Magia, demoniczne korpo i klątwy — czego więcej mogłabym chcieć? Przyznaję, iż już pierwsze zdanie opisu znajdującego się na okładce książki zachęciło mnie do czytania. Reszta tylko podsyciła ciekawość i wiedziałam, iż muszę sięgnąć po ten tytuł. Założyłam, iż to będzie świetna zabawa – czy miałam rację?
The Witchstone — Klątwa Drakefordów zaczyna się sceną o ulicznych sztuczkach – których szczerze nie znoszę – historia jednak gwałtownie wciąga. Po zapoznaniu się z zarysem fabuły nie byłam do końca pewna, dlaczego demon miałby pomagać głównej bohaterce w pozbyciu się przekleństwa nękającego jej rodzinę, ale to dość gwałtownie się wyjaśniło. Zgodnie z oczekiwaniami i zdrowym rozsądkiem — tak naprawdę wcale nie zamierzał tego robić.
Zobacz również: Magia spod lady – recenzja książki. Po prostu cosy
Laszlo Zebul to osiemsetletni demon i najmniej wydajny pracownik Działu Zarządzania Klątwami piekielnego korpo. Jest między innymi strażnikiem klątwy ciążącej na rodzie Drakefordów, ale woli opalać się na Ibizie, sączyć martini i naciągać frajerów na Manhattanie. Nowy szef daje mu sześć dni na poprawę, inaczej skończy marnie.
Dziewiętnastoletnia Maggie Drakeford jest obciążona klątwą i skazana na życie w wiosce zabitej dechami. Dziewczyna cierpi, widząc, jak klątwa powoli zamienia jej ojca w potwora. Przyszłość jej rodziny rysuje się ponuro, ale wtedy pojawia się Laszlo z wieścią, iż mają sześć dni na zdjęcie klątwy. Czy Maggie może zaufać przystojnemu Laszlowi? Jasne, iż nie. Ale nie może też przepuścić okazji do uratowania rodziny, choćby jeżeli jej przewodnikiem miałby być demon.
Bohaterowie wyruszają w szaloną podróż przez Nowy Jork, Liechtenstein, Zurych i Rzym. Z pozoru lekka przygoda przekształca się w morderczy wyścig z czasem i poszukiwanie rozwiązania tajemnicy, która rozwścieczyć może choćby samego Lucyfera.
– opis wydawcy.
Wiadomo, iż demonom nie można ufać. Gdy bohater książki zgadza się na jakiś podejrzany układ z mieszkańcem piekieł, czytelnik już tylko czeka na moment, w którym wszystko się posypie. Śledzi w napięciu dalsze losy, zastanawiając się, w jaki to zmyślny sposób protagonista zostanie oszukany. Tutaj wiedzieliśmy to od początku i było to dla mnie fascynujące. Miałam nadzieję, iż będziemy mogli obserwować knowania demona.
Zobacz również: Weles. Opowieści z podziemia – recenzja książki. Co tam w Jawii słychać?
Niestety, nie wszystko układało się po mojej myśli. Chociaż fabuła The Witchstone była naprawdę ciekawa, a dialogi tak zabawne, iż nie mogłam przestać się śmiać, brakowało mi w perspektywie Laszla oczekiwanych niecnych planów. Niby wiemy, jaki jest jego cel, ale nie mamy pojęcia, w jaki dokładnie sposób demon pragnie go osiągnąć. W połączeniu z lekceważącym podejściem do adekwatnie wszystkiego odnosiło się wrażenie, iż jest nie tyle niekompetentny, co zwyczajnie głupi.
W odbiorze całości nie pomagał również fakt, iż tak na dobrą sprawę choćby nie polubiłam głównych bohaterów. Trudno było mi zaangażować się w ich losy, co tylko podkreślało brak spójności w sposobie prowadzenia narracji. Tytuł, owszem, zapewnia sporą dawkę humoru i pełen jest komicznych absurdów, ale ich poziom czasem wymykał się spod kontroli. W efekcie na zmianę mieliśmy komedię i dramat — i to w kiepskich proporcjach, z przejściami bez wyczucia.
Zobacz również: Cień Endera – recenzja książki. Drugi po geniuszu, wciąż genialny
Tak więc plan Laszla wydawał mi się płytki, a Maggie okazała się mało ciekawą postacią. Z jednej strony nie było do czego się doczepić, z drugiej bohaterka niczym się nie wyróżniała. Charakteryzowała ją zawziętość, odwaga, poczucie odpowiedzialności i cięty język. Niby pozytywne cechy, ale czułam się, jakby osobowość Maggie została dosłownie wyjęta z podręcznika. Moim ulubionym bohaterem był mały chłopiec (a warto zaznaczyć, iż nie lubię dzieci) oraz Signiora — jedyny porządnie napisany demon.
Czytając The Witchstone, cały czas denerwowała mnie niekompetencja Laszla. Okej, była źródłem wielu zabawnych scen, ale bywała też żenująca. Jego plan miał tak irytująco mało szczegółów, iż zastanawiałam się, jak on w ogóle miał się udać. Bohater nie poddawał tematu pod rozważania. Zakończenie ujawniło dlaczego. Pomysł był tak prosty, jak mogło się wydawać, a jednocześnie miał kilka elementów, których nie sposób było wyjawić czytelnikowi wcześniej.
Zobacz również: Wzgarda – recenzja książki. Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane
Niemniej w moich oczach finałowa scena pozostawia wiele do życzenia. Owszem, połączono wszystkie wątki w całość, ale końcówka była po prostu przerysowana. Nagle dostaliśmy wielki, pompatyczny wręcz finał, który średnio pasował mi do całości. Zdążyłam też do reszty zniechęcić się do Maggie i nie życzyłam jej dobrego zakończenia.
The Witchstone — Klątwa Drakefordów to książka, która miała niesamowity potencjał, ale nie wykorzystano go w pełni. Absurdalny humor przypadł mi do gustu, pozwalając dobrze spędzić czas. Jednak finał pozostawił niedosyt. Narracja była niespójna, momentami odpychająca, a jednak otrzymaliśmy niemal cukierkowe zakończenie. Problem w tym, iż kosztem jednego z bohaterów — co tylko wzmogło mój niesmak. To tytuł z kilkoma błyskami, ale na pewno nie taki, do którego będę chciała wracać.
Autor: Neff Henry H.
Tłumaczenie: Monika Wiśniewska
Wydawnictwo: Must Read
Premiera: 7 maja 2025 r.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 628
Cena katalogowa: 54,99 zł
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z wydawnictwem Must Read – Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne – kolaż