TO JEST MÓJ CZAS Rozmowa z Gosią Stępień

strefamusicart.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: Gosia Stępień


Gosia Stępień – wokalistka, którą zapamiętaliśmy z pierwszej edycji Idola i projektu Yugopolis. Minęło ponad dwadzieścia lat od tamtego czasu, a jej głos wciąż brzmi mocno i poruszająco. W wywiadzie opowiada o drodze przez trudności, o sile powrotu i o tym, jak powstaje jej pierwsza solowa płyta. Dziś jest dojrzała, świadoma, pełna emocji i wraca, by udowodnić, iż jej głos jest silniejszy niż kiedykolwiek. A my czekamy na płytę, która może stać się jednym z najważniejszych debiutów ostatnich lat.

Dwadzieścia lat temu byłaś jedną z najbardziej rozpoznawalnych wokalistek młodego pokolenia. Idol, Yugopolis, koncerty z legendami. A potem – cisza. Co się wydarzyło?

To prawda – przez pewien czas moje życie wyglądało jak sen artystki. Idol otworzył mi drzwi, pojawiły się propozycje: projekt Yugopolis, występy w projekcie Zbyszka Hołdysa i Jacka Królika Polskie Gitary grają Hendrixa, nagrania studyjne. Potem wciągnęła mnie praca zza kulis: aranżacje, nagrania chórków, kooperacja z innymi wokalistkami. Śpiewałam dużo na eventach, zarabiałam w ten sposób na życie, a równolegle uczyłam śpiewu.

Ale w mediach zniknęłaś. Dlaczego?

Zniknęłam, bo przyszedł kryzys. Zaczęłam żyć cudzymi oczekiwaniami: wytwórni, producentów, ludzi, którzy mówili mi, jaka mam być. Że mam śpiewać wyżej, bo niższe głosy są „mniej aprobowane” w Polsce. Że mam wyglądać tak, a nie inaczej. Że linie melodyczne muszą być prostsze, bardziej komercyjne. A ja wiedziałam, iż nie o to mi chodzi. Czułam, iż zdradzam samą siebie. Wtedy pękłam. Zaczęły się słabości emocjonalne. Do tego doszła choroba mamy. Zatraciłam się, zamknęłam. To była przerwa wymuszona, ale też potrzebna – bo gdybym wtedy poszła wbrew sobie, dziś pewnie w ogóle nie miałabym już ochoty śpiewać.

Co pozwoliło Ci wyjść z tego impasu?

Paradoksalnie – sport. Zawsze lubiłam ruch, ale dopiero wtedy odkryłam, jak bardzo może być lekarstwem. Siłownia, sztuki walki, martwy ciąg – dziś podnoszę 70 kilogramów, co przy moich 162 centymetrach wzrostu jest sporym osiągnięciem (śmiech). Ale to nie liczby są ważne, tylko energia. W siłowni spotykam ludzi z zupełnie inną wibracją – pogodnych, pełnych endorfin. To było jak doładowanie akumulatorów. Sport daje mi poczucie kontroli nad sobą. Zrozumiałam, iż jeżeli potrafię pokonać własne słabości fizyczne, to i psychiczne też. To był mój sposób na powrót – zamiast uciekać, zaczęłam budować siłę.

Pamiętasz moment, gdy pomyślałaś: „Dość ucieczki, wracam do muzyki”?

Tak, to było bardzo wyraźne. Zawsze uchodziłam za silną, ale w środku byłam krucha. I w pewnym momencie powiedziałam sobie: koniec. Nie będę już czekać na to, co ktoś mi podpowie. Nie będę uzależniać się od sugestii, od ocen. Wejdę do studia i zaśpiewam tak, jak czuję.

I wtedy nagrałaś „Piano Bar”?

Tak. To była pierwsza moja piosenka – muzyka Filipa Siejki, tekst Jacka Cygana. Dla mnie symboliczna, bo opowiada o złudzeniu miłosnym, wyobrażeniu czegoś co znika. A przy tym była owocem współpracy z artystami, których ogromnie cenię. To dodało mi odwagi, żeby iść dalej.

A dalej pojawił się Marcin Limek, producent i współkompozytor twojego nowego singla.

Dokładnie. Trafiłam do niego z „Tatuażem”. Marcin od razu mnie zrozumiał. On ma niezwykłą wrażliwość – daje przestrzeń. Nie mówi: „śpiewaj tak, bo to będzie w radiu lepiej brzmieć”. On mówi: „śpiewaj tak, jak czujesz”. To jest bezcenne. Dzięki niemu poczułam, iż mogę być sobą. I dlatego wiem, iż to on wyprodukuje nie tylko tę płytę, ale i kolejne. Bo nigdy wcześniej nie spotkałam tak empatycznego człowieka w studiu.

Skąd się wziął „Tatuaż”?

„Tatuaż” powstał w bardzo osobistym momencie. To piosenka o bliskości, o przyjaźni kobiety i mężczyzny, która tak mocno wpływa na człowieka, iż zostaje w nim jak znak na skórze. To nie jest dosłowna historia – raczej opowieść o emocjach, które sięgają głębiej niż chwilowe zauroczenia. Ta piosenka urodziła się naturalnie – melodia była tak czytelna, iż sama prosiła się o słowa. Dlatego zdecydowałam się napisać tekst. Pomogła mi w tym Magda Wójcik z zespołu Goya, której wrażliwość bardzo cenię. Muzykę stworzyli Marcin Limek i Piotr Końcą z Iry. To było dla mnie przełomowe doświadczenie – bo wcześniej zawsze opierałam się na cudzych tekstach, a tu miałam odwagę opowiedzieć własną historię.

Co dla Ciebie oznacza ten singiel?

To dla mnie istotny krok. „Tatuaż” pokazał mi, iż mogę być nie tylko wykonawczynią, ale też autorką. Że moje słowa mają sens, iż mogę nimi coś opowiedzieć. To trochę jak otwarcie drzwi do nowego etapu – odważniejszego, bardziej mojego. Poza tym – „Tatuaż” jest świetnie zrealizowany brzmieniowo. To też zasługa Limka jako producenta – na każdym sprzęcie, czy to telefon, czy duże kolumny, ten numer brzmi dobrze. Ma mocny sound, a jednocześnie nie gubi emocji.

Jak twoi znajomi reagują na „Tatuaż”?

Dostaję sygnały, iż porusza. Że każdy słyszy w nim coś swojego – swoje relacje, swoje doświadczenia. I o to chodziło: żeby nie była to tylko moja historia, ale żeby każdy mógł w niej zobaczyć swój tatuaż, swoje emocje.

Czego będzie można się spodziewać po twojej debiutanckiej płycie?

To będzie pop – ale nie banalny, tylko z charakterem. Dużo gitar, trochę retro – akustyczne, elektryczne, mandoliny. Piosenki melodyjne, ale też zaskakujące – czasem z jednym instrumentem, czasem bardzo bogate. Będą emocje – od mocnych wokali po subtelności. Teksty głównie po polsku, bo to mój język i chcę w nim opowiadać historie. Ale pewnie pojawi się też coś po angielsku – bo to też część mnie.

Kogo słuchasz? Co Cię inspiruje?

Jestem wierna swoim fascynacjom: Amy Winehouse, Joss Stone, Adele. Ale też Yebba – bo tam spotykają się jazz, soul, gospel, lata 70., a ja uwielbiam takie mieszanki. Oczywiście śledzę też współczesne brzmienia – trzeba wiedzieć, co się dzieje. Ale nie gonię za modą.

A jak dziś wspominasz Idola? To był dobry krok?

Najlepszy. Dzięki Idolowi nauczyłam się, jak wygląda show-biznes – z całym blaskiem i cieniem. To było ogromne doświadczenie, które do dziś procentuje. Mam kontakt z niektórymi uczestnikami – np. z Szymonem Wydrą, który mnie wspiera. I choć minęło ponad 20 lat, to ten etap wciąż we mnie żyje.

Nie żałujesz, iż przez te 20 lat nie nagrałaś płyty?

Nie. To był czas nauki – czasem bolesnej. Choroba mamy, sprawy rodzinne, dojrzewanie do odpowiedzialności. To wszystko sprawiło, iż dziś jestem inną osobą. Mam więcej siły, dystansu i tej cudownej ignorancji wobec rzeczy, które dawniej spędzałyby mi sen z powiek. Gdybym wtedy nagrała płytę, może byłaby inna – ale nie byłaby moja. Dziś wiem, iż to jest właśnie ten moment.

Uczysz śpiewu. To pasja czy konieczność?

Jedno i drugie. To był sposób na życie, ale też szansa, by dzielić się tym, co wiem. Mam uczniów, którzy dostali się do szkół muzycznych – a to jest ogromny sukces. Staram się uczyć ich nie tylko techniki, ale też zgodności z samym sobą. jeżeli ktoś nie ma predyspozycji – mówię mu to wprost. Bo śpiew nie jest dla wszystkich, ale emocje są.

Kiedy możemy spodziewać się albumu?

Jestem w połowie nagrań. Chciałabym wydać płytę wiosną 2026 roku, najpóźniej jesienią. To też kwestia finansów – bo produkcja to duże koszty. Ale razem z Marcinem Limkiem złapaliśmy bakcyla – więc może uda się wcześniej. Na pewno będzie pięć singli. Pierwszy –„Tatuaż” ukaże się już 25 września. To będzie początek nowego rozdziału.

Czego sobie życzysz dziś najbardziej?

Spokoju. Wewnętrznego spokoju, który pozwoli mi tworzyć. Chcę stanąć na scenie z płytą w ręku i powiedzieć ludziom: „to jestem ja, naprawdę”. To jest mój obowiązek wobec wszystkich, którzy pytają: „czy nagrywasz? czy jeszcze śpiewasz?”. Ale przede wszystkim – wobec samej siebie.

Koncerty?

Jestem gotowa. Rozmawiam z menedżerem, czekamy na daty. Mam repertuar – od nowych utworów po znane piosenki. Mogę zacząć choćby jutro. I powiem szczerze: małe sceny są piękne, bo blisko ludzi. Ale to duże koncerty dają ten dreszcz emocji, kiedy patrzysz w oczy setkom osób. I za tym tęsknię najbardziej.

Idź do oryginalnego materiału