Teściowa odkryła tajemnicę wnuka i zerwała kontakty z rodziną

newsempire24.com 4 dni temu

Gdyby ktoś mi powiedział, iż jedno zdanie może przekreślić wszystko: miłość, troskę, plany na przyszłość i lata przywiązania — nie uwierzyłabym. A teraz żyję z tą prawdą każdego dnia. Nie jak z wyznaniem, ale jak z otwartą raną, która nie chce się zagoić. Bo w tej historii był dzieciak. Nasz syn. Jej wnuk. Którego kochała do szaleństwa — aż do chwili, gdy dowiedziała się, iż nie jest „z krwi”.

Kiedy ja i Szymon wzięliśmy ślub, miałam dwadzieścia trzy lata, on dwadzieścia pięć. Młodzi, weseli, pełni nadziei. Marzyliśmy o rodzinie, o dzieciach. Chcieliśmy trójkę. Nie zwlekali, choć mieszkanie mieliśmy wynajęte w Łodzi, z groszem przy duszy, oszczędzając na wszystkim, a „święta” to była pizza na dowóz raz w miesiąc. Ale byliśmy szczęśliwi. Naprawdę.

Miesiąc mijał, drugi, pół roku — i nic. Zaczęliśmy się badać. Ze mną było wszystko w porządku, a u Szymona… wyrok. Całkowita bezpłodność. Brak szans na poczęcie. Objechaliśmy kilka klinik, choćby zajrzeliśmy do warszawskiej kliniki leczenia niepłodności. Wszędzie to samo. Zamknął się w sobie. Proponował rozwód. Mówił: „Po co ci taki jak ja?” Odbijałam to jak piłeczkę. Nie wybierałam ojca dla dzieci — wybierałam męża, człowieka, z którym chciałam iść przez życie. Podjęliśmy decyzję: dziecko będzie od dawcy.

To była długa droga. Dzięki dyskrecji lekarzy z banku dawców — przeszliśmy ją spokojnie. Bez bólu. Pokazali nam profile, Szymon sam wybrał kogoś bardzo do siebie podobnego — wzrost, włosy, kolor oczu. Nigdy nie zwątpiłam w tę decyzję.

Moja teściowa, Barbara Kazimierzowa, od początku była zaangażowana. Co miesiąc pytała: „No i co, Marto, kiedy już?” Cieszyła się razem z nami, gdy dowiedziała się o ciąży. Zrobiła przyjęcie, ściskała mnie jak własną córkę. Przez całą ciążę znosiła ciasta, skarpetki, rady, choćby w kolejce do przychodni ze mną stała. Przyznaję, wtedy zaczęłam do niej cieplej podchodzić. Myślałam, iż mamy szczęście.

Gdy urodził się nasz syn — Szymek, po tacie — teściowa oszalała z radości. Od pierwszej chwili była babcią na pełen etat. Wózki, pieluchy, zabawki — wszystko. choćby kłótnia z moją mamą wybuchła: nie mogły się podzielić, kto pierwszy weźmie wnuka na ręce. Ale po lampce wina się śmiałyśmy i przeprosiły. Jak w filmie.

Że Szymek był od dawcy, wiedzieliśmy tylko my. Ale był kopią ojca — wyglądem, minami. Teściowa mówiła: „Szymon, ty żywy klon!” Mąż tylko kiwał głową, a ja za każdym razem pytałam:
— Może powiemy?
On — „nie teraz”. Wstydził się. Bał się, iż nie zrozumieją.

Czas leciał. Syn rósł, teściowa wciąż przynosiła mu zabawki, rozpieszczała, powtarzała: „Mam na razie jednego wnuka, więc nie żałujcie — będą i autka, i samoloty!” Ale to jej „na razie” zaczęło mnie niepokoić.

Aż pewnego dnia, gdy Szymek skończył dwa lata, zaczęła coraz częściej wspominać o drugim dziecku.
— No kiedy dacie Szymkowi siostrzyczkę? Albo braciszka? Będzie mu weselej! A może, Marta, ja mu na Gwiazdkę piżamkę kupię, a ty braciszka? — śmiała się, ale wiedziałam, iż mówi serio.

Trzymałam się. Aż do dnia, gdy przyszła „na herbatę” z kolejnym pluszakiem i kolejnym naleganiem: „No, rodźcie już!” — i nie wytrzymałam.

— Barbaro Kazimierzowo… Nasz syn jest od dawcy. Szymon jest bezpłodny. Drugiego dziecka nie będzie.

Cisza. Twarz teściowej zastygła. Oczy stały się szklane. Spojrzała na mnie, na syna, który podbiegł i chwycił ją za rękę, i… odsunęła się. Bez słowa. Bez wyjaśnień. Po prostu… odcięła się. Wyszła bez pożegnania.

Opowiedziałam mężowi. Westchnął tylko:
— No to się zacznie…

Minął tydzień. Teściowa nie dzwoniła. Nie odbierała. Mąż pojechał do niej — wrócił przygnębiony. Gadali o wszystkim: o pogodzie, o zdrowiu, o serialach, ale o Szymku — ani słowa. Jakby przestał istnieć. A miesiąc później dowiedzieliśmy się: przepisała mieszkanie. Nie na wnuka. Na siostrzenicę. Choć pół roku wcześniej mówiła: „Szymkowi wszystko! Niech dziecko ma przyszłość!”

Szymek niedawno skończył trzy latka. Barbara Kazimierzowa nie przyszła. Nie zadzwoniła. Ledwo powstrzymałam łzy, gdy spytał:
— Mamo, a babcia Basia o mnie zapomniała?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. I nie wiem, co będzie dalej. Mąż ma do mnie żal, iż powiedziałam prawdę. Ale nie dałam rady dłużej żyć w tym napięciu. Milczeć, gdy mnie naciskają. Chować prawdę jak coś wstydliwego.

Mam tylko jedną nadzieję: iż miłość do wnuka, choćby „nie z krwi”, jest silniejsza od dumy. Że kiedyś wróci. Zapuka. Przytuli. I znów zapyta:
— No i co tam nowego u Szymusia?

Bo krew to nie wszystko. Ważne, kto jest przy tobie, gdy stawiasz pierwsze kroki. Kto trzyma za rękę. Kto jest blisko. Mam nadzieję, iż ona to sobie przypomni… Zanim będzie za późno.

Idź do oryginalnego materiału