Teściowa obraziła się, iż nie chcieliśmy przygarnąć jej studenta-syna
Z mężem jesteśmy razem od jedenastu lat. Mieszkamy w swoim dwupokojowym mieszkaniu, które z trudem spłaciliśmy przez kredyt. Wychowujemy ośmioletniego syna i wydawałoby się — wszystko idzie zgodnie z planem. Gdyby nie jedna „genialna” idea mojej teściowej, która znów zakłóciła nasz spokój.
Mąż ma młodszego brata, Adama. Ma teraz siedemnaście lat i, prawdę mówiąc, przez te wszystkie lata nigdy specjalnie się nie kontaktowaliśmy. Mąż prawie z nim nie rozmawia — zbyt duża różnica wieku. Do tego zawsze irytowało go, jak rodzice zdmuchują z niego pyłki, rozpieszczają, wszystko mu wybaczają i pozwalają na lenistwo.
Adam uczy się wyjątkowo słabo, ledwo zipie w szkole. A za każdą ledwo zdobytą ocenę dostaje nagrodę — nowy tablet, markowe buty. Mój mąż nieraz powtarzał: „Mnie za pałę kazali kuć dzień i noc, a on za to gadżety zbiera!”
Całkowicie go rozumiem. Nieraz widzieliśmy, jak Adam choćby nie potrafi sobie sam podgrzać obiadu. Siedzi przy stole, aż mama z tatą mu nakryją, podadzą, posprzątają. Po jedzeniu ani „dziękuję”, ani „do widzenia”. Wstał i poszedł do pokoju. Nie wie, gdzie ma skarpetki, nie umie zaparzyć herbaty, gubi swoje rzeczy. Wszystko na rodzicielskim pilocie. Mąż próbował rozmawiać z matką, iż wychowają kalekę, ale ona tylko machała ręką: „On nie jest taki jak ty. Potrzebuje więcej czułości”.
Kłótnie, urazy, tygodnie ciszy — takie były skutki tych rozmów. Staraliśmy się trzymać z daleka od tej całej melodramy. Aż nadszedł dzień, gdy Adam nagle postanowił przejść na studia w naszym mieście. I wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa.
Teściowa, bez cienia zażenowania, zaproponowała, żeby Adam zamieszkał z nami. W akademiku go nie wezmą — brak meldunku, wynajem za drogi, a sam sobie nie poradzi. „Przecież jesteście rodziną! Macie dwupokojowe, miejsca wystarczy!” — przekonywała z miną osoby pewnej swego.
Spróbowałam delikatnie wyjaśnić: w jednym pokoju śpimy my z mężem, w drugim — nasze dziecko. Gdzie, przepraszam, miałby spać jeszcze jeden dorosły człowiek? Wtedy teściowa błysnęła oczami i rzuciła: „Postawimy wnukowi drugie łóżko, niech żyją razem!”. Że niby nic strasznego, chłopcy się zaprzyjaźnią.
Ale wtedy nie wytrzymał mój mąż. Ostro przerwał matce:
— Ja nie jestem niańką, mamo! Chcesz zrzucić nam swojego „dzieciaka”? Nie! To twój syn — twoja sprawa! Ja w jego wieku już mieszkałem sam i jakoś przeżyłem!
Teściowa zapłonęła, rozpłakała się, nazwała nas bez serca i trzasnęła drzwiami. Jeszcze tego wieczora zadzwonił teść, zaczął wyrzucać:
— Tak to nie po rodzinemu! Porzucasz własnego brata!
Ale mąż był niewzruszony. Powiedział, iż może odwiedzać Adama, jeżeli rodzice wynajmą mu pokój. Ale mieszkać z nami nie będzie. „Dość już z niego robić bezradnego bobasa. Czas dorosnąć”.
— On ma dopiero siedemnaście lat! — próbował protestować ojciec.
— A ja miałem siedemnaście, jak sam się wyprowadziłem. I jakoś! Nikt mnie pod skrzydła nie brał! — warknął mąż i rozłączył się.
Po tym teściowa dzwoniła kilka razy — mąż nie odbierał. Potem przyszło SMS: „Na spadek możesz nie liczyć”. Szczerze? jeżeli ten „spadek” to warunek wzięcia na siebie dorosłego, rozpieszczonego chłopca — to dziękuję, nie trzeba. Swoje już sobie wypracowaliśmy — własną pracą, własną rodziną, własnym spokojem.
Każdy sam odpowiada za swoje wybory. A jeżeli ktoś wybrał ścieżkę rozpieszczenia i braku zasad — niech teraz sam się z tym mierzy. Nikomu nic nie jesteśmy dłużni.