Po dość średnim Kapitanie Ameryce, który w mojej ocenie nie zasługuje na więcej niż 4/10 czas na Thunderbolts*! Czy filmowe MCU zaczyna się odradzać?
Thunderbolts* to film, w którym grupa niejednoznacznych moralnie bohaterów – w tym Yelena Belova, John Walker, Ghost oraz Taskmaster – zostaje zebrana do przeprowadzenia tajnej misji zleconej przez rząd USA. Do tej ekipy dołączają także Bucky Barnes oraz Red Guardian. Choć każdy z nich ma burzliwą przeszłość i własne motywacje, muszą nauczyć się współpracować w sytuacji, która gwałtownie wymyka się spod kontroli.
Nie da się ukryć, iż połączenie tych postaci to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Wspomniana gromada antybohaterów spotyka się w dość nieoczekiwanych okolicznościach, a wydarzenia, w których, chcąc nie chcąc, przyszło im brać udział, wymagają od nich ścisłej współpracy. Każdy z nich ma swoją niewygodną przeszłość, której nie chcą pokazywać światu, a często ukrywają ją także sami przed sobą. Mimo tego, iż na co dzień działają sami, to, gdy jest to konieczne, potrafią połączyć się w grupę, dzięki której udaje im się zwalczyć zło. Choć trzeba przyznać, iż ich przeciwnik jest naprawdę zaskakujący…

W tym filmie bez wątpienia przewodzi Yelena. W dużej mierze to właśnie jej odczucia oraz rozterki poznajemy i wnikamy w nie najgłębiej. Ma nam to również w pewien sposób nieco „uczłowieczyć” bohaterkę, która jak dotychczas była ukazywana przede wszystkim jako maszyna do zabijania. W najnowszym filmie widzimy ją jako człowieka z krwi i kości. Takiego, który również ma niekiedy prawo być samotny, smutny i zrezygnowany. Co niespodziewane, Bucky gra tu drugie skrzypce. Co prawda jest on widoczny na ekranie, jednak jest go na nim znacznie mniej niż można tego było oczekiwać. Szkoda, bo jest to postać, która pomimo długiego stażu w MCU, przez cały czas ma nie do końca wykorzystany potencjał.
Thunderbolts* to nie jest zwykły film o superbohaterach, jakich wiele. Nie jest to także mało ambitny film MCU. Twórcy zdecydowali się nadać mu głębi, co jednocześnie pozytywnie zaskakuje, ale również napawa nadzieją. Niestety mam tę świadomość, iż część osób nie będzie w stanie zrozumieć, jak bardzo poruszane przez obraz problemy są ważne. Depresja to otchłań, która może dosięgnąć każdego — niezależnie od wieku. Bez względu na nasze doświadczenia, styl życia czy umiejętności, to choroba, z którą walczy coraz więcej osób. Co jednak ważne, jej świadomość w społeczeństwie jest coraz większa. Najnowsza odsłona MCU w świetny sposób obrazuje jej mechanizmy oraz ukazuje to, z czym muszą mierzyć się osoby chore. W trakcie seansu następuje moment, w którym pogrążamy się w ciszy razem z bohaterami, rozumiejąc, co właśnie się wydarzyło.

Jak przystało na Marvela, możemy liczyć na sceny po napisach. W obu z nich Red Guardian trzyma równie wysoki poziom jak w filmie — robi wszystko, aby być na świeczniku. Oczywiście czarny, momentami absurdalny humor to coś, co uwielbiam, więc ta postać gwałtownie zdobyła moje serce. Poza jego występami, sceny te dostarczają również wielu informacji o świecie, w którym funkcjonują nasi bohaterowie. Jedna z nich, szczerze przyznam, wzbudziła we mnie lekki niepokój, a choćby pewną dezorientację. Mam nadzieję, iż ta kwestia gwałtownie się wyjaśni, bo liczyłam, iż sukcesor pewnej wielkiej postaci okaże się trochę inny, niż go tutaj przedstawiono.
Podsumowując. Raz jeszcze zaznaczę, iż Thunderbolts* to nie jest zwykły film z superbohaterami. To film o antybohaterach, który mierzą się z swoją przeszłością, złymi decyzjami i problemami. Również tymi natury zdrowia psychicznego. To także film o grupie sobie nieznajomych, którzy muszą przezwyciężyć zło. To w końcu film z głębią, która momentami wciska w fotel.
Źródło obrazka głównego: materiały prasowe