To było morze chmur. Obserwowałem ze strachem, jak nieuchronnie zjeżdżamy niżej i niżej w stronę rozfalowanej powierzchni, z której wypiętrzały się ogromne bałwany, gnane i szarpane przez wicher. Nie jakieś tam sztormowe fale, tylko góry na kilkadziesiąt metrów, istne kłębowisko rozkołysów tsunami! Białe, szare lub zupełnie ciemne, w jaśniejszych miejscach prześwitywał blady róż, ale wszystkie były gęste, nieprzeniknione. Jak prowadzić samochód w chmurach? Tego jeszcze w życiu nie ćwiczyłem.