Bracia Russo wrócili. Stworzyli bajkę science fiction, a może bardziej baśń fantasy z elementami fantastyki naukowej, lepiąc ze sobą mnóstwo elementów. Czy im to wyszło? Krytycy twierdzą, iż nie. Widzowie również, ale sądzę, iż oceniają oni tę produkcję z punktu widzenia dorobku Russo oraz swojego wieku. The Electric State łączy tak wiele motywów, iż nieraz można się pogubić w nich. Dla starych wyjadaczy science fiction, będą one znane i oczywiste, ale dla młodszego widza jednak nie, a to on jest odbiorcą tej produkcji. To należy docenić. Film jest naprawdę wizualnie piękny, może zachwycić. Netflix się naprawdę postarał. Pozostaje mi tylko produkcję polecić, jako jedną z ciekawszych póki co w tym roku z gatunku teen science fiction.
Bracia Russo zebrali niezłą obsadę. W głównej roli wystąpiła bardzo przekonująca Millie Bobby Brown. Pojawił się również legendarny Ke Huy Quan oraz Stanley Tucci wraz z Giancarlo Esposito. Taki zestaw świadczy o tym, iż reżyserzy mieli ambicje, żeby nakręcić wielkie kino, dosłownie, traktujące o podniosłych, humanistycznych wartościach. W jakimś sensie im się to udało. Skonstruowali wraz ze scenarzystami misterną fabułę, traktującą o dwójce młodych bohaterów, którzy zostają wciągnięci w postapokaliptyczną walkę z robotami. Ale czy naprawdę to roboty są winne? To jest właśnie najciekawsze w produkcji. Trwa ona ponad 2 godziny, zawiera liczne zmiany lokacji oraz wiele, wiele wystarczająco skomplikowanych dialogów, żeby uznać ją za niemal mądrą. Chociaż reżyserzy wykorzystali bardzo znane motywy, wciąż zachowali świeżość w narracji. Problem może jednak leżeć w wielości tych archetypów, nawiązań do kina science fiction. jeżeli ma się o nich wiedzę, można produkcję jednak gorzej ocenić, bo się zobaczy wzorce. Zobaczy się tylko je.
Dostrzeżenie wzorców powoduje, iż zaczynamy oceniać, jak film je skopiował. Czy zrobił to dobrze, nowatorsko, czy odtwórczo. Zwykle jednak ocena jest jedna – odtwórczo, bo wzorzec ma zbyt wielką siłę oddziaływania na fana science fiction. Stąd być może tak słabe oceny, bo żaden ze „starych” fanów nie uświadomił sobie, iż po pierwsze The Electric State to film dla młodego widza, a po drugie swobodnie korzysta ze wzorców, przetwarza je. Robi to w sposób znakomity. Wystarczy spojrzeć na chociażby projekty robotów. Wystarczy posłuchać muzyki, która jest szeroka jak na w Gwiezdnych wojnach, chociaż oczywiście gorsza stylistycznie. Wystarczy przyjrzeć się grze aktorskiej, dopracowanej, kunsztownej, zrealizowanej przez aktorów, którzy mieli już ogromne doświadczenie pracy na planie z innych produkcji science ficiton. choćby Brown wypadła dobrze, co może niektórych widzów naprawdę dziwić. Czytałem już takie komentarze w sieci. Montaż i reżyseria stoją na wysokim poziomie. Akcja toczy się gładko, żadna ze scen nie jest odseparowana od całej reszty. Jest również zachowany suspens, chociaż niestety część humoru może być odebrana bardzo dziecinnie, ale znów pamiętajmy, iż The Electric State to film dla młodszego widza. Starszy nie znajdzie tu wyjątkowych dramatów psychologicznych. Scenarzyści jednak zawarli w fabule trochę wątków transhumanistycznych, a więc refleksji nad ludzkim rozwojem gatunkowym, myślącymi maszynami, choćby nad duszą człowieka, i tym, czy maszyna może ją posiadać. Oraz jak symulować ludzkie emocje, i czy jeżeli maszyna je faktycznie będzie posiadać, to stanie się człowiekiem. Jakie więc wtedy jej przyznać prawa? Zrównać z naszymi? I to jest problem, który spowodował konflikt ludzi i maszyn, co jest zarzewiem fabuły. W tym zniszczonym świecie główna bohaterka odnajduje robota, który wydaje się całkiem miły, chociaż może być niebezpiecznym narzędziem, a z pewnością ratunkiem dla młodej, doświadczonej życiowo dziewczyny. Zobaczcie więc, jakie są jej losy w kolorowym świecie Braci Russo.