Tik, tik… BUM! – słodko-gorzki tort do zgryzienia / Recenzja

strefamusicart.pl 2 miesięcy temu
Zdjęcie: Nowy projekt (89)


W teatrze piękne jest to, iż każdy spektakl jest niepowtarzalny! Widzowie, którzy mają okazję obejrzeć sztukę kilkukrotnie, za każdym razem dostrzegą coś nowego, zwłaszcza jeżeli przedstawienie ma kilka obsad, pozwalając podziwiać różne relacje i kompilacje pomiędzy aktorami w danym dniu.

Teatr Muzyczny ROMA od zeszłej jesieni wystawia na Novej Scenie spektakl tik, tik… BUM!, musical autorstwa Jonathana Larsona, który opowiada w nim o swoim własnym życiu, z pewną nutą ironii. Larson, twórca kultowego Rent, stworzył postać Jona, trzydziestolatka, który wciąż słyszy w głowie tykanie zegara, świadomy, iż jego życie nie jest tam, gdzie chciałby, aby było w dniu urodzin.

Oglądałam ten tytuł po raz drugi, z zupełnie inną obsadą, co sprawiło, iż odbiór spektaklu również był zupełnie inny, a recenzja, którą napisałam w grudniu, będzie znacznie różniła się od tej, którą piszę teraz.

Nibylandia bez happy endu

Podczas pierwszej wizyty w Teatrze Muzycznym ROMA na spektaklu tik, tik… BUM! miałam okazję zobaczyć Macieja Pawlaka w roli Jona. Był on wspaniałym przewodnikiem po Nowym Jorku, zakochanym w mieście, ale również przestraszonym młodym człowiekiem, pełnym niepewności i strachu. Tym razem w tej roli wystąpił Marcin Franc, który stworzył postać Piotrusia Pana, którego Nibylandia wali się jak domek z kart.

To, jak Franc prowadzi tę postać, jest naprawdę piękne! Na początku jest wolnym duchem, patrzącym pozytywnie na świat, nie dostrzegającym problemów, które go otaczają. Jego Jon jest uśmiechnięty i wesoły, ale kiedy sytuacja się zmienia, staje się zrozpaczony i zrezygnowany, co aktor przekazuje poprzez swoją aparycję, gesty i mimikę. Największe ukłony należą mu się jednak za wykonanie polskiej wersji utworu Why – tyle emocji na scenie rzadko można doświadczyć. Franc wcisnął widzów w fotele, a najlepszym dowodem na to była cisza, która zapadła po zakończeniu piosenki, gdy zamiast tradycyjnych braw, publiczność przez kilka długich sekund wpatrzona jest jak zahipnotyzowana w artystę.

Marcin Franc / fot. Teatr Muzyczny ROMA

Kolejną postacią jest Susan, grana przez Anastazję Simińską i Marię Tyszkiewicz.

Marcinowi Francowi tego dnia towarzyszyła Maria Tyszkiewicz, która doskonale dopełniła jego Nibylandię. Była delikatna, ale kiedy trzeba, pokazywała pazur. Świetnie przechodziła między rolami, co jest interesującym zabiegiem scenicznym w tym spektaklu, ponieważ dwoje aktorów (poza Jonem) musi kilkakrotnie zmieniać swoje postacie, czasem choćby będąc na scenie. Każda postać, którą kreowała, była wyrazista i miała coś unikalnego, co je od siebie odróżniało. To prawdziwa dziewczyna-kameleon, co udowodniła już zresztą dwukrotnie w programie Twoja Twarz Brzmi Znajomo. Niesamowita wokalistka, z ogromną skalą głosu, która w szczególności wybrzmiała w polskiej wersji piosenki Come to Your Senses.

Maria Tyszkiewisz / fot. Teatr Muzyczny ROMA

Trzecim aktorem na scenie był Maciej Dybowski, którego już miałam okazję widzieć w tym spektaklu (w tej roli można również zobaczyć Piotra Janusza). Było niezwykle interesujące obserwować go z inną parą aktorów na scenie. W poprzedniej recenzji zwróciłam uwagę na wszechogarniający go smutek, tym razem tego nie było… Dopóki nie dochodzimy do ostatnich scen spektaklu, ma się wrażenie, iż jest naprawdę szczęśliwy ze swoimi przyjaciółmi, a trapiące go problemy nie wydają się tak przerażające. Co ważne, relacje, które kreuje zarówno z Jonem Pawlaka, jak i Jonem Franca również się różnią, nadając spektaklowi zupełnie nowy, unikalny wydźwięk zmieniający postrzeganie tego tytułu przez widza. Jego wyczucie komediowe oraz interpretacja każdej postaci, w którą się wcielał, były znakomite. Z Dybowskim w obsadzie nie trzeba martwić się o warstwę komediową, ponieważ potrafi dostarczyć żart choćby najbardziej wymagającej publiczności.

Maciej Dybowski / fot. Teatr Muzyczny ROMA

Jeden spektakl, dwie twarze

Zaczęłam od tego, iż każdy spektakl jest inny, zwłaszcza mając inną obsadę… i tak było w tym przypadku! Piękna historia o marzeniach, o poszukiwaniu siebie, a co najważniejsze o przyjaźni i miłości. Obie pary wraz z Dybowskim pokazały coś unikalnego i chwytającego za serce, a równocześnie zupełnie innego. Pawlak i Simińska stworzyli duet bardzo poważny, mocno stąpający po ziemi, z jasno określonym celem, natomiast Franc i Tyszkiewicz pozwolili publiczności się odprężyć i dać się otulić słodyczą oraz lekkością historii Jona, aby ostatecznie wbić widzowi nóż w plecy, ponieważ w tym spektaklu urodziny mają smak słodko-gorzki.

Marcin Franc jako Jon / fot. Karol Mańk; Teatr Muzyczny ROMA
Maria Tyszkiewicz jako Susan / fot. Karol Mańk; Teatr Muzyczny ROMA
Maciej Dybowski jako Michael / fot. Karol Mańk; Teatr Muzyczny ROMA
Anastazja Simińska jako Susan, Maciej Pawlak jako Jon i Maciej Dybowski jako Michael / fot. Karol Mańk; Teatr Muzyczny ROMA
Maria Tyszkiewicz jako Susan i Marcin Franc jako Jon / fot. Karol Mańk; Teatr Muzyczny ROMA
Maciej Pawlak jako Jon i Maria Tyszkiewicz / fot. Karol Mańk; Teatr Muzyczny ROMA

Autor: Joanna Tulo

Idź do oryginalnego materiału