Sięgając po ten album nie sposób jest obcować z jego muzyką w oderwaniu od obrazu. Takim pierwszym, który zobaczyłem była okładka albumu. Niespokojna, przywodząca na myśl niepokój ale i piękno zarazem. Czy takie jest JARZMO?
W album wprowadza nas dźwięk pewnego niepokoju. Miałem wrażenie jakby nadciągnęły ciężkie chmury, które zwiastują burzę. Ten niepokój jakoś przewija się podczas całego ,,Big Heat”, aby na końcu ciężkie chmury sprawiły, iż niebo zrobi się wręcz czarne. Jak po solidnej burzy niepokój nieco opadł by przenieść mnie w ,,Orawa”. Jednak poczułem się tylko na moment spokojnie. Dźwięki przyniosły na myśl skojarzenia z krajobrazem po ostrej ulewie. Jednak klimat ciężkości opada i jak to w przyrodzie nic nie jest stałe tak i tutaj przechodzimy do numeru ,,Oberek (Live, Feat. Michał Biel)”, który wnosi nam lekkość, by zarazem dać nam chwilę oddechu i uciechy. Niczym zmęczonemu po ciężkiej robocie chłopu, który zmagając się z swoją dolą potrzebuje takich chwil. Dźwięki są przyjemnie wzniosłe. Jednak ta chwila również nie będzie trwała wiecznie, bo ,,Court Dances (Feat. Michalina Malisz)” przypomni temu chłopcu o jego ciężkiej doli, lub , lub może pokaże dworskie tańce… Osobiście to pierwsze skojarzenie jest mi bliższe co zadziało się za sprawą muzyki w tym numerze, zimnej, nostalgicznej ale pięknej zarazem. Kontynuacją tego piękna jest ,,Twin Peaks”, który ma w sobie zmysłowość, majestatyczność i progresywną żywiołowość. ,,Bat Trip” brzmi podobnie. Miałem wrażenie, iż album odchodzi po tych dwóch numerach od moich pierwszych skojarzeń wchodząc w swoistą dworskość, szlacheckość. Przed oczami miałem obrazy, które kojarzyły mi się z tymi określeniami. Mamy następnie ,,Piosenkę o Przemijaniu” przy której osobiście coś mi siadło… nie uważam, żeby ten numer nie robił wrażenia, jednak moje obrazy jakoś tak zlały się w bliżej nieokreślone skojarzenia. Może to był ten moment, żeby zatrzymać album? Nie zrobiłem tego. Otworzyłem głowę na dalsze obcowanie z muzyką. Wszedłem w ,,Polka”. Poczułem mocny, ludowy akcent, przed oczami stanął mi wirujący taniec, dźwięki pięknie dopełniły tego obrazu. Bardzo poważnie zrobiło się za to przy ,,Chochoł”. Znów nadciągnęły chmury a ja jakoś się ożywiłem. I poczułem to jeszcze bardziej kiedy przyszło mi poobcować z tekstem tego numeru. Apokaliptycznym, tak jak muzyka. Mamy następnie ,,Pług (Feat. Anna Sitko)” i zarazem miałem odczucie, iż wracamy do klimatu z początku płyty. Znów mam na myśli chłopa i jego ciężką dolę! Choć nie brzmi to optymistycznie to jednak w warstwie muzycznej jest rewelacyjnie! Ciężar tego numeru był rozkosznie przyjemny dla mojego ucha. Ściana dźwięku przejeżdżała przez moje zmysły niczym walec. Chmury robiły się wręcz gradowe, które przeszły w ostatni numer na albumie o tym właśnie tytule. Koło się zatoczyło. Znów w niczym krajobrazie po burzy mamy do czynienia z powrotem do spokoju, muzyka wydaje się radośniejsza, przywracająca nadzieję. Poczułem witalność, energię i euforia w tych dźwiękach. I w tym momencie płyta zatrzymała się w moim odtwarzaczu.