That Andrew Tate shite

ekskursje.pl 1 miesiąc temu

Serial „Adolescence” jest w tej chwili „the talk of the town” we wszystkich moich bąbelkach. Rzekłbym choćby „talk of pokój nauczycielski”. Zatem pogadajmy i na blogasku.

Na wstępie uprzedzam, iż jeżeli ktoś jeszcze nie oglądał, powinien się zamknąć w jakiejś komorze izolacyjnej i natychmiast nadrobić, bez znajomości spojlerów. To jednak jest kryminał i jesteśmy trzymani w czymś rodzaju niepewności „kto zabił”. adekwatnie do samego końca.

W notce spojlery BĘDĄ, bo nie da się bez nich o tym rozmawiać. Powiedzmy więc od razu, iż zabił jak zwykle kamerdyner i jedziemy z tematem.

Serial powinien solidnie przetrzepać każdego, ale dodatkowo każdego rodzica i każdego nauczyciela. Każdego kto styka się z nastolatkami, gdyż albowiem jego przewybitność w dużym stopniu bazuje na kilku genialnych rolach, przede wszystkim głównego bohatera (Owen Cooper). Plagą polskich seriali od lat są „studenci aktorstwa grający licealistów”, tutaj mamy trochę kreacji osób w wieku 13-15 lat – i wygląda na to, iż aktorzy też mają tyle.

Są niesamowici. Jak wiadomo, serial był kręcony w przedziwny sposób – każdy odcinek to godzinne ujęcie. A kiedyś choćby robiłem wywiad z Chrisem Columbusem, który mówił iż sekretem pracy z dziećmi jest szybki montaż, bo choćby całkowicie pozbawiony talentu dzieciak potrafi mieć adekwatną minę przez sekundę.

Tutaj natomiast genialnie gra nie tylko Owen Cooper, ale na przykład drugoplanowa Fatima Boyang w długim ujęciu wybucha płaczem i widać łzy. A to są wszystko debiutanci! I potrafią nie patrzeć na kamerę, nie potknąć się o dekorację, nie kichnąć.

Dzięki temu zapominamy iż to fikcja. Serial nie daje nam sekundy na zastanawianie się „łejdeminet, to przecież nie ma sensu”.

A przecież nie ma. Za najwybitniejszy odcinek powszechnie uważany jest trzeci (na skrinie). jeżeli ktoś przyznaje statuetki za „najlepszy odcinek serialu dramatycznego”, ten jest pewniakiem, inne seriale nie mają szans.

Jak może wiecie, od lat fascynują mnie popkulturowe stereotypy, kiedyś prowadziłem choćby o nich seminarium na SWPS, głównie dla studentów psychologii. Dużo uwagi z tej okazji poświęcałem stereotypom dotyczącym psychologii – a ta w popkulturze zwykle pokazywana jest tak, jakby dowolna rozmowa z psychologiem musiała być freudowskim poszukiwaniem wyparć i zaprzeczeń („…not onli ze riwer in Idżipt!”), a ich odnalezienie objawiać się musiało freakoutem – iż pacjent płacze, krzyczy, demoluje gabinet.

To jest bardzo malownicze, no bo najpierw mamy leniwy small talk o pogodzie, korkach na obwodnicy i szansach Red Soxów w tegorocznej kolejce ligowej. A kwadrans potem psycholog w poszarpanym krawacie mówi do sekretarki „pani Simpson, proszę odwołać wszystkie wizyty do końca dnia”.

Oglądaliśmy to tysiąc razy, ale zawsze chętnie obejrzymy po raz tysiąc pierwszy. No i tym właśnie jest epizod 3 „Adolescence”, kolejnym psycho-freakoutem.

Ten stereotyp jest społecznie szkodliwy. Cholera wie ilu ludzi nie poszło na terapię, bo się bało jej popkulturowego stereotypu.

W tym odcinku psycholożka (Erin Doherty) ma po prostu dokonać ewaluacji oskarżonego by sprawdzić, czy rozumie zarzuty. Taka procedura występuje także w Polsce i zwykle polega po prostu na zadaniu serii standardowych pytań.

Serialowa psycholożka nie wiadomo po cholerę buduje z chłopcem jakąś relację, trochę tereapeutyczną, trochę uwodzicielską. Gdyby to był realny świat, powiedziałbym, iż to z jej strony nieetyczne i nieprofesjonalne (dorosłemu łatwo doprowadzić trzynastolatka do wybuchu, ale tym bardziej powinien unikać), ale oczywiście ma to konkretną rolę dramaturgiczną: mamy zobaczyć psychoanalizę manosfery (a przy tym, jak wynika z materiałów promocyjnych Netflixa, dać nam „coś w stylu sztuki Davida Mameta”).

Wielu dorosłych do dziś nie zna tego pojęcia, choć serial powinien to wreszcie zmienić. Samo słowo w nim chyba nie pada, zamiast tego jest synekdocha „that Andrew Tate shite”. Ja to słowo poznałem u siebie na blogu. Pytałem w rozmowie czy „that shite” ma jakiś jeden rzeczownik dla uproszczenia, uprzejma Osoba Komcionautyczna odpowiedziała.

Manosfera to zespół poglądów odwołujących się do lęków i frustracji nastolatków takich jak w tym serialu. Odczuwamy je od stuleci, popkultura pokazała to na bazylion sposobów, z „Sekretnym dziennikiem Adriana Mole’a” na czele.

Współczesny dorosły ma skłonność to bagatelizować, no bo „wszyscy przez to przeszliśmy”. Ale za naszych czasów nie było Internetu, który żerując na tych lękach, podsuwa nastoletnim chłopcom proste wyjaśnienia.

To wszystko przez feminizm, który sprawił, iż kobiety zapomniały o swojej uległej naturze. Skoro mogą wybierać, to wybierają tylko najprzystojniejszych i najbogatszych, a więc nie ciebie, Janku Kowalski. Ale my tu mamy dla ciebie fora, w których możesz się z kolegami nakręcać w nienawiści do kobiet, a także cudowne pigułki, od których urosną ci mięśnie, oraz za jedyne 9999 dolarów kurs „jak się stać grecką literką”.

Rzetelne porady, jakich można udzielić nastolatkowi przerażonego myślą, iż na zawsze pozostanie prawiczkiem, są do odnalezienia za darmo od lat. Kolega MRW sprowadza to do dosadnego „myj dupę”, w nieco bardziej rozwiniętej formie znajdziemy kompletny poradnik w starych książkach Siesickiej czy Ożogowskiej, a choćby w komiksach o Tytusie.

Manosfera buduje w chłopcach niebezpieczną iluzję, iż zamiast tego wszystkiego mogą się nauczyć sztuki takiego przemawiania do kobiet, żeby te na władcze „zrób mi kanapkę!” pytały tylko „z winiary czy kieleckim”. Serialowy chłopiec próbuje stosować te porady wobec psycholożki – z tragikomicznym skutkiem, no bo ona zawsze jest krok przed nim.

No ale co zrobić? Pomysły typu „zakazać telefonów” są może i urocze, ale niemożliwe do wprowadzenia w życie. Polska szkoła wymaga od ucznia zainstalowania aplikacji mobywatel (bo już nie ma fizycznych legitymacji), blika (inaczej nie da się już „wpłacić na wycieczkę”), teamsów i librusa. Przybywa miast, w których bez telefona nie da się korzystać z komunikacji publicznej ani zaparkować. I za każdym razem towarzyszą temu entuzjastyczne fanfary, iż hura, cyfryzacja postępuje.

Na „zakaz smarfonów” mogą sobie pozwolić najbogatsi, których dzieci szofer wiezie do szkoły o zaporowym czesnym. Podobnie jest z pomysłem „blokada rodzicielska” – ten wymaga wysokiego poziomu kompetencji od opiekunów, więc o ile ten pierwszy jest dla klasy wyższej, ten drugi dla średniej. Ale co z dziećmi z klasy ludowej? „Tate shite” forever?
Podoba mi się to, iż ten serial nie udziela łatwych odpowiedzi. Zawiodła szkoła, zawiedli rodzice – można tak powiedzieć, ale przecież widać, iż jedni i drudzy się starali.

Moja propozycja jest ta sama co zwykle. Korporacje prowadzące serwisy takie jak Instagram czy Youtube, nagradzają swoim informatykom za takie udoskonalanie algorytmów, żeby serwis jak najsilniej uzależniał. Wiemy o tym dzięki sygnalistom takim jak Guillaume Chaslot.

Pod tym względem jest więc trochę jak pół wieku temu z papierosami, gdy firmy Big Tobacco zatrudniały naukowców takich jak Jeffrey Wigand – płacąc im za takie modyfikowanie składu tytoniu, żeby jeszcze silniej uzależniał. Równocześnie kłamiąc, iż nic im nie wiadomo o uzależniającym działaniu nikotyny – tak jak dzisiaj Big Tech kłamie, iż ich algorytmy są niewinne i transparentne.

Nie da się nastolatków stuprocentowo skutecznie uchronić przed papierosem czy alkoholem – ale wszyscy się zgadzamy, iż za ich sprzedaż nieletnim powinno się surowo karać, aż do odebrania koncesji włącznie. Podobnie należy traktować firmy internetowe: za narażanie młodzieży na szkodliwe treści należy im nakładać surowe kary, aż do zakazu działania w UE włącznie.

Jak oni te treści mają usuwać – to już zostawmy im. Zatrudniają speców od ich promowania, to mogą tym samym specom powierzyć algorytmiczne wykrywanie i ukrywanie przed nieletnimi „Andrew Tate shite”. Nie chodzi mi o całkowity zakaz – niech to sobie dalej będzie dostępne dla „consenting adults”, jak pornografia czy najostrzejsze horrory.

W tej chwili najbogatsze firmy świata zatrudniają najmądrzejszych informatyków żeby ci zamieniali chłopców w potwory poprzez wywoływanie w nich uzależnienia. To ma poziom etyczny handlowania fentanylem pod szkołą.

W tej chwili przeciętny chłopiec – as we speak – nie musi tych treści szukać aktywnie. To nie jest tak, iż oni wpisują „Andrew Tate shite” do wyszukiwarki. Po prostu klikają w to, co im się wyświetliło w rekomendacjach.

W zeszłym roku przeprowadzono eksperyment, w którym na dziewiczych telefonach zakładano fikcyjne konta „nastoletnich chłopców”. Symulowano tę chłopięcość przez wpisywanie „hot girls” albo „gym tips”. „Andrew Tate shite” przychodził po pół godzinie, jak pierogi ruskie – nikt nie zamawiał, same przyszły.

Jeśli więc mamy zatrzymać manosferę, to najpierw spróbujmy zatrzymać jej aktywną promocję. Na razie dosłownie tolerujemy pod naszymi szkołami dealerów z Big Tech, z programami promocyjnymi „trzeci zastrzyk gratis” – a władze nie tylko nic z tym nie robią, ale jeszcze się ekscytują, iż o ja cię kręcę, przyjechał do Polski cyberoligarcha i przywiózł perkal i paciorki.

Idź do oryginalnego materiału