REKLAMA
Czyli ze spokojem? Miałem w życiu trochę szczęścia. Ojciec w moim dzieciństwie był jak latarnia morska, punkt oparcia. Nawet, gdy bywał poza domem, a sporo podróżował służbowo, jednak zawsze czułem jego obecność. Można było się tacie wyżalić? Byłem - podobnie jak dzieci z moich opowiadań - półdzikim chłopcem, trochę puszczonym samopas. Lubiłem podróżniczo-wędrowniczy kontakt ze światem. Ale wiedziałem, iż ojciec gdzieś jest. I iż gdyby cokolwiek się stało, to on przy mnie będzie. (Od red: Książka "Dlaczego ogórek nie świeci" to zbiór opowiadań o dzieciach, których świat się rozpada, gdy ojciec odchodzi lub przynosi wstyd rodzinie. O świecie, w którym dzieci słyszą: "Siedź cicho, jak starsi rozmawiają", "Nie masz nic do gadania". To opowieści o tym, iż gubimy się i odnajdujemy przez całe życie - także dorosłe). W pana opowiadaniach ojcowie często bywają nieobecni. A kiedy się zjawiają, zwykle przynoszą kłopoty.Wyobraźmy sobie ojca, który znika w najważniejszych momentach. A kiedy już jest, to albo jest odległy albo, co gorsza, robi rzeczy, które rzucają cień na całą rodzinę.
"W sumie to choćby lepiej, iż go nie ma. Żadnych awantur, żadnych wstydów", wyznaje Oliwka, bohaterka jednego z pana opowiadań. Kiedy zaczęły do mnie przychodzić te historie to poczułem, iż ktoś musi je opowiedzieć. Ktoś musi wysłuchać tamtych niewysłuchanych dzieci. Chociażby po to, żeby wciąż na nowo przypominać, iż dzieci to nie plastelina do ukształtowania, ale istoty ludzkie. Nie można ich przestawiać z kąta w kąt i tylko wydawać poleceń. Wielu z nas odziedziczyło taki stosunek do dzieci w spadku po rodzicach. Dzieci w pana opowiadaniach dorastały w latach 80., 90. To był czas, kiedy istniał sztywny podział na świat dzieci i świat dorosłych. Nie wierzę w taki podział zupełnie. Dzieci wszystko widzą, czują, mają ogromną intuicję, przeżywają wszystko na sto, a może na tysiąc procent.Jest taka scena w opowiadaniu "Pierwszy raz". Przyjęcie komunijne w domu, dziewięcioletnia Oliwka w sukience z delikatnej organtyny, z rozkloszowanym dołem, jeszcze nigdy w życiu nie wyglądała tak pięknie. Tylko iż dorośli wokół niej cały czas coś knują, coś przed nią ukrywają. To miał być radosny dzień. Ale w domu jest jak na stypie. W wazonie pogrzebowe lilie. Ojciec zniknął, jakby umarł albo zapadł się pod ziemię. Ale na głos się o tym nie mówi. Sztuczne uśmiechy dookoła.Udajemy, iż wszystko gra. Tylko za drzwiami kuchni dorośli szepczą coś po katach, skryci w obłokach papierosowego dymu. Każde dziecko wyczuje to napięcie.
'Uważam, iż dzieci nie wolno okłamywać. One i tak będą wiedzieć, iż coś jest nie w porządku, a to co ukryjemy, dośpiewają sobie, w jeszcze ciemniejszych barwach' Fot. Tomasz Waszczuk / Agencja Wyborcza.pl
Dzieciom można mówić o wszystkim? choćby o tym, iż ojciec jest w więzieniu albo u kochanki? Uważam, iż dzieci nie wolno okłamywać. One i tak będą wiedzieć, iż coś jest nie w porządku, a to co ukryjemy, dośpiewają sobie, w jeszcze ciemniejszych barwach. Można im mówić o wszystkim, używając odpowiedniego języka.
„Żarli się z matką bez przerwy, w mieszkaniu wrzask, dym, talerze latające". "Pijany był, kiedy to mówił, ale co to zmienia" "Pięść ojca się zaciska" - tak bohaterki pana opowiadań postrzegają swoich ojców. Podobne wspomnienia z domu wyniosło pewnie wielu z nas. Żyliśmy na podobnym poziomie i w podobnych domach. Dobrze było, kiedy ojciec w ogóle zarabiał na dom. W rodzinach, o których piszę, ojcowie często pakowali się w kłopoty, stawali się kolejnymi dziećmi, kimś, kogo trzeba było pilnować, podnosić z kolan, stawiać do pionu.W pana książce jest tylko jeden fragment, gdy ojciec wzbudza w oczach córki podziw. W opowiadaniu "Wesołe miasteczko" z kilkudziesięciu starannie sklejonych kartonowych pudełek po papierosach ojciec wykonuje dla córki robota na zajęcia praktyczno techniczne. Szalenie jej tym imponuje, iż po drodze nie zabrakło mu cierpliwości, nie wdeptał robota w podłogę. „Najlepszy czas był wtedy, gdy zostałyśmy z matką we dwie", zwierza się nam Olka, bohaterka tej opowieści. Dom stał się przez chwilę spokojny, czysty i bezpieczny. Wraz z powrotem ojca, znów pojawiły się kłopoty. Ale ten jeden raz sprawy potoczyły się inaczej. Tyle razy niszczył, ale potrafił jednak coś stworzyć? Czasami, gdy jako dorośli, lądujemy na terapiach, terapeuci proszą, by odszukać w pamięci moment, chociaż jedno zdarzenie, które było dobre. Żeby spróbować znaleźć, na przykład w trudnym ojcu, coś jasnego. W mojej książce jest dużo mroku, ale opisując historię robota, przypomniałem sobie, iż choćby ci, którzy sprawiają, iż nosimy w sobie traumy, miewają czasami przebłyski. Każdy ma w sobie choć trochę światła.Tak byśmy pewnie bardzo chcieli.Staram się w każdym człowieku wypatrzeć ten jasny moment. Po to, aby pełniej go zobaczyć. Może to będzie przelotne przejaśnienie, które pozwoli - pomimo tego, co się zdarzyło w przeszłości - wyciągnąć do tego człowieka rękę. Trudne zadanie.Nie da się inaczej. Mamy różne wspomnienia dotyczące rodziców, my wszyscy, nie tylko dzieci z moich opowiadań. Jednak warto podjąć próbę pojednania. Dla samych siebie. Te pojednania, nam, niewysłuchanym dorosłym, są bardzo potrzebne. Po to, abyśmy mogli spokojnie iść dalej przez dorosłe życie.
Ludzie, którzy będą czytać pańską książkę, w wielu fragmentach zobaczą siebie. Swoje DDA, swoje siniaki po pasie, swój strach przed powrotem pijanego ojca do domu. I pewnie wielu pomyśli, iż tak po prostu było, takie mieliśmy normy, nie ma po co tego rozgrzebywać. Mam taką cichą nadzieję, iż kiedy - choćby sami przed sobą - wypowiemy na głos to wszystko, co nas spotykało w dzieciństwie, wreszcie stanie się jasne, iż to nie było i nie jest żadną normą. Jak bardzo pewne zdarzenia były dla nas trudne, krzywdzące, raniące, jak bardzo czuliśmy, iż ziemia wysuwa się spod stóp.
'Żyliśmy na podobnym poziomie i w podobnych domach. Dobrze było, kiedy ojciec w ogóle zarabiał na dom. W rodzinach, o których piszę, ojcowie często pakowali się w kłopoty, stawali się kolejnymi dziećmi, kimś, kogo trzeba było pilnować, podnosić z kolan, stawiać do pionu' fot: Shuterstock/Skibka
Z takim bagażem sami zostaliśmy rodzicami. Może dlatego swoim dzieciom chcemy stworzyć bezpieczny świat? I nie mówimy im, iż kiedyś dzieci za złą ocenę, za spóźnienie, za wyschniętą kanapkę w plecaku, dostawały lanie. Mój sześcioletni syn podczas lektury "Mikołajka", zapytał mnie, co to znaczy, iż "dostajesz w skórę". Przynajmniej połowa z nas, ludzi z pokolenia 40 plus, doskonale wie, co to znaczy, "dostać w skórę". A co powiedział Pan synowi?Że lanie dzieci nie przynosiło żadnych efektów, było wyłącznie upokorzeniem. Opowiedziałem Jeremiemu, iż w czasach mojego dzieciństwa, wielu dorosłych traktowało dzieci jak drewno do ostrugania. Zapominali, iż dzieci mają uczucia. Przestawiali je z kąta w kąt, wydawali polecenia. Nikt nie lubi być tresowany. Słuchał tego jak mrocznej baśni z czasów głębokiego średniowiecza.
Mieliśmy być potulni, przytakiwać, nie dyskutować, najlepiej w ogóle się nie odzywać. Być może dlatego dzisiaj na tak wiele dzieciom pozwalamy. I słyszymy - szczególnie od starszego od nas pokolenia - iż wychowujemy dzieci bezstresowo. Pewnie działa taki mechanizm, w którym próbujemy dać dzieciom coś, czego nam samym zabrakło. Wystrzegam się takich określeń jak "bezstresowe wychowanie". Wydaje mi się niemożliwe i nierealne. Nie da się przejść przez rodzicielstwo bez napięć. Życie tak nie wygląda. Są sytuacje, gdy mam inne zdanie niż moi synowie. Poda pan przykład? Dziecko może się gniewać, może się złościć, choćby wściekać. Ale stawiam warunek, iż swoją złością nie może krzywdzić innych. Jest mnóstwo sytuacji w rodzicielstwie, które powodując napięcia.A my, rodzice, powinniśmy wiedzieć, jak te napięcia rozmasować bez złości i agresji. I często jesteśmy bezradni. Bo najłatwiej jest wydrzeć się, posłać dziecko do kąta.Kiedy mój syn wracał z przedszkola, gdzie coś go zezłościło, zdarzało mu się podbiec do mnie, żeby mnie kopnąć. Szok. Gniew. Kompletnie nie wiedziałam, jak mam się zachować. Moja partnerka podsunęła mi interesujący sposób. "Nie wiesz, jak się z nim się dogadać, to zacznij z nim tańczyć!". No tak, jest pan też tancerzem. Zadziałało?Kocham taniec. Żyję w całym ciele, nie tylko w głowie. Czasami mam w sobie takie kłębowisko emocji, które potrafię wyrazić tylko poprzez taniec. I pomyślałem sobie: "Ej, rzeczywiście, czemu sam na to nie wpadłem?" Włączyłem dziką muzykę i zatańczyłem z synem plemienny taniec. I te nasze emocje, które w nas wtedy wrzały, udało się rozładować w pokojowy sposób.
Często widzę w szkołach swoich dzieci, na placach zabaw, opiekuńczych, ciepłych ojców. To jest takie dobre, iż mężczyźni nie chcą już być surowymi ojcami, tymi, których dzieci się boją. Jestem częstym bywalcem placów zabaw na warszawskim Grochowie. Chodzę tam z moim synem i spotykam różnych ojców. Takich, którzy non-stop siedzą w telefonie, ale częściej takich, którzy nie idą tam tylko dlatego, iż żona kazała. Przychodzą, bo im się chce, bo im się to podoba. Bo to są chyba najlepsze momenty ojcostwa.Bo można też, przy okazji, trochę znowu pobyć dzieckiem. A nie o to chodzi w rodzicielstwie? Mirosław Kulisz jest tatą 14-letniego Maurycego i 6-letniego Jeremiego. Pisarzem, scenarzystą, tancerzem. Absolwent polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim oraz Wytwórni Scenariuszy przy WFDiF w Warszawie. Laureat programu „Połów Literacki 2021" Biura Literackiego. Autor prozy, wierszy, tekstów piosenek. Mieszka na Grochowie.
'Dlaczego ogórek nie świeci' to spacer przez pasmo nieuchronnych rozczarowań fot: materiały prasowe
Debiutancka książka Kulisza "Dlaczego ogórek nie świeci" (wydawnictwo Lira) to zbiór opowiadań o losach dzieci, które zawsze były "nie takie". Dzieci polne, łąkowe, często nielubiane i dziwne. Małe dziwaczki, świruski, nieudacznicy. Z tych dzieci wyrośli niezgrabni dorośli, którzy próbują żyć, jak należy, ale wciąż nadeptują komuś na odcisk. To historie o rozczarowaniu, nieprzystosowaniu i tęsknocie za inną, lepszą wersją swojego losu. O tym, iż świat często nie spełnia naszych oczekiwań, a mimo to próbujemy w nim jakoś żyć. Dopóki się da.