"Three Pines" rozbija pozorną idyllę urokliwej wioski – recenzja kryminału dostępnego na HBO Max

serialowa.pl 1 rok temu

„Three Pines” to kryminał brytyjski w stylu, ale ciekawie umocowany w quebeckiej scenerii. Serial z Alfredem Moliną dobrze łączy prowincjonalne śledztwa z rozpisaną na cały sezon, mniej konwencjonalną sprawą.

Tajemniczymi drogami chodzą seriale w polskiej dystrybucji. Debiutującą za granicą w grudniu kryminalną opowieść na podstawie książek Louise Penny nakręcił Amazon, tymczasem z kilkutygodniowym opóźnieniem my możemy ją oglądać na HBO Max. Cóż, grunt pewnie, iż możemy, bo miłośnikom i miłośniczkom tego gatunku „Three Pines” może zapewnić solidną rozrywkę, a choćby odrobinę wyróżnić się w tłoku policyjnych spraw z różnych zakątków świata.

Tym razem zakątek jest naprawdę interesujący i decyduje o sporej części uroku ośmioodcinkowego serialu, za którym stoi Emilia di Girolamo („The Tunnel”). Quebec, a więc tygiel języków i kultur, przez cały czas w Polsce najbardziej kojarzymy z Celine Dion czy Garou, chociaż coraz częściej dociera do nas, choćby za sprawę literatury, iż to historycznie mocno skomplikowana kanadyjska prowincja. „Three Pines” porusza takie „niewygodne” wątki, dzięki czemu miejscami wymyka się byciu prostym zbiorem kilku śledztw w sprawie morderstw popełnionych w idyllicznej wiosce.

Three Pines – o czym jest serial dostępny na HBO Max?

Oczywiście takie śledztwa też się tu toczą. 1. sezon serialu to cztery dwuodcinkowe historie, ekranizacje drugiego, trzeciego, czwartego i ósmego tomu cyklu Penny (przy czym ostatni z nich, „The Hangman”, to książka służąca poprawieniu kompetencji językowych). Główny bohater, Armand Gamache (Alfred Molina – przedstawiać nie trzeba), za nadmierne współczucie wobec protestujących pod komendą w Montrealu przedstawicielek Pierwszych Narodów Kanady, dostaje sprawę na sielankowej prowincji, w Three Pines, a potem już co jakiś czas jego losy splatają się z tą uroczą miejscowością, w której średnia morderstw na mieszkańca okazuje się zaskakująco wysoka.

„Three Pines” (Fot. Amazon)

Rodzi to rzecz jasna pytanie, czy „Three Pines” nie podzieli z czasem losów znanych nam także z rodzimego podwórka miast (jak Sandomierz „Ojca Mateusza”) i wsi (typu Lipowo z powieści Katarzyny Puzyńskiej), w których coraz trudniej uzasadnić tak częstą konieczność prowadzenia przez głównych bohaterów poważnych śledztw. Na razie jesteśmy jednak dopiero po 1. sezonie, a twórcy serialu dość umiejętnie uzasadniają kolejne sytuacje. Three Pines to bowiem miejsce, do którego trafili ludzie chcący zacząć nowe życie, uciekający przed przeszłością – a ta nieraz dramatycznie ich dopada.

Co ważne, mieszkańcy wioski nie znikają po jednej historii, tylko pojawiają się przez cały sezon, dzięki czemu można zaangażować się nie tylko w działania Gamache’a i jego ekipy, ale też w losy poszczególnych osób, które w Three Pines próbują spokojnie żyć, grać w curling, chodzić na spotkania klubu książki i sprzedawać piwo. To plejada interesujących postaci, jak „kobieta z kaczką”, czyli uznana pisarka Ruth (Clare Coulter), i zmagająca się ze wspomnieniami katolickiej szkoły dla rdzennych dzieci Bea (Tantoo Cardinal, „Godless”). Lokalny koloryt, scenerie i budynki, które budzą chęć, by natychmiast się tam przeprowadzić, zderzone z okrucieństwem zbrodni robią wrażenie.

Three Pines to solidna kryminalna robota

Same sprawy odcinka (a adekwatnie – dwóch odcinków) to przykład porządnej kryminalnej roboty. Liczni podejrzani, każdy z jakimś sekretem. Retrospekcje sugerujące, iż wszystko jest bardziej komplikowane, niż się wydaje. Konflikty rodzinne, finansowe kłopoty, ukrywane obsesje – to wszystko składa się na dobre, chociaż dość klasyczne historie, które fani i fanki gatunku w jakimś wariancie mogli widzieć już w produkcjach brytyjskich („Morderstwa w Midsomer” byłyby pewnie najoczywistszym kontekstem). Ogląda się to jednak bardzo dobrze, dzięki wspomnianej odmiennej lokalności, a także przejęciu się postaciami, w tym samym Armandem.

„Three Pines” (Fot. Amazon)

Molina doskonale odnajduje się w roli doświadczonego śledczego, który ma oczywiście swoje demony (takie trochę w stylu Batmana), ale trudna praca i traumy przeszłości nie pozbawiły go empatii. Wręcz przeciwnie, jest współczujący, miły, stosunkowo ufny jak na kogoś, kto ma złapać mordercę. Żona Armanda (Marie-France Lamber) wspiera go ofiarnie – chociaż przydałoby się napisać ją może nieco ciekawiej, bo na razie to głównie postać pełniąca tę jedną funkcję.

Najsłabszym elementem w kwestii bohaterów wydaje mi się zespół Gamache’a, bo o ile Yvette Nichol (Sarah Booth) to celowo głównie komiczny przerywnik, o tyle w ewentualnym kolejnym sezonie przydałoby się rozwinąć postacie Isabelle Lacoste (Elle-Máijá Apiniskim Tailfeathers; tu mam wątpliwości co do gry aktorskiej) i Jeana-Guya Beauvoira (Rossif Sutherland, „Reign”), który dopiero pod koniec sezonu ma ciekawszy wątek. Istotne jednak, iż to tylko drobne zastrzeżenia, bo „Three Pines” ciekawie pokazuje wystarczająco wiele postaci, by tę warstwę uznać za udaną i podnoszącą jakość standardowych śledztw.

Three Pines oferuje nie tylko sprawy odcinka

Poza tym serial ma równoległy wątek zbrodni rozciągnięty na cały sezon, co sprawia, iż nie można losów Gamache’a sprowadzić do proceduralnej produkcji z ładnym tłem geograficznym. Pomoc udzielona protestującym w pierwszych scenach serialu staje się początkiem skomplikowanej sprawy zaginięcia Blue Two-Rivers (Anna Lambe) i jej chłopaka, a Armand i Isabelle z każdym kolejnym zwrotem akcji będą odkrywać, iż to coś znacznie więcej niż sugerowana przez ich przełożonych ucieczka z domu czy konflikt wśród przemytników.

„Three Pines” (Fot. Amazon)

Wątek tego śledztwa czasem dobrze splata się z „mniejszymi” sprawami w Three Pines, a wszystko to daje twórcom szanse mocnego pokazania stosunków społecznych w Quebecu i wciąż nierozliczonych cierpień (w Polsce znanych z głośnej książki „27 śmierci Toby’ego Obeda” Joanny Gierak-Onoszko), ale też wielojęzyczności tego miejsca (to serial anglojęzyczny, jednak część dialogów jest po francusku, pojawiają się też elementy rdzennych języków). Udało się empatycznie zaakcentować kulturę rdzennych narodów. Cieszy, iż coraz częściej twórcy, nie tylko niszowych tragikomedii („Reservation Dogs”), ale i gatunkowych produkcji jak „Three Pines” poruszają takie wątki.

Serial wyróżnia się również tym, iż stawia raczej na ludzkie dramaty niż na sensacyjność. W dwuodcinkowych historiach jest czas na poznanie drugiego planu, na zgłębianie motywacji. Sprawa dotycząca Blue Two-Rivers okazuje się natomiast naprawdę wielowątkowa, uwikłana w różne konteksty, co też wzbogaca „Three Pines”. Bardzo przypadło mi też go gustu podkreślenie znaczenia tego, co bohaterowie czytają, dla spraw kryminalnych. Sięgnięto też po instalacje artystyczne jako sposób interpretacji tego, z czym zmagają się miejscowe społeczności w kwestii winy wobec rdzennej ludności, oraz tego, jak Pierwsze Narody przepracowują swoje traumy. Kto ma prawo mówić w imieniu ofiar? Co zrobić z niewygodną prawdą wydostającą się na powierzchnię? To też w tym serialu znajdziemy.

Three Pines – czy warto oglądać serial?

„Three Pines” to także świetnie dobrane do tematu piosenki, ze wskazaniem na francuskojęzyczną wersję „Mad World” Chloé Stafler czy „My Least Favorite Life” Lery Lynn (znane z serialu „Detektyw”). Nie jest to serial realizatorsko bez wad, bo przyznaję, iż pół odcinka zajęło mi przyzwyczajenie się do stylu kręcenia trochę jak z telewizyjnych filmów świątecznych i pozbycie się myśli, iż trochę to wszystko „drewniane”. Na dodatek trudno stwierdzić, czy zgromadzono wystarczający budżet, bo miejscami jest „na bogato”, a miejscami jakby zabrakło pieniędzy na efekty.

„Three Pines” (Fot. Amazon)

Ze scenariuszowych mankamentów, poza wspomnianym niezrealizowanym potencjałem postaci współpracowników, wskazałabym jeszcze tempo działania techników prawie jak z „CSI”, nie zawsze wystarczające uzasadnienie odważnych śledczych hipotez, czasem absurdalne sceny (finał pościgu w 4. odcinku) i, jak w wielu takich produkcjach, za duże znaczenie nadane snom głównego bohatera.

Jednak po pierwszym zderzeniu z konwencją i wyborami technicznymi naprawdę się wciągnęłam. Nie przeszkadzało mi nawet, iż przez oglądanie zbyt wielu kryminałów, pewnymi „zaskoczeniami” nie dałam się zaskoczyć. Warto dać „Three Pines” szansę, bo to porządny kryminał, z zaskakująco miłym głównym bohaterem, ciekawą wioską jako tłem zbrodni i mocnym wątkiem całosezonowym. I tylko pytanie, czy Amazon zamówi 2. sezon, bo przy tak mocnym finałowym odcinku i tak otwartym zakończeniu pozbawienie nas ciągu dalszego byłoby doprawdy zbrodnią.

Three Pines dostępne jest na HBO Max

Idź do oryginalnego materiału