Teściowa wymaga pomocy każdego weekendu – aż w końcu powiedziałam dość. Nie jestem służącą i nikt nie będzie dyktować mojego harmonogramu!

polregion.pl 2 godzin temu

**Dziennik Tomasza Kowalskiego**

Od samego początku małżeństwa starałem się dogadać z teściową. Przez osiem lat zaciskałem zęby i udawałem, iż wszystko jest w porządku. Gdy tylko razem z żoną przeprowadziliśmy się ze wsi do Warszawy, jej matka Krystyna Nowak dzwoniła co tydzień z tym samym: Przyjedźcie w weekend, potrzebujemy pomocy!. Raz do sortowania ziemniaków, raz do przekopywania ogródka, a innym razem, by pomóc jej młodszej córce w tapetowaniu ścian. I za każdym razem jechaliśmy. Jak marionetki.

Ale nie mam już dwudziestu lat, a moje życie to nie sielanka. Pracuję pięć dni w tygodniu, wychowuję dwójkę dzieci, zajmuję się domem. Ja też mam prawo do odpoczynku choćby jednej niedzieli, żeby złapać oddech.

Dla Krystyny byliśmy darmową siłą roboczą. Gdy tylko okazywałem zmęczenie, odpowiadała: A kto to zrobi, jak nie ty?. Tylko iż to nigdy nie były pilne sprawy. Pewnego dnia kazała mi nie przyjeżdżać do niej tylko po to, żebym pomógł jej córce, Magdzie, pomalować salon. Pojechałem, jak głupiec. A wiecie, co się działo? Gdy ja biegałem z wałkiem i taśmą malarską, ta księżniczka Magda wylegiwała się przed lustrem, podziwiając nowy manicure i gotując dziesiątą herbatę.

Moja żona widziała to wszystko. Nie była głupia, rozumiała, iż nas wykorzystują. Ale nigdy nie otwierała ust w końcu to była jej matka. Więc znów zaciskałem zęby. Aż do dnia, gdy

W sobotę po prostu przestałem jeździć do teściowej. Bez awantur. Bez tłumaczeń. Zostałem w domu, mówiąc, iż mam inne plany.

Oczywiście, Krystynie się to nie spodobało. Natychmiast zaczęła wypytywać córkę czemu nagle jestem taki niewdzięczny? Żona błagała, żebym pojechał, choćby dla świętego spokoju. Ale miałem już dość tej farsy.

Mam trzydzieści pięć lat. Prawo do odpoczynku, a nie do usługiwania tym, którzy choćby palcem nie kiwną. Nie widziałem u nich wdzięczności ani szacunku. Tylko żądania.

Tamten weekend w końcu poświęciłem swojemu domowi. Pozmywałem naczynia, ugotowałem porządny obiad, a w niedzielę wziąłem książkę i rozłożyłem się na kanapie. Czysta przyjemność. Aż ktoś zadzwonił do drzwi.

Magda.

Bez dzień dobry, bez cienia uprzejmości, wylała na mnie swoje pretensje: jestem egoistą, chamem, zdrajcą rodziny. Przypomniała mi o moim obowiązku skoro jestem jej częścią.

Wysłuchałem, życzyłem miłego dnia i zamknąłem drzwi.

Ale to nie był koniec. Tego samego wieczoru Krystyna wpadła do nas. Ledwo przekroczyła próg, już oskarżała mnie o niewdzięczność i brak szacunku mimo iż ona dała nam wszystko. Patrzyłem na nią, a przed oczami stanęły mi wszystkie godziny spędzone na gotowaniu, sprzątaniu i pracy w ogrodzie.

A teraz ona śmiała mi prawić kazania.

To było już za dużo.

Bez słowa otworzyłem drzwi i wskazałem wyjście. W szoku, mrucząc pod nosem, wyszła. Wróciłem do książki i po raz pierwszy od lat odetchnąłem.

To nie była złość. To była wolność. Pewność, iż mój czas należy tylko do mnie. A jeżeli komuś coś jestem winien to tylko sobie i swoim dzieciom.

Tej nocy zasnąłem z lekkością w sercu. Wreszcie wolny.

**Lekcja:** Czasem trzeba postawić granicę, choćby jeżeli urazi to innych. Twoje życie nie jest ich własnością.

Idź do oryginalnego materiału