestwienia ludzkości, może to osiągnąć, wywołując nuklearny holokaust. Powstrzymać go może jedynie Ethan Hunt i jego zespół do zadań niewykonalnych, problem w tym, iż zmęczony wieczną walką agent ukrył się przed światem. Wiadomo, iż wróci. Wiadomo, iż znów będzie dokonywał rzeczy niemożliwych, łamał wszelkie zasady i prowokował wybuch globalnej wojny – wszystko po to, by jeszcze raz spróbować ocalić świat.