Trzyodcinkowy prequel znakomitej serii akcji o Johnie Wicku dobiegł do mety. Choć były to tylko 3 epizody, z jednej strony czuję niedosyt, iż odcinków nie było więcej, a z drugiej ulgę, iż to już koniec tej średniawki. Co dokładnie nie gra w tej produkcji? I czy może coś jednak się udało?
The Continental to serial wyprodukowany przez stację Peacock, osadzony w uniwersum kultowych filmów z Keanu Reevesem. W założeniu to prequel skupiony na postaci Winstona, ukazujący nam, jak bohater doszedł do pozycji, którą piastował w filmowej serii. Akcja dzieje się w Nowym Jorku lat 70. W serii nie zobaczymy więc słynnego zabójcy. Nie oznaczało to jednak, iż nie można do tej opowieści władować innych świetnych postaci, które pokażą sprawnie nakręconą akcję.
Zapowiedzi jednak były na tym polu mocno przegięte. Nie dość, iż nie ma tej akcji zbyt dużo, to nie zobaczymy także…zbyt wielu innych kluczowych elementów, czy wątków, które powinien zawierać serial o takich założeniach. Bo przecież ta produkcja nie miała być nastawiona na strzelaniny i walki. No właśnie? Ale w zasadzie to jaki był główny wątek? I co serial miał nam opowiedzieć? Szczerze, po 3 długich epizodach nie mam bladego pojęcia, jaki był jego sens.
Na początek trzeba jednak zdradzić co nieco na temat fabuły. Winston Scott zostaje wbrew swojej woli ściągnięty do Nowego Jorku przez Cormaca O’Connora, managera tytułowego hotelu, celem odnalezienia swojego brata. Ten dokonał na właścicielu budynku zuchwałej kradzieży: ukradł bardzo istotny artefakt, który może pogrążyć nie tylko Cormaca, ale cały system, który za nim stoi. Od początku brzmiało to szalenie intrygująco. Wskazywało bowiem, iż wreszcie poznamy więcej szczegółów na temat całej organizacji, a może choćby genezy samej Rady Najwyższej, również zainteresowanej kradzieżą.
Zobacz również: Ahsoka – recenzja serialu. „Hello There, Admiral Thrawn„
Niestety, jako fan serii pełen nadziei na pełnokrwisty prequel z żalem muszę przyznać, iż The Continental to serialowy koszmar, który jedynie z nazwy ma cokolwiek wspólnego z tym uniwersum. Gdyby nie dopisek „Ze świata Johna Wicka”, można by choćby nie dostrzec, iż ta produkcja wiąże się z główną serią. Pierwszy odcinek, mimo iż nieco się dłużył, to jednak rodził jakieś nadzieje na ciekawą serial. Jednak z każdym kolejnym rozdziałem fabuła coraz bardziej się rozmywała, a wraz z nią malało moje zainteresowanie historią. Całość poszła w jakimś dziwnym, niezrozumiałym kierunku. Zamiast faktycznie pokazać nam początki Winstona jako managera oraz to, jak wdraża się w cały ten świat, twórcy zaserwowali nam masę nieumiejętnie pociągniętych wątków, z których większość otrzymała kulminację w postaci wielkiej „wojny gangów”.
Produkcja prequelowa z zasady powinna nam rozszerzać nieco świat, pokazywać, jak doszło do znanego nam stanu rzeczy. Jednocześnie powinna zawierać dobrze umiejscowione smaczki, które fani uniwersum od razu wyłapią. Tym razem, chociaż mamy do czynienia z prequelem, żaden z tych elementów nie został spełniony. O świecie wiemy prawie tyle co dotychczas (a choćby mniej), nie licząc kilku szczegółów z wcześniejszego życia Winstona. Ale, jako iż jest on głównym bohaterem, to raczej o to nie było trudno. W serialu rażą piętrzące się głupiutkie manewry, niekonsekwencje względem filmów oraz nietrafione fanowskie smaczki. Przykładem są tutaj cytaty, które znamy z serii John Wick, wypowiadane jednak tym razem przez kompletnie inne osoby, co w ogóle do nich nie pasuje. Albo pancerne garnitury, wynalezione w uniwersum dopiero drugiej części, które w czasach akcji serialu JUŻ są wykorzystywane przez zabójców, jak zostało, co nam wyraźnie zasugerowane.
Postacie występujące w serialu są puste jak wydmuszki, widz nie nawiązuje z nimi żadnej więzi. Colin Woodel, wcielający się w młodego Winstona, próbował coś tam pokazać i czasem mu się choćby udawało. Niestety nijaka fabuła nie pozwoliła jednak rozwinąć ważnych aspektów życia czy charakteru postaci na tyle, abym mógł uznać kreację za udaną. Aktor grał kartami, które dostał od scenarzystów. Podobnie było w przypadku Charona, który był chyba najbardziej przekonującym bohaterem. O reszcie choćby nie ma co wspominać, ponieważ z całej rzeszy wybija się może zaledwie trójka: bliźnięta zabójcy oraz emerytowany snajper, Gene. Oni jako jedyni byli sportretowani w sposób choć trochę zapadający w pamięć.
Wielka szkoda przede wszystkim Mela Gibsona. Odgrywana przez niego rola Cormaca była przez większość czasu tak cholernie sztampowa, iż przypominała nieco karykaturę szalonego antagonisty. Aktor w trzecim epizodzie zaczął swoje dziwne wariacje, a jego ekspresja sprawiała wrażenie, iż z całych sił próbuje przypomnieć, jak zaangażowanym i dobrym jest aktorem. Cała paleta krzyków warknięć, ryknięć, czy gestów. Okej, Panie Gibson, nikt nie przeczy, iż Pan potrafi grać. jeżeli chciał Pan to dodatkowo udowodnić, to akurat nie tędy droga.
Prawie cały serial był tak mało angażujący czy wciągający, iż faktycznie wpakowanie odrobiny akcji działałoby pobudzająco na przysypiającego widza. Ale niestety przez 2 pierwsze odcinki nie dzieje się prawie nic. Natomiast w trzecim stężenie akcji przypomina końcówkę filmu Punisher: Strefa Wojny, albo którąkolwiek z ostatnich części Wicka. Same sekwencje akcji były jakieś takie… przerysowane. Wyglądały dziwnie, kompletnie nierealistycznie i po prostu brzydko. A jednak umiejscowienie serialu w TYM konkretnym uniwersum, słynącym z widowiskowej akcji, do czegoś zobowiązuje. Serial jednak jakościowo mocno odstaje. Widać jak na dłoni, iż jest to produkcja telewizyjna.
Nie mam pojęcia, kto przygotowywał scenariusz do tej produkcji. Jednak na pewno nie był to ktoś, kto chciał stworzyć prawilną i dopracowaną opowieść pod tytułem: „Jak to się zaczęło”. Postać Winstona, który jest typowym biznesmenem na innym kontynencie, została dziwacznie wrzucona w tajemniczy świat zabójców. Spodziewałem się raczej, iż razem z Winstonem podwaliny tej organizacji poznamy również i my. Tymczasem, nie licząc drobnej roli Sędzi, temat Rady oraz syndykatu nie jest wcale poruszony. Oczywiście poza tym, iż Continental omijamy szerokim łukiem, bo w nim się roi od zabójców.
Zaś Winston, nie bacząc na to zagrożenie, wpada na genialny pomysł wzięcia hotelu szturmem i zabicia jego obecnego managera, z którym ma na pieńku. Do pomocy werbuje 7-osobową ekipę, eliminującą wspomnianych zabójców niemal bez wysiłku. Mamy więc żałosną kulminację miałkiej fabuły w postaci niekończących się fajerwerków.
Jedyna rzecz, która jakkolwiek podciąga średnią serialu, to cudny klimat lat 70., zbudowany przez świetne ujęcia i niezwykle dopasowaną muzykę. Gdyby nie te dwa elementy serial nie miałby prawie niczego, co przyciągałoby widza do kontynuowania seansu.
Podsumowując, The Continental to serial na bardzo niskim poziomie. Drastycznie odstaje od filmowej serii i na oko widać mniejszy budżet, inne „kierownictwo” oraz brak przykładania się do prowadzenia historii. Z jednej strony te 3 odcinki tak się dłużą, iż nie zniósłbym więcej. Z drugiej dzieje się tam tak mało istotnych dla uniwersum rzeczy, iż aż prosi się o ciąg dalszy. Jest to tak dramatycznie zmarnowany potencjał, iż na dobrą sprawę jedyne, co powinno się zrobić, to nakręcić serial od nowa.