The Last Showgirl – recenzja przedpremierowa. Amerykański sen

popkulturowcy.pl 2 tygodni temu

The Last Showgirl miała być swoistym odkupieniem Pameli Anderson. Kanadyjska aktorka przez lata postrzegana była wyłącznie jako symbol seksu, a jej umiejętności aktorskie były wręcz wyszydzane (vide Barb Wire). Jak większość z nas wie, Pamela w ostatnich latach odrzuciła wizerunek wampa i chce udowodnić, iż jest kimś więcej niż tylko pięknym ciałem i ładną buźką. Czy w tym filmie jej się to udało?

The Last Showgirl to dramat w reżyserii Gii Coppoli ze scenariuszem Kate Gersten. Coppola osobiście zapragnęła obsadzić Anderson w roli głównej po seansie dokumentu Pamela: Historia miłosna. Ówczesny agent Kanadyjki odrzucił rolę bez konsultacji z nią. Reżyserka jednak się nie poddała i udało jej się skontaktować z Pam przez jej syna, Brandona. Kobieta była zachwycona scenariuszem i od razu wiedziała, iż musi zagrać Shelly Gardner.

A kim jest Shelly Gardner? To tytułowa ostatnia showgirl, czyli tancerka z Las Vegas. Shelly od ponad 30 lat występuje w show „Le Razzle Dazzle”, gdy nagle dowiaduje się, iż jeszcze dwa tygodnie i koniec – przedstawienie nie będzie już się odbywać. To dla niej przeogromny cios, gdyż spektakl jest niczym jej drugie życie. Jej zdania nie podzielają młodsze koleżanki z pracy – Jodie (Kiernan Shipka) i Mary-Anne (Brenda Song). Szczególnie ta ostatnia podchodzi do show bardzo praktycznie, a wręcz wyśmiewa Shelly idealizującą Razzle Dazzle. Dla Mary-Anne to tylko sposób zarobku, co kontrastuje z peanami Shelly, i daje widzom efekt zderzenia dwóch światów.

Shelly i Jodie na tle Las Vegas | Tumblr

Obie koleżanki traktują Shelly jak swego rodzaju zastępczą matkę, co jest ciekawym punktem w scenariuszu. Ich relacje chwytają za serce do tego stopnia, iż widzowi robi się przykro, gdy Shelly w jednej scenie odmawia Jodie pomocy. Dowiadujemy się, iż konserwatywna rodzina Jodie zerwała z nią kontakt ze względu na karierę showgirl. Z tego powodu dziewczyna przychodzi do Shelly porozmawiać, a ta choćby nie wpuszcza jej do domu, deklarując, iż „chce zostać teraz sama”. Wcześniej widzieliśmy, iż Shelly jest bardzo ciepłą i serdeczną osobą, więc ta scena trochę się kłóci z jej osobowością.

Ciekawym wątkiem są również relacje głównej bohaterki z jej córką, Hanną (w tej roli świetna Billie Lourd). Ich stosunki to istna sinusoida – raz jest dobrze, raz tragicznie, a w końcu nie otrzymujemy jasnego rozwiązania. Widzimy, iż Shelly bardzo się stara, by odnowić ich więzy, ale tak naprawdę nie wiemy, co się stało, iż na początku się rozpadły. Otrzymujemy jedynie strzępki opowieści: Shelly tak bardzo poświęciła się karierze showgirl, iż zostawiała córkę w aucie z Gameboyem, gdy szła do pracy, bo nie miała pieniędzy na opiekunkę. Przelotnie pada tylko imię Lisy, która zajęła się Hanną zamiast Shelly, ale nie wiadomo, w jakich dokładnie okolicznościach to się stało, kim jest Lisa i dlaczego akurat ona przejęła opiekę. Nie poruszono również kwestii, dlaczego Hannah zwracała się do matki głównie po imieniu.

Shelly przygotowująca się do pokazu | The Guardian

Najmocniejszą stroną The Last Showgirl są oczywiście wizualia. Zdjęcia, kostiumy i scenografia zapierają dech w piersiach. Konsumpcyjne Las Vegas wygląda tu niczym amerykański raj. Idylliczne ujęcia budzą skojarzenia z The Florida Project – być może kamerzystka Autumn Durald Arkapaw inspirowała się obrazem Seana Bakera. Ornamentalne kostiumy i otoczenie przywołują na myśl japoński Helter Skelter, o którym pisałam już przy okazji rankingu najpiękniejszych horrorów.

Niestety, scenariusz w porównaniu ze stroną wizualną wypada blado. W filmie po prostu mało się dzieje. Dużo gadania, dużo łażenia, ale ostatecznie konflikty i problemy przedstawione w The Last Showgirl pozostają nierozwiązane. Nie wiemy, czy Shelly znalazła nową pracę, czy pogodziła się z córką. Nie wiemy, jak zakończyły się historie pozostałych showgirls. Film naprawdę miał potencjał, by mieć bogatszą fabułę bez niepotrzebnego przeciągania.

Za kulisami „Le Razzle Dazzle” | Kadr z filmu

A co z poruszonym we wstępie aktorstwem Pameli? No cóż… Jestem pewna, iż kobieta dała z siebie wszystko, ale niestety jej performance nie zachwyca. Nie udźwignęła głównej roli dramatycznej. Najgorzej wypadła w scenach, w których miała wykazać silne emocje, np. zaskoczenie czy gniew. Apogeum jej złości (po upokarzającym przesłuchaniu) również wyglądało średnio. Pomimo tego owa scena kulminacyjna była całkiem wzruszająca i bez dwóch zdań każdy człowiek może w jakimś stopniu się z nią utożsamić.

The Last Showgirl można z pewnością polecić fanom Pameli Anderson oraz filmów pokroju Substancji, w których poruszane są tematy przemijania i dyskryminacji ze względu na wiek. Stanowczo jest to też film dla fanów i fanek kobiecego kina, gdyż jest to historia o kobietach stworzona przez kobiety. The Last Showgirl to intrygująca ciekawostka, ale raczej nie dołączy do listy kanonu klasycznego kina.

Źródło grafiki głównej: kadr z filmu

Idź do oryginalnego materiału