Teściowa co weekend żądała pomocy — aż w końcu przestałam przyjeżdżać. Nie jestem służącą i nikt nie będzie rządzić moim czasem.

polregion.pl 1 tydzień temu

Od samego początku małżeństwa starałam się ułożyć relacje z teściową. Przez osiem lat naprawdę znosiłam wiele i starałam się łagodzić konflikty. Od kiedy z mężem przeprowadziliśmy się z wsi do miasta, jego matka – Barbara Nowak – dzwoniła do nas co tydzień. Zawsze mówiła to samo: „Przyjeżdżmy w weekend, pomóżcie!” Raz trzeba było przebierać ziemniaki, innym razem kopać ogródek, a kiedy indziej pomóc młodszej córce w tapetowaniu. I za każdym razem jechaliśmy. I pomagaliśmy.

A ja, nie zapominajmy, nie mam osiemnastu lat i nie prowadzę beztroskiego życia. Pracuję pięć dni w tygodniu, wychowuję dwójkę dzieci, prowadzę dom. Mam też swoje obowiązki i przynajmniej raz w tygodniu chciałabym… po prostu odpoczynąć.

Ale Barbara Nowak traktowała nas jak darmową siłę roboczą. Wystarczyło, iż raz wspomniałam o zmęczeniu, od razu słyszałam wyrzut: „No a kto, jeżeli nie wy?” I gdyby chodziło o naprawdę trudne sytuacje – ale nie! Czasem prosiła, żebym nie przyjeżdżała do niej, tylko… żebym pomogła jej córce Katarzynie przy tapetach. Przyjechałam jak głupia. I wiecie, co się okazało? Gdy ja z miarką i wałkiem biegałam po pokojach, „pracowita” Kasia przymierzała przed lustrem nowy manicure i co chwilę zaganiała czajnik.

Mój mąż to wszystko widział. Nie jest głupi, doskonale rozumiał, iż jesteśmy wykorzystywani. Ale nie odważył się otworzyć ust – bo to przecież mama. Milczałam, znosiłam. Ale do czasu.

W końcu po prostu przestałam jeździć z nim do teściowej. Bez awantur. Bez tłumaczeń. Zostałam w domu i powiedziałam, iż mam swoje sprawy.

Teściowej, rzecznie jasna, się to nie spodobało. Od razu zaczęła wypytywać syna, o co chodzi, dlaczego nagle jestem taka „obojętna”. Mąż prosił, żebym jednak pojechała – „żeby mama się nie martwiła”. Ale ja nie zamierzałam dalej grać w tę grę.

Jestem zmęczona. W swoich trzydziestu pięciu latach mam prawo odpocząć w weekend, zamiast służyć ludziom, którzy sami palcem nie kiwną. Nie widziałam w ich zachowaniu ani odrobiny wdzięczności ani szacunku. Tylko żądania.

Tego sobotniego dnia w końcu ogarnęłam swój dom. Wyprałam zaległe ubrania, ugotowałam porządny obiad, a w niedzielę – po raz pierwszy od dawna – pozwoliłam sobie po prostu wylegiwać się na kanapie z książką. Było cudownie. Aż do chwili, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.

Za progiem stała Kasia.

Bez powitania, bez śladu uprzejmości od razu zaczęła oskarżać mnie o egoizm. Że jestem bezczelna, źle wychowana, porzucam rodzinę, ignoruję telefony teściowej. Powiedziała, iż powinnam reagować i pomagać – w końcu „teraz jestem częścią rodziny”.

Spokojnie wysłuchałam, życzyłam miłego dnia i zamknęłam drzwi.

Ale na tym się nie skończyło. Tego samego wieczoru zjawiła się u mnie sama Barbara Nowak. Od progu zaczęła zrzędzić. Że jestem niewdzięczna, iż ona dla nas zrobiła wszystko, a ja teraz „zachciałam za dużo” i nie szanuję starszych. Patrzyłam na nią, a w głowie przewijały się wszystkie te godziny, tygodnie, weekendy, gdy prałam, gotowałam, kopałam, tapetowałam – wszystko dla niej.

A ona teraz stała w moim mieszkaniu i uważała, iż ma prawo czytać mi kazania.

I wtedy dotarło do mnie: koniec.

Cicho podeszłam do drzwi, otworzyłam je i, nie mówiąc ani słowa, wskazałam wyjście. Teściowa, oszołomiona, mruknęła coś pod nosem, ale wyszła. A ja wróciłam na kanapę, sięgnęłam po książkę i z ulgą odetchnęłam.

Wiecie, to nie była złość. To była obrona. To zrozumienie, iż mój czas i moja energia nie należą już do nikogo innego. I jeżeli komukolwiek coś jestem winna – to tylko sobie i swojej rodzinie.

Tej nocy zasnęłam z lekkim sercem. I po raz pierwszy od wielu lat poczułam się wolna.

Idź do oryginalnego materiału