"The Walking Dead: The Ones Who Live" to powrót postaci, na które wszyscy czekali – recenzja serialu

serialowa.pl 3 godzin temu

Po Maggie, Neganie, Darylu i Carol wreszcie przyszła pora również na pierwszą parę uniwersum „The Walking Dead”. Czy na polską premierę serialu „The Ones Who Live” o Ricku i Michonne warto było tak długo czekać?

Nie ma wytchnienia od żywych trupów. Ledwie zakończyła się emisja 3. sezonu „Daryla Dixona„, a już na nasze ekrany trafia „The Walking Dead: The Ones Who Live” – najdłużej oczekiwany i (jak dotąd) ostatni ze spin-offów poświęconych bohaterom znanym z oryginalnej serii. Co sądzimy o serialu, którego cały sezon wylądował właśnie w serwisie CANAL+ online?

The Walking Dead: The Ones Who Live – o czym jest serial?

Zanim „The Walking Dead: The Ones Who Live”, czyli po prostu serial o Ricku i Michonne, trafił na ekrany, przebył równie długą i wyboistą drogę, jak jego bohaterowie. Zaczęło się w 2018 roku, gdy Andrew Lincoln opuścił „The Walking Dead” w 9. sezonie. Miał wtedy gwałtownie powrócić do roli Ricka w filmowej trylogii (pojawił się choćby teaser), jednak ambitne plany pokrzyżowała pandemiczna rzeczywistość.

Gdy do konceptu wrócono, trzy filmy zamieniły się w jeden miniserial, którego pierwszą oficjalną zapowiedź zobaczyliśmy w ostatnim odcinku oryginalnej serii. Potem była jeszcze zmiana tytułu (pierwotnie brzmiał po prostu „Rick & Michonne”), dwa inne seriale po drodze i półtora roku opóźnienia względem amerykańskiej premiery, aż stało się. W końcu również w Polsce możemy zobaczyć, jak potoczyły się losy naszych bohaterów.

„The Walking Dead: The Ones Who Live” (Fot. AMC)

A czy warto to zrobić? Wiadomo, iż dla zatwardziałych fanów uniwersum TWD „The One Who Live” to tytuł, którego nie można sobie odpuścić. Innych przekonać może, iż także serial nie gorszy od „Dead City” i „Daryla Dixona”, a pod pewnymi względami choćby nieco lepszy. Najbardziej przekonującym argumentem może być jednak, iż mamy do czynienia z produkcją limitowaną. Zobaczyć, jak kończy się historia Ricka i Michonne po kilkunastu latach od ich ekranowych debiutów? Brzmi kusząco.

The Walking Dead: The Ones Who Live – co się działo z Rickiem?

Liczący tylko sześć odcinków serial można uznać za bezpośrednią kontynuację lub też swoisty epilog głównej serii, bo powiązania obydwu tytułów (i nie tylko ich) są tu od początku wyraźnie zaznaczone. Czuwający nad uniwersum showrunner Scott M. Gimple w łopatologiczny sposób zadbał, żeby widzowie nie pogubili się w odniesieniach, ale muszę przyznać, iż ziarniste i krwawe montaże starych scen wzbudziły we mnie sporo nostalgii. Bardziej niż na nią czekałem jednak na odpowiedzi.

Te przynosi już pierwszy odcinek, słowami samego Ricka opowiadając, co działo się z nim przez pięć lat od pamiętnych wydarzeń na moście i jego rzekomej śmierci. gwałtownie dowiecie się zatem, dlaczego Grimes przez cały ten czas nie wrócił do rodziny i co ma z tym wspólnego zaawansowana militarnie i cywilizacyjnie postapokaliptyczna społeczność zwana Republiką Obywatelską.

„The Walking Dead: The Ones Who Live” (Fot. AMC)

Uważnym i sumiennie wszystko oglądającym widzom ta nazwa nie jest oczywiście obca, bo wzmianki pojawiały się już w różnych zakątkach uniwersum – dużo dowiedzieliśmy się choćby z serialu „The Walking Dead: Nowy świat„. Wszystkie te informacje nie są jednak w gruncie rzeczy do niczego potrzebne, więc jeżeli nie macie ich w małym palcu, to bez obaw. Twórcy nie ustawili progu wejścia w „The Ones Who Live” zbyt wysoko, więc fabuła jest czytelna też dla niedzielnych fanów żywych trupów.

The Walking Dead: The Ones Who Live to historia miłosna w świecie zombie

Co jeszcze istotniejsze, okoliczności zniknięcia Ricka odgrywają tu tak naprawdę drugorzędną rolę. O wiele ważniejszą kwestią jest jego powrót, w który nigdy nie zwątpiła Michonne (Danai Gurira, która opuściła uniwersum kilka później od Lincolna). Jeszcze w „The Walking Dead” widzieliśmy, jak wątła iskierka nadziei wystarczyła jej, żeby wyruszyć na poszukiwania ukochanego, a dziś możemy wreszcie zobaczyć, jak ta iskra wznieca istny pożar.

Bo to właśnie z jednej strony oparta na lichych fundamentach wiara Michonne, a z drugiej desperackie próby ujrzenia bliskich przez Ricka są tym, co napędza historię. Ich motywacje działają o wiele skuteczniej niż budowana w tle fabuła o fundamentalnym znaczeniu dla całego serialowego świata. Nie ona, ale znacznie skromniejsza opowieść o rozdzielonych kochankach sprawia, iż „The Ones Who Live” działa – przynajmniej do pewnego momentu.

„The Walking Dead: The Ones Who Live” (Fot. AMC)

Co jednak ciekawe, tym momentem nie jest wcale chwila, gdy (uwaga na najbardziej oczywisty spoiler w historii) losy pary bohaterów się połączą. Wręcz przeciwnie, wówczas serial staje się choćby lepszy, zyskując nową dynamikę. Pomaga, iż twórcy nie wybierają najbardziej oczywistych rozwiązań i iż skupiają się na osobistej relacji postaci. Kulminacją tej części serialu jest odcinek ze scenariuszem samej Danai Guriry – zdecydowanie najlepsza rzecz, jaka przydarzyła się uniwersum „The Walking Dead” od dobrych paru lat.

The Walking Dead: The Ones Who Live – Michonne rządzi w serialu

Serialowa Michonne, choć to nie o jej powrocie było głośniej przed premierą, jest zresztą ciekawszą z dwójki postaci. Zarówno przed odnalezieniem Ricka, gdy jej losy krzyżują się z grupą nomadów i pomysłowym inżynierem Natem (Matthew Jeffers, „Szpital New Amsterdam”), jak i później, to Michonne jest bijącym sercem historii. Wypełniając emocjami scenariuszowe luki, niezmiennie dzierżąca katanę wojowniczka stanowi w tym względzie przeciwieństwo swojego partnera, w którym lata alienacji zabiły podobny żar.

Inna sprawa, iż diametralna różnica w charakterach obydwu postaci wychodzi serialowi na dobre, gdy dochodzi do ich konfrontacji. Zarówno Danai Gurira, jak i Andrew Lincoln wykonali bowiem świetną robotę, udowadniając, iż ani zombie apokalipsa, ani żadne inne, nieważne jak duże zagrożenie, nie jest nigdy tak atrakcyjne, jak dobrze napisana i zagrana relacja dwójki bliskich ludzi.

„The Walking Dead: The Ones Who Live” (Fot. AMC)

A tę przerabiamy w „The Ones Who Live” bardzo intensywnie. Od tęsknoty i odrętwienia brakiem nadziei, przez obawę, iż czas zatrze w pamięci wspomnienia, aż po poczucie ulgi, pretensje, pożądanie i… wzajemne docinki. Wszystko dzieje się błyskawiczne, ale iż aktorzy dźwigają swoje role, chemii nie brakuje, a postaci znamy od lat, szybkie tempo się sprawdza. Gdy Rick i Michonne skupiają się wyłącznie na sobie, cała reszta nie ma kompletnie żadnego znaczenia.

The Walking Dead: The Ones Who Live – czy warto oglądać?

Niestety, doświadczenia z innymi spin-offami nauczyły, iż ta „cała reszta” musi prędzej czy później dojść do głosu, co zwykle nie jest dobrą informacją. W tym przypadku jest podobnie, bo gdy tylko uwaga twórców przenosi się z intymnej relacji bohaterów na grubsze wątki, poziom leci na łeb na szyję. Czy serial o Ricku i Michonne nie mógłby po prostu zostać serialem o Ricku i Michonne?

Pytanie jest retoryczne, bo wiadomo, jaka będzie odpowiedź. Wszak zawsze jest jakaś większa historia do opowiedzenia – w przypadku „The Ones Who Live” wręcz największa z możliwych, bo spinająca całe uniwersum. Problem w tym, iż już od samego początku było widać, iż to nie może się udać, bo poza parą bohaterów brakowało jakiegokolwiek sensownego punktu zaczepienia.

„The Walking Dead: The Ones Who Live” (Fot. AMC)

Od czego zacząć wyliczankę? Od lichych podstaw fabularnych, sztucznie wywoływanego napięcia i braku wiarygodnie przedstawionych stawek? A może od nowych postaci o zerowym znaczeniu, jak dowódca armii Republiki generał Beale (Terry O’Quinn, „Lost”), czy przyjaciółka Ricka Thorne (Lesley-Ann Brandt, „Lucyfer”), której imienia nie mogłem zapamiętać przez cały sezon? Albo starych dobrych dziur logicznych i fabularnych idiotyzmów, których w „The Walking Dead” nigdy nie brakowało?

Fajnie, iż nie zapomniano o Jadis (Pollyanna McIntosh), która łączy poszczególne historie, iż w serialu widać zainwestowane w niego pieniądze i iż zabijanie zombiaków przez cały czas bywa efektowne. Ale wad jest aż nadto, żeby sentyment i dobre wrażenia wyparowały w mgnieniu oka, zostawiając nas z pospiesznym i bezsensownym finałem oraz poczuciem ulgi, iż to już (chyba) koniec. Oczywiście nie dla uniwersum, którego kolejne odsłony wypełzają z telewizyjnych zakamarków niczym serialowi szwendacze. Ale czy ktoś jeszcze wierzy, iż gdzieś tam czekają na nas kolejni Rick i Michonne?

Serial The Walking Dead: The Ones Who Live jest dostępny w CANAL+ online

Idź do oryginalnego materiału