„The Bear”, jeden z najlepszych seriali ubiegłego roku wrócił z trudnym zadaniem, musząc w 2. sezonie co najmniej dorównać samemu sobie. Carmy i jego ekipa pokazali jednak, iż choćby najtrudniejsze wyzwania im niestraszne.
Zapomnijcie o kanapkach z wołowiną. Carmen Berzatto (Jeremy Allen White) i jego współpracownicy mają znacznie większe ambicje. Takie sięgające gwiazd. Albo chociaż jednej gwiazdki. Rzecz w tym, iż aby ją zdobyć, potrzeba czegoś więcej niż tylko kuchennych umiejętności. Ale to przecież nie za nie (albo nie tylko za nie) pokochaliśmy serial stacji FX ostatnim razem – wystarczy więc to powtórzyć, może dodając coś ekstra. „The Bear” w 2. sezonie robi to i jeszcze wiele, wiele więcej.
The Bear – co słychać u Carmy’ego i reszty w 2. sezonie?
Rozpoczynając seans 2. sezonu „The Bear” (całość jest już dostępna na Disney+), można przez chwilę zapomnieć, z jakim serialem mamy do czynienia. Spokojny początek, gdy przy akompaniamencie Bruce’a Hornsby’ego przemierzamy chicagowskie ulice, w niczym nie przypomina szalonego tempa, do jakiego byliśmy przyzwyczajeni poprzednio. Znikający znad ulicy szyld The Beef zapowiada jednak, iż to tylko cisza przed burzą. Przed nami istny chaos. W końcu otwarcie restauracji to nie byle co.
A dokładnie przed takim wyzwaniem stają w 2. sezonie Carmy i jego przyjaciele, którym marzy się zamiana rodzinnej knajpki w wyższej klasy lokal. Jak nietrudno się domyślić, to będzie wymagało wysiłku. O cierpliwości, samozaparciu, wydatkach i formalnościach, choćby nie wspominając. Innymi słowy, naszych bohaterów czeka prawdziwa droga przez piekło. Ale dla nich to przecież nic nowego, prawda?
Teoretycznie dla widzów też nie i owszem, obserwując Carmy’ego, Sydney (Ayo Edebiri), Natalie (Abby Elliott) i resztę na początku ich nowej misji, można odnieść wrażenie, iż już to znamy, a skoro tak, to nic nie może nas zaskoczyć. Byłby to jednak duży błąd. Bo choć pierwsze wrażenie robi się tylko raz (a w przypadku „The Bear” było ono naprawdę ogromne), to nie znaczy, iż teraz czeka nas już tylko sympatyczna powtórka z rozrywki. Twórca serialu, Christopher Storer, zadbał bowiem o to, żebyśmy się nie nudzili, dodając do znajomych elementów całkiem świeże i choć wydaje się to niemożliwe, jeszcze bardziej podkręcając tempo.
The Bear sezon 2, czyli nadeszła pora na wielki remont
Jeśli w tym momencie zaczęliście się martwić o swoje zdrowie, to uspokajam – napięcie bywa bardzo wysokie tylko momentami. No dobra, czasem te momenty rozciągają się na cały (długi!) odcinek, ale wciąż jest pomiędzy nimi dużo przestrzeni na wzięcie głębszego oddechu. A ten przyda się tu nie tylko widzom.
W sumie nie zaszkodziłby on żadnemu z bohaterów, których po przerwie spotykamy mniej więcej w tym samym miejscu, w którym ich zostawiliśmy. Carmy wciąż nie potrafi odnaleźć szczęścia i nieważne, iż praca posuwa się naprzód, a jego życie prywatne zaczyna nabierać kształtów za sprawą pojawiającej się po latach znajomej, Claire (Molly Gordon). Sydney, wkładająca całą swoją energię w restaurację, przez cały czas tkwi gdzieś pomiędzy wielkimi ambicjami a jeszcze większym lękiem przed ich spełnieniem. choćby wszędobylski Richie (Ebon Moss-Bachrach) z trudem odnajduje się w nowych dla siebie okolicznościach. Ogólnie rzecz biorąc, wszystkim tutaj przydałby się w głowie remont na podobną skalę, jak przechodzi ich knajpa.
I tego właśnie świadkami jesteśmy w dziesięciu nowych odcinkach, które pomiędzy pojawiającymi się znienacka i łatanymi naprędce przyziemnymi problemami, zajmuje się każdą z tutejszych postaci z osobna. Oznacza to, iż mamy czas i na dokładniejsze zbadanie trapiących Carmy’ego problemów, i na odbycie kulinarnej wycieczki po Chicago w towarzystwie Sydney, i na zgłębianie kucharskiego fachu wraz z Tiną (Liza Colón-Zayas) czy Marcusem (Lionel Boyce). A znajdzie się też chwila, żeby wyskoczyć do Kopenhagi czy zajrzeć za kulisy funkcjonowania najlepszej restauracji na świecie.
The Bear sezon 2 – dużo o jedzeniu, ale więcej o ludziach
Na brak atrakcji narzekać zatem nie można (również w postaci imponującej listy gościnnych występów), podobnie jak na czas poświęcany poszczególnym bohaterom, którzy stają się nam dzięki temu jeszcze bliżsi. Poznając ich zarówno od strony zawodowej, jak i prywatnej, otrzymujemy pełen obraz ludzi, dla których pasja stała się sposobem na życie, ale też w dużym stopniu zatruwającym je przekleństwem. Pytanie, czy warto tyle poświęcać dla satysfakcji na widok zadowolonego klienta, pojawia się tu wielokrotnie. Odpowiedź nie jest wcale taka oczywista. O ile w ogóle istnieje.
„The Bear” nie jest wszak serialem, który stawiając sprawy prosto, daje konkretne rozwiązania. Przeciwnie, tych często brakuje lub giną one gdzieś w ekranowym chaosie – kontrolowanym, ale tylko przez twórców, bo już bohaterowie rzadko mają nad nim jakąkolwiek władzę. Co jednak wbrew pozorom nie oznacza, iż w nim toną. Można wręcz powiedzieć, iż dla nich to stan optymalny i w nim funkcjonują najlepiej. Za to pozwólcie im na chwilę spokoju, a możecie być pewnym, iż zaraz coś się posypie.
Brzmi nienaturalnie? Pewnie tak, ale magia „The Bear” polega w dużym stopniu właśnie na tym, iż jego twórcy potrafią nam tę tutejszą „normalność” tak przekonująco sprzedać. Podobnie jak poprzednio, tak i w tym sezonie nie znajdziecie choćby jednej fałszywej nuty, jednej naciąganej sceny czy przerysowanego wątku. Absolutnie wszystko jest tu głęboko przemyślane, poczynając od każdej pojedynczej chwili kryzysu w remontowanej knajpie, a kończąc na uczuciach kotłujących się w równie genialnych, co porozbijanych emocjonalnie bohaterach.
The Bear to pędzący z wyczuciem rollercoaster
Oglądanie ich, gdy stawiają im czoła (albo sypią się pod nimi jak domek z kart), to natomiast w dalszym ciągu niesamowicie zajmujące przeżycie – nie zawsze przyjemne, ale zawsze wynagradzające zainwestowaną w nie uwagę. Czy to humorem, którego jest zauważalnie więcej niż w 1. sezonie, czy podnoszeniem ciśnienia, czy zwykłym wzruszeniem, sprawiającym, iż mimo przytłaczających momentów, można tę odsłonę serialu uznać za lżejszą.
A czy lepszą? To zależy w dużej mierze od tego, jakie macie oczekiwania. o ile poprzednim razem „The Bear” kupił was głównie szalonym tempem i sposobem, w jaki prostymi środkami trzymał oglądających na krawędzi fotela, tu możecie odnieść wrażenie, iż napięcie nieco opadło. Porównałbym to jednak do jazdy kolejką górską, która zwalnia czasami tylko po to, żeby za chwilę pomknąć naprzód ze zdwojoną prędkością. A gdy już dochodzi do tych momentów przyspieszenia… to lepiej się czegoś chwycić.
W dalszym ciągu nie jest więc „The Bear” serialem dla tych, którzy lubią bezstresowe seanse i bycie łagodnie wprowadzanym w fabułę. Tutaj, podobnie jak w kuchni ekskluzywnej restauracji, nie ma miejsca ani czasu w takie luksusy. Tutaj liczy się każda sekunda, w której trzeba przyjąć do wiadomości, iż ból i strach są naturalnymi elementami tego świata. Albo się z nimi pogodzimy, albo pozwolimy, żeby nas przytłoczyły. Carmy, Sydney, Richie i pozostali pokazują, iż nie ma trzeciej drogi, więc tak, czasem będzie nieprzyjemnie. Ale może jednak warto się przemęczyć?