Nie wierzyłem w ten film. Choć seans pierwszych Teściów wspominam z umiarkowanym entuzjazmem. Kilkudniowy pobyt w Zakopanem, lokalne kino „Sokół”, padło akurat na komedię Jakuba Michalczuka. Rodzice widzieli film wcześniej i byli nim zachwyceni, a z doświadczenia wiem, iż nigdy nie jest to dobry prognostyk. Teściowie okazali się jednak bardzo sprawnie zrealizowaną komedią sytuacyjną, z elementami (nie zawsze trafionej) satyry społecznej. Nakręcony niecałe dwa lata później sequel wymazał wszystkie dobre wspomnienia. Ze słodko-gorzkiej refleksji na temat zderzenia dwóch światów zrobił się nagle rubaszny kabareton o grupie skłóconych Polaków na urlopie all inclusive. I tak, Teściowie od początku balansowali na ekstremalnie cienkiej krawędzi. Postacie kreślone były przez etatowego scenarzystę serii Marka Modzelewskiego raczej grubą kreską, a stereotypy na temat Polski A i B wylewały się z ekranu, stanowiąc główny motor napędowy humoru. Różnica polega na tym, iż w pierwszej części próbowano co jakiś czas te szkodliwe stereotypy podważyć oraz wyśmiać. W drugiej po prostu bezmyślnie je powielano. Trzecia, a zarazem najlepsza jak dotąd odsłona wypada pod tym – i adekwatnie pod każdym innym – względem najkorzystniej. Zaczyna bowiem tę uproszczoną wizję świata otwarcie kwestionować.
Pretekstem do ponownego spotkania bohaterów są chrzciny. Michalczuk i Modzelewski dzielą swój film z grubsza na dwie części. Pierwsza z nich to standardowe niesnaski rodzinne: bezpardonowe przepychanki słowne między postaciami Mai Ostaszewskiej i Izabeli Kuny, gra na kontrastach między miastem a prowincją, nowoczesnością a tradycją. o ile jesteście fanami serii, to doskonale wiecie, czego się spodziewać. Prawdziwie interesujący Teściowie 3 robią się dopiero z czasem – kiedy kurz po pierwszych potyczkach opada, rosół zaczyna stygnąć, a goście powoli rozjeżdżają się do domów, pozostawiając nas sam na sam z czwórką najważniejszych bohaterów.
Michalczuk i Modzelewski biorą nas wówczas z zaskoczenia. Maski opadają, a jednowymiarowe postaci zaczynają nabierać niespodziewanej głębi psychologicznej. To rzadki przypadek inteligentnej komedii, a już zwłaszcza inteligentnej, polskiej komedii – film, w którym eksploracja relacji międzyludzkich okazuje się bardziej ekscytującym doświadczeniem odbiorczym niż śledzenie kolejnych, mniej lub bardziej udanych, gagów. Twórcy robią użytek z tego, iż bardzo dobrze znamy naszych bohaterów. Pozwalają spojrzeć nam na nich z innej, mniej oczywistej perspektywy: nie boją się poruszyć czułej struny, uderzyć tam, gdzie boli. Teściowie 3 to momentami bardzo gorzka i trudna do przełknięcia pigułka: brutalna wiwisekcja dwóch małżeństw, w których na pewnym etapie coś poszło nie tak. Jedno pękło i się rozleciało. Drugie wciąż się trzyma, złączone siłą tradycji i przyzwyczajenia.
Trzecia odsłona Teściów to film powrotów. Po pierwsze, z hollywoodzkich wojaży wraca Marcin Dorociński. Fabule wychodzi to, rzecz jasna, na dobre. Niespodziewane pojawienie się Andrzeja wprowadza jakże potrzebny ferment, wymuszając na bohaterce Mai Ostaszewskiej mnóstwo refleksji, dotyczących ich wspólnej przeszłości. Dorociński znakomicie sprawdza się także w duecie komediowym z Adamem Woronowiczem – tutaj komitywa zostaje zawiązana adekwatnie od pierwszej wspólnej sceny. Kolejne butelki bimbru rozwiązują języki, zamieniając dwójkę dojrzałych facetów w parę nastolatków włóczących się po pustym ośrodku wypoczynkowym w ostatnią noc zielonej szkoły.
Po drugie, do serii powraca Jakub Michalczuk, reżyser pierwszej części – i jest to powrót prawdziwie spektakularny. o ile będziecie chcieli wytłumaczyć kiedyś znajomym, na czym polega waga dobrej reżyserii, to Teściowie 3 są świetnym przykładem poglądowym. Michalczuk stawia swój autorski stempel adekwatnie już w pierwszym ujęciu filmu. Imponujący, otwierający mastershot jest jak mrugnięcie okiem – sygnał, iż znów znajdujemy się w rękach profesjonalisty. A dalej jest tylko lepiej. Reżyser doskonale panuje nad materiałem, sukcesywnie dostosowując środki filmowego wyrazu do konkretnych scen. Fantastycznie działa tutaj chociażby efekt Vertigo – wygrzebany z annałów historii kina i zastosowany w momencie przyjazdu Andrzeja. Wsparty elegancką panoramą, potęguje poczucie osaczenia bohaterki Ostaszewskiej. Michalczuk nie boi się – tak jak wielu innych reżyserów – planów pełnych i ogólnych. Razem z operatorem Kacprem Fertaczem regularnie ustawia kamerę kilka, kilkanaście metrów od aktorów, dbając przy tym o nienaganną kompozycję kadrów. Dawkuje nam zbliżenia, sięgając po nie dopiero w najbardziej emocjonujących momentach. Sceny dialogowe filmuje natomiast często na jednym ujęciu, uciekając od wyświechtanej metody ujęcie-kontrujęcie. Efekty, jakie udaje mu się w ten sposób osiągnąć, plasują Teściów 3 – jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi – na samym szczycie najlepiej wyreżyserowanych filmów polskiego kina A.D. 2025.
Mamy połowę września, ale ja wiem już prawie na pewno, iż nic nie sprawi mi w tym roku większej niespodzianki niż komediodramat (bo chyba tak należałoby to określić) Michalczuka. Solidnie napisany, świetnie zagrany, fenomenalnie wyreżyserowany. Kiedy już wydawało się, iż seria stoi na krawędzi transformacji w kolejne Listy do M. albo Planetę singli – jedną z tych nieznośnych TVN-owskich franczyz, do których powraca się wyłącznie w celach zarobkowych – Teściowie odbili się od dna i poszybowali w przestworza. Nie wierzyłem w ten film, ale może to i dobrze. Miło jest dać się od czasu do czasu zaskoczyć.