„The Bitch Who Stole Christmas” – „Hallmark” na sterydach [CAMPING #67]

filmawka.pl 2 dni temu

To ten czas w roku, gdy z radioodbiorników atakują nas świąteczne przeboje, karpie dokonują swych żywotów (pokój ich duszom), żadnej z mam nikt nie pomaga, a wszystkie najbrzydsze, najbardziej gryzące swetry świata radują się po cichu przeniesione na reprezentacyjny wieszak w szafie. Religijnie czy po świecku, okres Bożego Narodzenia to czas, gdy spotykamy się z bliskimi, współpracownikami, przyjaciółmi oraz wszystkimi ludźmi, z którymi nigdy potencjalnie nie chcielibyśmy zasiąść przy jednym stole. Ulicznej wymianie uprzejmości towarzyszą: zła pogoda, mokre ubrania i samochody, które zawsze wybiorą, aby wjechać w tę jedną kałużę. Tak, dokładnie w nią. ale gdy już wrócimy ze wszystkich korpowigilii, pól bitewnych rozsianych po centrach handlowych, z wszelakich rundek towarzyskich z piątą wodą po kisielu – przychodzi ochota na trochę świątecznego kina.

To idealna okazja, by włączyć ten wyjątkowy, przynoszący dreszczyk nostalgii klasyk. Ten, który przy stole dzieli rodziny, a w sercach zajmuje honorowe miejsce. Tylko właśnie… który z nich wybrać? Może tak wszystkie za jednym zamachem? The Bitch Who Stole Christmas to wyjątkowa propozycja dla zdesperowanych i niezdecydowanych. W półtorej godziny doświadczamy spektrum motywów z praktycznie każdego klasycznego filmu bożonarodzeniowego w tym samym czasie, nie zgłębiając w pełni żadnego z nich. Zamiast skomplikowanej fabuły otrzymujemy w prezencie wielki pakunek wypełniony wszystkim (i niczym zarazem), owinięty na gwałtownie w najładniejszy papier pod słońcem i posypany brokatem dla niepoznaki.

„The Bitch Who Stole Christmas” / materiały prasowe VH1

W kanonie kapitalistycznej machiny RuPaula brakowało prawdziwego świątecznego klasyka. Po porażce (sukcesie?) gwiazdkowego odcinka Drag Race’u z 2018 roku naturalnym następstwem był pełnometrażowy film zbierający większość dragowego panteonu. Fani serii mogą przygotować sobie bingo, gdyż prawie na pewno zobaczą swoje ulubienice na ekranie. Sam film skonstruowany jest zresztą bardzo podobnie do inscenizatorskich wyzwań znanych z ikonicznego reality show. Dzięki temu poziom gry aktorskiej balansuje gdzieś między skeczem Saturday Night Live a wysokobudżetową produkcją dla dorosłych.

Za reżyserię odpowiada Don Scardino, który ma na koncie odcinki takich hitów jak Prawo i porządek, Zbrodnie po sąsiedzku czy Szpital New Amsterdam. Autorami scenariusza są natomiast Connor Wright i Christina Friel, która napisała także szereg odcinków znanego i lubianego przez nikogo serialu Tropiciele od HBO. Produkcja ocieka jednak humorem i estetyką franczyzy RuPaul’s Drag Race. Same królowe w materiałach z planu zdjęciowego określają film jako bezpieczny miks wszystkich filmów świątecznych po trochu. Pełna zgoda.

The Bitch Who Stole Christmas rozpoczyna się od cameo Michelle Visage, która, jak się gwałtownie okazuje, jest także narratorem. Wprowadza nas ona w świat tętniącego życiem Nowego Jorku. Tam poznajemy naszą główną bohaterkę, Olivię – aspirującą dziennikarkę pracoholiczkę, której jedyną cechą osobowości jest to, iż nienawidzi świąt. Gra ją Krysta Rodriguez. Cały film odgrywa ona swoją rolę w trybie „mamy Aubrey Plazę w domu”. Trzeba przyznać, iż wychodzi jej to całkiem nieźle.

Nie tracąc czasu w zbędne budowanie świata, główna intryga filmu zostaje nam przedstawiona w pierwszych siedmiu minutach. Z polecenia swojej despotycznej matki-szefowej, Hanny Contour (granej przez królową we własnej osobie, RuPaula), Olivia miałaby wyruszyć w teren. Jej zadaniem byłoby obnażenie kompromitujących sekretów „najhuczniej świętującego miasteczka w kraju” – prowincjonalnego Tuckahoe. Dodatkowo musiałaby wykraść diamentową koronę Zimowej Królowej, która tradycyjnie przekazywana jest zwycięzcom konkursu na najbardziej świąteczną ulicę.

Po chwili zwątpienia i szybkiej rozmowie ze zdjęciem Barbary Walters dziennikarka decyduje się zaakceptować propozycję. Aby wykonać swoją misję Olivia, absolwentka Szkoły Kamuflażu Hanny Montany, decyduje się zmienić swoją tożsamość. Licząc na anonimowość, zakłada perukę, wymyśla sobie nową tożsamość i rusza na podbój Tuckahoe. Nieważne, iż nigdy tam nie była i nie ma się przed kim kamuflować, bo nikt jej tam nie zna. Olivia, od dzisiaj jako Maggie Zine, wnika coraz głębiej w społeczność małego miasta. Po oficjalnym przemówieniu, które z ratusza wygłasza Burmistrz Coont (Anna Maria Horsford), bohaterce udaje się choćby wziąć w ręce pożądaną przez nią koronę. Jednak onieśmielona muskułami ochroniarza pani burmistrz, Big Russa, oddaje ją i oddala się w poszukiwaniu noclegu.

Splotem przypadków dziennikarka trafia do lokalnego, podupadającego motelu w szemranej dzielnicy. W ramach klasycznej narracji „od zera do bohatera” biznes nie spina się finansowo. W wigilię ma się odbyć akcja wyburzeniowa obiektu. Jedyną szansą na jego ocalenie jest wygrana w bożonarodzeniowym konkursie, a drużynę do zwycięstwa musi poprowadzić Maggie. Jej partnerkami zostają księgowa Jane McBeige – typ szarej myszki, grana przez Jan Sport, Kitty Myua – rosyjska „dziewczyna spod latarni” (Brooke Lynn Hytes), Bea Eeep – taksówkarka, która nie umie jeździć (Peppermint) i Hazel Delashes – zdesperowana, chaotyczna właścicielka hotelu (Ginger Minj). Jednakże każdy dream team potrzebuje rywalek, gdyż – jak wiadomo – najlepszym rymem do „świąteczna kolacja” jest „kobieca rywalizacja”. Drużynie bogatych kobiet z przedmieść przewodzi Delia Von Whitewoman – jedenastokrotna zwyciężczyni zimowego balu (w tej roli Jaymes Mansfield). Druga grupa mocno inspirowana jest Gotowymi na wszystko. Wykreowane postaci i miejsce, w którym mieszkają, aż krzyczą: Wisteria Lane. Sama Delia natomiast przywodzi na myśl ikoniczną Bree Van De Kamp.

Von Whitewoman ma też ukryte motywy związane z motelem Hazel. Częścią jej planu jest doprowadzić Tucked’ Inn do bankructwa, wykupić grunt i przekształcić całą ulicę w centrum handlowe. Jest to oczywiste nawiązaniem do kinowego hitu Hannah Montana: Film z 2009 roku. Poza tym kwestie gentryfikacji i podziału społecznego odgrywają istotną rolę w przedstawieniu Tuckahoe. Rywalizacja między zespołami ma cechy walki klasowej. Pojawienie się Maggie w miasteczku daje szansę na odwrócenie sztywnej, utartej hierarchii. Postać dziennikarki staje się katalizatorem zarysowanego wyraźnie konfliktu społecznego i szansą na zaistnienie „kobiet z nizin” w powszechnej świadomości.

„The Bitch Who Stole Christmas” / materiały prasowe VH1

Pieniądze w filmie są także głównym powodem sporów i motywacją do popełniania przestępstw. Olivia/Maggie godzi się zmieszać mieszkańców miasta z błotem w zamian za utrzymanie posady w redakcji. Gdy artykuł przez długi czas się nie ukazuje, zniecierpliwiona Hanna Contour wreszcie wykrada koronę samodzielnie. Jak się później okazuje, robi to, aby ratować swoje bankrutujące wydawnictwo. Motel Hazel tonie w długach, przez co decyduje się ona na wzięcie udziału w konkursie, podczas gdy Delia ogarnięta jest żądzą zysku i akumulacji dóbr.

Pomimo początkowych sukcesów bogatych kobiet z Kittenheel Court, w trakcie zawodów walka zdaje się wyrównywać. Zaczyna się szukanie haków ze strony obu drużyn, aby doszczętnie upokorzyć swoje przeciwniczki. W wyniku śledztwa prywatny detektyw wynajęty przez Von Whitewoman odnajduje szkic artykułu, który pisze Maggie. Zgodnie z niepisaną zasadą filmów świątecznych, od tego momentu spiritus movens tej historii stają się przypadek i kłamstwo. Intryga dziennikarki wychodzi na jaw, co prowadzi do oficjalnej dyskwalifikacji i kłótni z nowymi przyjaciółkami. Wszystkie spory udaje się załagodzić płomienną przemową o sile przyjaźni. Odnalazłszy lukę w zasadach konkursu, Olivia porzuca swoje alter ego i pod prawdziwym imieniem powraca do gry.

The Broads, bo tak nazywa się zespół dziewczyn z hotelu, to wyjątkowy przykład implementacji schematu przybranej rodziny. Tutaj to zagubiona, heteroseksualna kobieta odnajduje swój prawdziwy dom. To drag queens przyjmują ją i dają wsparcie, którego nigdy nie doświadczyła. Olivia nosi w sobie urazę powstałą w wyniku dysfunkcyjnego macierzyństwa. Postać grana przez RuPaula motywowana chęcią rozwoju kariery i brakiem gotowości na rodzicielstwo nieświadomie wpaja córce nienawiść do Bożego Narodzenia. Ich więzi nie pomaga także niezdrowa dynamika, którą przenoszą do biura. Dopiero w Tuckahoe, mieście, które „wielki świat” traktuje z przymrużeniem oka, kobieta odnajduje ciepło i miłość.

Jednym z pobocznych wątków jest kiełkujący romans głównej bohaterki z ochroniarzem pani burmistrz. Przez większość czasu Big Russ istotny jest dla fabuły wtedy, gdy scenariusz nakazuje mu kolejny raz ściągnąć koszulkę. Jednak zaskakująco to on, podczas finałowego starcia Olivii z matką, ratuje koronę Zimowej Królowej przed zniszczeniem. Zgodnie z zasadą, iż wszystkie wątki należy spiąć, koniec filmu wypełniony jest akcją. Dzięki temu tempo drastycznie przyspiesza, a napięcie rośnie z każdą minutą. Okazuje się bowiem, iż Burmistrz Coont jest siostrą bohaterki granej przez RuPaula. Wygrały one kiedyś wspólnie koronę, ale przy uroczystej koronacji doszło do incydentu, który ujawnił zaawansowaną ciążę Hanny. W wyniku skandalu upokorzona Contour musiała na zawsze uciec z miasta. Wtedy też znienawidziła Tuckahoe i święta Bożego Narodzenia oraz zaczęła planować swoją zemstę. W tle całego siostrzanego zamieszania okazuje się także, iż The Broads przegrały rywalizację. Delia zapowiada ostateczne rozprawienie się z Tucked’ Inn. Jednakże w porywie serca zebrana na uroczystości publiczność zaczyna rzucać pieniądze, aby ratować motel. Magia świąt zadziałała, wypełniając miłością i spokojem serca naszych bohaterek.

Fabuła przeplatana jest mnóstwem cameo i różnych nawiązań zarówno do uniwersum RuPaul’s Drag Race, jak i klasycznych świątecznych filmów. Szczególny uśmiech pojawi się wśród fanów To właśnie miłość, do którego oczko puszcza się najwięcej razy, włącznie z projektem plakatu. Film wprost ocieka campem. Jednak niektóre żarty zamiast imponującego „death dropa” zaliczają dość twarde lądowania. Szczególnie gdy chodzi o obśmiewanie tematów drażliwych, takich jak homofobia czy mobbing. Jednym z najjaśniejszych momentów filmu jest sekwencja musicalowa. Numer utrzymuje zainteresowanie widzów, ciągle wprowadzając na ekran kolejne, znane nam już postaci i nowe żarty słowne i sytuacyjne.

„The Bitch Who Stole Christmas” / materiały prasowe VH1

Na ekranie pojawiają się przelotnie m.in. Carson Kressley i Ross Mathews w rolach komentatorów konkursu, Kim Petras oraz szereg uczestniczek Drag Race’u zarówno nowszych (Heidi N’ Closet, Gottmik) jak i starszych sezonów (Laganja Estranja, Latrice Royale). Wielkimi nieobecnymi są jednak Trixie Mattel i Katya, o których potencjalnym występie dużo się mówiło. Ponadto obie przyznały, iż otrzymały propozycję wystąpienia w filmie. Od tego czasu realizowane są spekulacje, które z postaci miałyby zagrać.

Film nie znalazł szerszej grupy odbiorców poza zagorzałymi fanami Drag Race’u. Próżno szukać dużych medialnych publikacji rozpisujących się o wpływie The Bitch Who Stole Christmas na kino świąteczne lub klasową świadomość Amerykanów, czy chociażby doszukiwać się oburzenia ze strony grup religijnych. Na przejście filmu bez echa mogły mieć wpływ pandemia koronawirusa oraz telewizyjna natura produkcji. W półtorej godziny film przeprowadza nas przez całe spektrum emocji. Momentami miernik campu podkręcany jest do maksimum. Nie da się jednak nie odnieść wrażenia, iż czegoś tu brakuje. Projekt nie zachęca, aby do niego wracać, pomimo zagmatwanej fabuły i szeregu znanych i lubianych twarzy. Bałwana można dekorować na przeróżne sposoby i nadawać mu najróżniejsze kształty. Jednakże zawsze pozostanie on pozbawiony serca. Podobnie jest z tym filmem. Uśmiech często przeradza się w wyraz zakłopotania. Warto jednak czasami wprowadzić się w ten dziwny stan, chociażby w ramach odskoczni od typowych filmów świątecznych. Definitywnie jest to pozycja do zapoznania się i zatrzymania gdzieś głęboko w sercu. Poza tym bożonarodzeniowa choinka to przecież jedyne drzewo, które rok do roku prezentuje się przed nami w spektakularnym dragu.

korekta: Oliwia Kramek

Idź do oryginalnego materiału