„Terapia bez trzymanki” nie okazała się nowym „Tedem Lasso”, ale po finale 1. sezonu trzeba przyznać, iż rozwinęła się w interesującym kierunku. Poza tym: Harrison Ford. Spoilery!
Ostatni odcinek 1. sezonu „Terapii bez trzymanki” („Shrinking”) po polsku ma tytuł „Zakończenie”, co nie do końca oddaje angielskie „Closure”, które poza finalnością w planie sezonu nasuwa też ważne dla serialu psychologiczne sensy – zamknięcia pewnego etapu pracy nad sobą i nad problemem, osiągnięcia szansy, by iść dalej. Do takiego stanu zmierzały wszak postaci, którym towarzyszyliśmy przez kilka tygodni emisji serialu Apple TV+. Czy się udało? Jak to zwykle w stosunkowo skomplikowanym sitcomie, jakim okazała się „Terapia bez trzymanki„: i tak, i nie.
Terapia bez trzymanki ma mocny finał 1. sezonu
Skomplikowane zmienienie wyjściowego pomysłu, mieszanie pozytywnych i negatywnych emocji sprawiło zresztą, oprócz świetnej obsady i dobrze napisanego drugiego planu, iż serial twórców „Teda Lasso” mnie przy sobie utrzymał. Owszem, pierwotnym pomysłem mógłby zapewnić cotygodniową dawkę uśmiechu, ale od dwóch tygodni przecież znów mam na ekranach wspomnianego Teda, wzorzec w tym zakresie, więc po co byłaby mi gorsza kopia. Tymczasem „Terapia bez trzymanki” w dużej mierze odeszła od szkieletu historii, czyli od sprawdzania, co stanie się, gdy terapeuta, Jimmy (Jason Segel), zacznie swoim pacjentom mówić, co naprawdę myśli o ich sytuacji i pożądanych działaniach.
Przez większość sezonu ten wątek powracał bardziej na marginesie. Owszem, dzięki niestandardowej terapii mieliśmy cały czas w serialowej ekipie Seana (Luke Tennie), który wbrew wszelkim zaleceniom w relacji terapeuta-pacjent wprowadził się do domu Jimmy’ego, ale jego walka o panowanie nad agresją i znalezienie ciekawej pracy toczyła się już bardziej w przyjacielskich relacjach ze wszystkimi i łatwo było zapomnieć o jego statusie pacjenta. Powracał też czasem problem toksycznego związku Grace (Heidi Gardner), która po pierwszych porażkach sprawiała wrażenie, iż robi postępy. Do tego jednak dojdziemy, bo to przykład, iż „Terapia bez trzymanki” tylko udawała, iż nie pamięta, czym miała być na początku.
Finałowy odcinek sezonu, jak na porządne komediowe finały przystało, pozwolił licznym bohater(k)om rozwikłać chociaż częściowo dotychczasowe dylematy. Dwie moim zdaniem najwspanialsze postacie w tym serialu – Liz (Christa Miller) i Paul (Harrison Ford) – nieco się odsłoniły przed bliskimi, w efekcie zyskując zajęcie (Liz i biznes Seana) oraz poprawiając relacje (Paul z Jimmym w wiekopomnym uścisku, Paul i Gaby w sprawie rekomendacji do pracy). Zwiększenie samoświadomości popełnianych dotąd błędów i chęć wyjścia poza schemat dotychczasowych zachowań zaprocentowały, w przypadku Paula zresztą widać to już było we wcześniejszym odcinku, gdy odbudowywał relacje z córką, Meg (Lily Rabe), i zaczynał romans z Julie (Wendie Malick).
Terapia bez trzymanki to genialny drugi plan
Ciekawa jestem, czy zamówiony już 2. sezon poruszy kwestię nieetyczności związku lekarki z pacjentem, bo jak na to, ile kazań prawił Paul Jimmy’emu po naruszeniu standardów terapii psychologicznej, przekroczenie granicy intymności z kimś, kto leczy Paula na chorobę Parkinsona, przeszło zaskakująco łatwo. Poza tym jednak zachwyca mnie wszystko, co dotyczy granej przez Forda postaci, a chemia z Malick jest taka, iż faktycznie aż za łatwo odpuścić etyczne implikacje. Prawdopodobnie oglądałabym „Terapię bez trzymanki” dla Paula i Liz oraz ich interakcji podczas różnych towarzyskich spotkań, nie zważając na głównego bohatera serialu.
Nie mówię, iż Jimmy mnie częściowo chociaż nie przekonał. Zaczynałam oglądać 1. sezon z nieszczególną sympatią dla tej postaci i bez zachwytu Segelem (jakoś zawsze jest w różnych obsadach najmniej odpowiadającym mi aktorem), a z czasem trochę pojęłam, iż Jimmy ma przekonujące motywacje, jeżeli wziąć pod uwagę to, co przeszedł. przez cały czas uważam, iż – z wyrazistym wyjątkiem – miał za dużo szczęścia przy swoim buntowniczym zrywie terapeutycznym. Sądzę też, iż za lekko potraktowano rok, podczas którego jego zachowania były naprawdę ekstremalne, a ojcostwo nie istniało. Równocześnie jednak kibicowałam mu z każdym odcinkiem odrobinę mocniej.
Terapia bez trzymanki ma kilka rzeczy do poprawy
Tyle iż nie kibicowałam mu w wątku z Gaby (Jessica Williams). Uważam tę postać za nieco zmarnowaną w 1. sezonie. Gdy widzieliśmy jej zmagania z rozwodem, sposoby radzenia sobie z kryzysami cudzymi i swoimi, jej komiczną przyjaźń z Liz (i kamieniami!), żałowałam, iż to nie ona jest na pierwszym planie zamiast Jimmy’ego. Za często jednak sprowadzano Gaby do roli kogoś, kto sprawia, iż inni stają się lepsi (Paul) lub nabierają odwagi, by iść dalej (Jimmy).
Od początku krytycznie patrzyłam na banalne rozwiązanie, w którym Jimmy i Gaby zaczynają ze sobą sypiać „bez zobowiązań”, bo bałam się, iż od tego tylko krok do jakże „zaskakującego” wątku, w kontekście iluś obejrzanych sitcomów, iż są tu jednak romantyczne uczucia. Coś, co sprawdziło się w „Przyjaciołach” po iluś latach, niekoniecznie sprawdzi się od razu w 1. serii przy postaciach, których jeszcze dobrze nie znamy. Na dodatek ze śmiercią żony i najlepszej przyjaciółki w tle.
Z obejmującym cały 1. sezon, i to konsekwentniej niż wątek niekonwencjonalnej terapii, radzeniem sobie z żałobą mam w przypadku „Terapii bez trzymanki” o tyle problem, iż żaden inny element serialu nie przypomina mi aż tak czegoś, co już ileś razy widziałam. Etapy, które w różnym tempie przechodzą Jimmy i Alice (Lukita Maxwell), są wiarygodne, sposoby odreagowania też. A równocześnie łatwo przewidzieć tu tak wiele, iż bardziej czekam na rozmowy Alice i Paula czy kolejne imprezy tej zróżnicowanej dużej paczki niż na pokonywanie przez rodzinę kolejnych stopni do życia po żałobie
Stąd też ucieszyło mnie „zamknięcie”, dojście do punktu, w którym bez utraty wspomnień o tym, co stracili, ale po przepracowaniu śmierci Tii (Lilan Bowden), Jimmy i Alice zaczną nowy etap. Na dodatek zaczną go ze wspierającymi przyjaciółmi, z którymi w finałowym odcinku bawią się na ślubie Briana (Michael Urie) i Charliego (Devin Kawaoka). Ucieszyły mnie też sprytnie powracające detale z całego sezonu. Pomyślałam, iż pewnie kolejny będzie bardziej jak „Cougar Town”, które po odejściu od początkowego pomysłu stało się cudownym czasem spędzanym w gronie rewelacyjnej ekipy, nierobiącej niczego specjalnego, ale i tak wyjątkowej.
Terapia bez trzymanki – finał każe czekać na więcej
Wszak im bardziej seriale, które współtworzy Bill Lawrence – twórca chociażby „Teda Lasso” – skupiają się na postaciach, ich rozmowach i stałych motywach, tym lepiej. Mniejsza o piłkę nożną, podrywanie młodszych partnerów czy, jak tu, nietypową terapię. Tymczasem końcówka finału wywróciła moje przewidywania. Wprawdzie już widząc, iż Grace i Donny (Tilky Jones) są na skalnym szlaku, można się było domyślić efektu, ale zupełnie nie wiem, jaki ten zwrot akcji będzie miał efekt dla całego serialu.
Czy Jimmy zostanie skonfrontowany z konsekwencjami rad udzielanych wbrew etyce zawodowej? Czy to będzie główny temat, a poza tym zobaczymy na marginesie Paula w nowym związku, Gaby w nowej dodatkowej pracy, Seana i Liz sprzedających kanapki, a Alice planującą przyszłość po liceum? Na ile da się utrzymać słodko-gorzką konwencję serialu wobec tak radykalnego czynu Grace? A może „Terapia bez trzymanki” znów zaskoczy? Wbrew pierwszemu wrażeniu, iż wiem, co to za serial, parę razy musiałam w 1. sezonie zmienić zdanie, więc choćby jeżeli przez cały czas nie jestem w pełni przekonana, iż to całościowo świetna produkcja, to ze względu na kilka postaci i na element zaskoczenia na pewno sprawdzę, czym okaże się w kolejnym sezonie.