Na platformie Max debiutuje dziś pierwszy odcinek 2. sezonu adaptacji gry wideo "The Last of Us". Na ekran powracają Pedro Pascal i Bella Ramsey jako Joel Miller i Ellie Williams. Czy warto było czekać dwa lata? Przekonajcie się, oglądając naszą wideo recenzję.
Akcja nowych odcinków "The Last of Us" rozgrywać się będzie pięć lat po wydarzeniach z pierwszego sezonu. Ellie i Joel próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Kiedy wydaje im się, iż najgorsze już za nimi, przeszłość nie daje im o sobie zapomnieć, a świat, z którym muszą się zmierzyć, wydaje się jeszcze bardziej niebezpieczny i nieprzewidywalny niż ten, który pozostawili za sobą.
W 2. sezonie "The Last of Us" zadebiutują Kaitlyn Dever jako Abby, Isabela Merced jako Dina, Young Mazino jako Jesse, Ariela Barer jako Mel, Tat Gabrielle jako Nora, Spencer Lord jako Owen, Danny Ramirez jako Manny i Jeffrey Wright jako Isaac. Gościnnie w serialu pojawi się także Catherine O’Hara.
W naszej recenzji całego sezonu pisaliśmy: Na gościńcu jest huśtawka. Rozbujaliśmy ją tak, iż zaraz odpadną śrubki. Hura! HBO zamienia wszechgrę wideo w serial – i to nie byle jaki, bo w serial PREMIUM. Buuuu! Obsada wygląda, jakby przerysowano bohaterów gry z pamięci. O tak! Zielone światło dla drugiego sezonu, będzie się działo. O nie! Sequel to przecież najgorsza rzecz od czasu "Mein Kampf". Z jednej strony tłum z widłami. Z drugiej – ludzie z próżniowego worka, dla których gra albo nie istnieje, albo nie powinna być dla serialu matrycą. Wszyscy mają rację. I wszyscy się mylą.
Dyptyk "The Last of Us" zajmuje szczególne miejsce w, przepraszam za wyrażenie, kolektywnej świadomości. Czyni to proces adaptacji niewdzięcznym, a co gorsza – średnio opłacalnym, przynajmniej pod względem artystycznym. Nie da się załatwić sprawy banałem o autonomicznym dziele; odkleić serialu od materiału źródłowego na tyle, by funkcjonował pod radarem fanów cyfrowego oryginału. "The Last of Us" to nie zapomniana pulpowa powieść z lat 70., którą Tarantino obiecał zamienić w swój ostatni film. To nie uwspółcześniona klasyka pióra Jane Austen, w której ktoś obsadził Zendayę i Toma Hollanda. To żywa popkultura ostatnich dwóch dekad. Mnóstwo ludzi grało w grę. Jeszcze więcej o niej słyszało. A z tego, kto nie słyszał, żadna trąba – istnieje szansa, iż widział urywki na YouTubie.
Pierwszy sezon był dowodem na to, iż w starciu z arcydzielnym oryginałem warto ryzykować. Choćby po to, by jakoś usprawiedliwić istnienie pośledniej wersji tej samej historii. Drugi to raczej świadectwo strachu przed ryzykiem. Twórcy niechętnie majstrują przy naoliwionej zawczasu maszynie i szczerze mówiąc, dziwi mnie to podejście. Zwłaszcza iż w przeciwieństwie do powszechnie kochanej gry "The Last of Us", jej sequel (którego drugi sezon serialu jest bezpośrednią adaptacją) stał się przedmiotem licznych kontrowersji.
Pomijając kieszonkowych demaskatorów "tęczowej agendy", sporo zarzutów miało sens. Narzekano na to, iż główny bohater – zahartowany przez postapokaliptyczną rzeczywistość przemytnik Joel – stał się zbitym psem. Że główna bohaterka – przysposobiona przez Joela i przeciągnięta autostradą do piekła nastolatka Ellie – zamieniła się w bezrefleksyjną, zafiksowaną na celu maszynę do zabijania. Że w świecie po pandemii śmiercionośnego grzyba brakowało ulotnego piękna, a elegijne wspomnienie o dawnej cywilizacji zastąpiła relacja z burego placu bitwy.
"The Last of Us" (2. Sezon): recenzja 1. odcinka

"The Last of Us": co wiemy o 2. sezonie?
Akcja nowych odcinków "The Last of Us" rozgrywać się będzie pięć lat po wydarzeniach z pierwszego sezonu. Ellie i Joel próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Kiedy wydaje im się, iż najgorsze już za nimi, przeszłość nie daje im o sobie zapomnieć, a świat, z którym muszą się zmierzyć, wydaje się jeszcze bardziej niebezpieczny i nieprzewidywalny niż ten, który pozostawili za sobą.
W 2. sezonie "The Last of Us" zadebiutują Kaitlyn Dever jako Abby, Isabela Merced jako Dina, Young Mazino jako Jesse, Ariela Barer jako Mel, Tat Gabrielle jako Nora, Spencer Lord jako Owen, Danny Ramirez jako Manny i Jeffrey Wright jako Isaac. Gościnnie w serialu pojawi się także Catherine O’Hara.
W naszej recenzji całego sezonu pisaliśmy: Na gościńcu jest huśtawka. Rozbujaliśmy ją tak, iż zaraz odpadną śrubki. Hura! HBO zamienia wszechgrę wideo w serial – i to nie byle jaki, bo w serial PREMIUM. Buuuu! Obsada wygląda, jakby przerysowano bohaterów gry z pamięci. O tak! Zielone światło dla drugiego sezonu, będzie się działo. O nie! Sequel to przecież najgorsza rzecz od czasu "Mein Kampf". Z jednej strony tłum z widłami. Z drugiej – ludzie z próżniowego worka, dla których gra albo nie istnieje, albo nie powinna być dla serialu matrycą. Wszyscy mają rację. I wszyscy się mylą.
Dyptyk "The Last of Us" zajmuje szczególne miejsce w, przepraszam za wyrażenie, kolektywnej świadomości. Czyni to proces adaptacji niewdzięcznym, a co gorsza – średnio opłacalnym, przynajmniej pod względem artystycznym. Nie da się załatwić sprawy banałem o autonomicznym dziele; odkleić serialu od materiału źródłowego na tyle, by funkcjonował pod radarem fanów cyfrowego oryginału. "The Last of Us" to nie zapomniana pulpowa powieść z lat 70., którą Tarantino obiecał zamienić w swój ostatni film. To nie uwspółcześniona klasyka pióra Jane Austen, w której ktoś obsadził Zendayę i Toma Hollanda. To żywa popkultura ostatnich dwóch dekad. Mnóstwo ludzi grało w grę. Jeszcze więcej o niej słyszało. A z tego, kto nie słyszał, żadna trąba – istnieje szansa, iż widział urywki na YouTubie.
Pierwszy sezon był dowodem na to, iż w starciu z arcydzielnym oryginałem warto ryzykować. Choćby po to, by jakoś usprawiedliwić istnienie pośledniej wersji tej samej historii. Drugi to raczej świadectwo strachu przed ryzykiem. Twórcy niechętnie majstrują przy naoliwionej zawczasu maszynie i szczerze mówiąc, dziwi mnie to podejście. Zwłaszcza iż w przeciwieństwie do powszechnie kochanej gry "The Last of Us", jej sequel (którego drugi sezon serialu jest bezpośrednią adaptacją) stał się przedmiotem licznych kontrowersji.
Pomijając kieszonkowych demaskatorów "tęczowej agendy", sporo zarzutów miało sens. Narzekano na to, iż główny bohater – zahartowany przez postapokaliptyczną rzeczywistość przemytnik Joel – stał się zbitym psem. Że główna bohaterka – przysposobiona przez Joela i przeciągnięta autostradą do piekła nastolatka Ellie – zamieniła się w bezrefleksyjną, zafiksowaną na celu maszynę do zabijania. Że w świecie po pandemii śmiercionośnego grzyba brakowało ulotnego piękna, a elegijne wspomnienie o dawnej cywilizacji zastąpiła relacja z burego placu bitwy.