„Teściowa doprowadziła do rozwodu, a teraz błaga o powrót syna. Ale już za późno.”

polregion.pl 3 tygodni temu

Dzisiaj znów przyszło od niej SMS. Czytam i nie wierzę własnym oczom. To ta sama kobieta, która przez trzy lata niszczyła moje życia, teraz błaga mnie o powrót? Śmiechu warte.

Nazywam się Kinga, mam trzydzieści dwa lata i właśnie skończył się jeden z najtrudniejszych rozdziałów w moim życiu — rozwód z mężem. Mirek. Byliśmy małżeństwem nieco ponad trzy lata, ale szczerze mówiąc, nie były to łatwe lata. Winna całego tego koszmaru? Nie on. Jego matka, Barbara Stanisławówna.

Od samego początku mnie nie znosiła. choćby gdy tylko się spotykaliśmy, szeptała mu, iż nie jestem dla niego, iż pochodzę „z niewłaściwej rodziny”, iż jestem „zbyt uparta” i „źle wpływam na jego karierę”. Jej ulubione powiedzonko brzmiało: „Żenić się trzeba z głową, nie z sercem, bo inaczej skończysz pod mostem”.

Gdzieś tam w środku miałam nadzieję, iż po ślubie będzie lepiej. Próbowałam – prezenty, wspólne obiady, wizyty, gdy chorowała. Na próżno. Przy każdej okazji wbijała szpilę. Mówiła Mirkowi, iż nie umiem gotować, iż nasze dzieci będą „pokraczne”, bo moja babcia miała „krzywe plecy”, a choćby szepnęła mu, iż widziała, jak „zalotnie uśmiecham się” do sąsiada.

Powoli kapała mu do głowy jak trucizna. Wtrącała się w każdą rozmowę, pojawiała się bez zapowiedzi w najmniej odpowiednich momentach, urządzała sceny zazdrości. Raz choćby przyprowadziła do naszego mieszkania jakąś dziewczynę, z którą – jak się później okazało – marzyła, by ją ożenić z synem. Zorganizowała im romantyczną kolację przy świecach! A ja tego dnia zostałam w pracy do późna.

Na początko Mirek się śmiał.
— Mama po prostu ma swoje dziwactwa, nie przejmij się — mówił.
Ale z czasem coraz rzadziej stawał po mojej stronie. Coraz częściej milczał, gdy płakałam.

W końcu nie wytrzymałam. Budziłam się w nocy z atakami paniki, zaczęły się problemy z sercem, schudłam do niemożliwości. Pewnego dnia po prostu zrozumiałam: ja tu nie żyję, ja tu walczę o przetrwanie. Nie mogłam już patrzeć, jak matka mojego męża systematycznie rujnuje nasze małżeństwo, podczas gdy on stoi z boku i nic nie robi. Spakowałam rzeczy i wyszłam. Bez krzyków. Bez awantur. Po prostu zamknęłam ten rozdział.

Mirek choćby nie próbował mnie zatrzymać. Po dwóch dniach wrócił do mamy. Ona wygrała.

Minęły dwa miesiące. W sobotni poranek zadzwonił dzwonek do drzwi. Stała tam ona. Barbara Stanisławówna. Zapłakana, z drżącymi rękoma, z paczuszką ptysiów – „na herbatkę”.
— Kingo… — szlochała — wróć do Mirka… On jest zupełnie inny. Zwolnił się z pracy. Zaczął pić. Mówi, iż nie chce już żyć…

Najpierw nie zrozumiałam, co się dzieje. Potem wybuchnęłam śmiechem.
— Tego pani chciała, pamięta? Żebyśmy się rozwiedli. Żebym zniknęła z jego życia. No to proszę bardzo, niech się pani cieszy synkiem. Teraz jest tylko pani. Tak się pani starała.

Zatrzasnęłam drzwi. Nie z zemsty. Tylko dlatego, iż bolało.

Od tamtej pory codziennie dostaję od niej wiadomości. Błaga. Pisze, iż nie wiedziała, jak dobrze trzymałam Mirka w ryzach, iż byłam wspaniałą żoną, gospodynią, „jasną duszą”. Czytam to i nie wierzę. To naprawdę ta sama kobieta?

Nie wrócę. Nie potrafię wrócić tam, gdzie przez lata łamano mi kręgosłup. choćby jeżeli on się zmieni, choćby jeżeli zrozumie – ja już nie jestem tą Kingą. Nie żyję w oczekiwaniu na cudzą miłość. Nie szukam już aprobaty. Chcę tylko spokoju. Ciszy. Odrobiny radości.

Niech teraz Barbara Stanisławówna cieszy się swoim zwycięstwem. Otrzymała dokładnie to, czego chciała. Tylko efekt… nie był taki, jakiego się spodziewała.
Niech się nad tym zastanowi. jeżeli jeszcze potrafi.

Idź do oryginalnego materiału