Teściowa wymaga pomocy każdego weekendu – aż w końcu powiedziałam dość. Nie jestem służącą i nikt nie będzie dyktować mi harmonogramu.

newsempire24.com 6 dni temu

Dzisiaj postanowiłam wreszcie zapisać swoje myśli. Moja teściowa, Danuta Kowalska, od lat wymagała pomocy każdego weekendu aż w końcu powiedziałam dość. Nie jestem służącą i nikt nie będzie dyktował mi, jak mam spędzać czas.

Od początku małżeństwa starałam się dogadać z moją teściową. Przez osiem lat zaciskałam zęby i starałam się widzieć dobre strony tej sytuacji. Gdy razem z mężem przeprowadziliśmy się ze wsi do Warszawy, jego matka zaczęła dzwonić co tydzień. Zawsze to samo: “Przyjedźcie w weekend, potrzebujemy pomocy!” Raz do sortowania ziemniaków, innym razem do przekopywania ogródka, a jeszcze kiedy indziej, żeby pomóc jej młodszej córce, Kasi, w tapetowaniu. I zawsze jechaliśmy. Jak marionetki.

Ale ja nie mam już dwudziestu lat, a moje życie to nie sielanka. Pracuję pięć dni w tygodniu, wychowuję dwójkę dzieci, dbam o dom. Ja też mam prawo do odpoczynku choćby do jednej niedzieli, żeby złapać oddech.

Dla Danuty byliśmy jednak darmową siłą roboczą. Gdy tylko westchnęłam ze zmęczenia, odpowiadała: “A kto to zrobi, jak nie ty?” No dobrze, ale nigdy nie były to rzeczy pilne. Pewnego dnia kazała mi nie przyjeżdżać do niej tylko po to, żebym poszła pomóc Kasi malować salon. Poszłam, jak głupia. I zgadnijcie, co? Podczas gdy ja biegałam z miarką i pędzlem, ta “księżniczka” Kasia wylegiwała się przed lustrem, podziwiając nowy manicure i nastawiając czajnik po raz setny.

Mój mąż widział to wszystko. Nie był głupi, rozumiał, iż nas wykorzystują. Ale nigdy się nie odezwał w końcu to była jego matka. Więc znów zaciskałam zęby. Aż do dnia, gdy

W sobotę po prostu przestałam jeździć z nim do niej. Bez awantur. Bez tłumaczeń. Zostałam w domu, mówiąc, iż mam inne plany.

Oczywiście, Danucie się to nie spodobało. Natychmiast zaczęła wypytywać syna dlaczego nagle jestem taka “niewdzięczna”? Mój mąż błagał, żebym pojechała, “choćby dla świętego spokoju”. Ale miałam dość tej farsy.

Mam trzydzieści pięć lat. Mam prawo odpocząć, a nie obsługiwać tych, którzy choćby palcem nie kiwną. Nie widziałam u nich ani wdzięczności, ani szacunku. Tylko żądania.

Tamten weekend wreszcie poświęciłam swojemu domowi. Uprałam zaległe pranie, ugotowałam porządny obiad, a w niedzielę rozłożyłam się na kanapie z książką. Prawdziwa rozkosz. Aż ktoś zadzwonił do drzwi.

Kasia.

Bez “dzień dobry”, bez cienia uprzejmości, wybuchnęła złością: jestem egoistką, niegrzeczną, zdrajczynią rodziny. Przypomniała mi o moim “obowiązku” skoro jestem jej częścią.

Wysłuchałam jej, życzyłam miłego dnia i zamknęłam drzwi.

Ale to nie był koniec. Tego samego wieczoru Danuta wpadła do nas. Ledwo przekroczyła próg, już oskarżała mnie o niewdzięczność i brak szacunku przecież ona “dała nam wszystko”. Patrzyłam na nią, a w głowie przewijały się wszystkie te godziny spędzone na gotowaniu, sprzątaniu, pracy w ogrodzie.

A teraz ona śmiała mi prawić kazanie.

To było już za wiele.

Bez słowa otworzyłam drzwi i wskazałam jej wyjście. W szoku mruczała coś pod nosem, zanim wyszła. Wróciłam do książki i po raz pierwszy od lat odetchnęłam.

To nie była złość. To była wolność. Pewność, iż mój czas należy tylko do mnie. A jeżeli komuś coś byłam winna to tylko sobie i swoim dzieciom.

Tej nocy zasnęłam z lekkim sercem. Wreszcie wolna.

Idź do oryginalnego materiału