Te same błędy, co starzy

filmweb.pl 2 tygodni temu
Zdjęcie: plakat


Podobno młodzież bywa dumna. Nie wiem, na ile to prawda, ale taki wniosek moglibyśmy wyciągnąć z "Jeunes mères", najnowszego filmu Jean-Pierre’a i Luca Dardenne'ów.

To w istocie dramat społeczny o macierzyństwie widzianym oczami młodych dziewczyn. Znajdziemy tu łącznie cztery "główne" bohaterki (żadna nie ma choćby dwudziestu lat), które muszą skonfrontować się z nową życiową rolą. Nie chcą popełniać błędów własnych matek, więc kombinują, szukają szczęścia i próbują być zaradne na własną rękę. Każdej z nich zajmie sporo czasu, aby zrozumieć, iż prośba o pomoc nie jest ujmą na honorze, a właśnie naturalną konsekwencją ich trudnych sytuacji. Do tego czasu pozostaną dumne. Dlaczego? Bo chcą czuć sprawczość, choćby jeżeli wiedzą, iż od dawna nie mają pełnej kontroli nad swoim życiem.

Pewnie to powód, dla którego bracia Dardenne nieustannie szukają dla nich zrozumienia, empatyzują z nimi. Nie oceniają. Pamiętajmy, iż mamy do czynienia z dwójką twórców po siedemdziesiątce. Uczestnicy festiwalu w Cannes, gdzie zadebiutował film, spodziewali się klasycznego moralitetu od dziadersów. A otrzymali kino, w którym dwóch gości próbuje zrozumieć młodsze pokolenie i dać mu przestrzeń, aby jego małe tragedie mogły w pełni wybrzmieć.

Wszystkie dziewczyny wpadają w pułapki traum i społecznych piętn. Jessica (Babette Verbeek) zdecydowała się nie dokonywać aborcji, bowiem niegdyś opuściła ją matka – dziś nie chce popełnić tego samego błędu, kiedy próbuje odnaleźć się w tej samej roli. Teraz pragnie odnaleźć babcię swojego dziecka, choć ta nie chce mieć z nią nic wspólnego.

Perla (Lucie Laruelle) jest w podobnej sytuacji – ale jako woman of colour czeka ją jeszcze więcej wyzwań. Jej matka zmarła dawno temu i dziewczyna może liczyć co najwyżej na wsparcie siostry i partnera. Z pierwszą nie może jednak znaleźć wspólnego języka, a drugi – jako młody ojciec – nie do końca rozumie powagę sytuacji.

Jessica i Perla pewnie zazdroszczą 15-letniej Ariane (Janaïna Halloy-Fokan), która znajduje się w odwrotnej sytuacji. Choć kontaktuje się z nią jej własna matka, Ariane robi wszystko, aby się od niej odciąć i spróbować rozpocząć nowe życie, gdzieś z dala od rodzicielki. Ariane wie, iż alkoholikom nie można ufać – dlatego dziewczyna będzie w stanie oddać swoje dziecko do rodziny zastępczej tylko po to, aby miało szansę na lepszą przyszłość.

Trudno stwierdzić, czy każda z tych postaci to jeszcze "żywa" bohaterka, czy już może figura rozpisana na potrzeby filmu. Dardenne’owie zestawiają je na zasadzie kontrastów, a każda z dziewczyn przybliża nam jeden ze współczesnych problemów single parentingu: brak wsparcia od najbliższych, trudności w odnalezieniu się w nowej roli czy zbyt silny strach przed decyzyjnością (wynikający z ambiwalentnych wyborów podjętych przez ich własne matki). Reżyserowie operują kliszami, tworząc z bohaterek jeden kolektywny głos, złożony z rozpaczy, smutku, bezradności i zagubienia. Piękne to, ale jednak podchodzące pod banał.

No i na starość zmiękły im serca: szukają happy endów w miejscach, w których jako widzowie nie jesteśmy w stanie ich dostrzec. Historie rozpisane w "Jeunes mères" to nihilizm pełną parą, więc trudno uwierzyć, iż cokolwiek ma szansę się dobrze skończyć. Zaś Dardenne’owie tak jakby za wszelką cenę troszczą się o swoje bohaterki i pragną, by pomimo wszelkich przeciwieństw losu, te w jakiś sposób zatriumfowały. Twórcy robią to w dobrej wierze, ale im bliżej końca, tym coraz więcej lukru w "Jeunes mères". Bracia zrobili się nieco sentymentalni – do końca wierzą, choćby jeżeli widzowie nie kupią rozwiązań części wątków.

Reżyserski duet łączy swoje bohaterki miejscem akcji – wszystkie na co dzień spotykają się w belgijskim Liège, w nowoczesnym domu opieki dla młodych matek. Choć państwo zapewnia im wszelkie potrzebne warunki do życia w XXI wieku, to nie wystarcza. Pod koniec dnia brakuje im czynnika ludzkiego – są w tym wszystkim pozostawione na pastwę losu. U braci Dardenne pojęcie "samotna matka" już od pierwszej sceny będzie nacechowane negatywnie. W końcu żadna z nich nie chciała mieć dziecka w tak młodym wieku. Zdecydowała się na to albo ze względów finansowych, albo z poczucia, aby nie popełniać "tych samych błędów, co starzy" (cytat z Vito Bambino pasuje jak ulał). Dlatego przydałby się ktoś obok. Ten przymiotnik "samotna" jest jak kamyczek w bucie, którego nie da się tak łatwo wyciągnąć.

Motyw domu pełnił szczególną funkcję w tegorocznym canneńskim programie. U Lynne Ramsay ("Die, My Love") staje się teatralną sceną dla pary, która już za chwilę odegra rozpad swojego związku; Joachim Trier ("Sentimental Value") próbuje podtrzymać tlące się ognisko domowe rozpalone w wielopokoleniowym mieszkaniu w dramacie w stylu Ibsena; u Maschy Schilinski ("Sound of Falling") dom staje się przestrzenią wręcz hauntologiczną, przypominającą o wszystkich niedoszłych przyszłościach, przed laty wypartych przez traumatyczne wydarzenia, aktualnie gdzieś podskórnie zagnieżdżone w DNA nowych pokoleń.

Kiedy każdy z tych twórców/twórczyń stara się zrozumieć, jaką funkcję może pełnić dom dla rodziny lub jednostki, Dardenne’owie zadają pytanie, gdzie w ogóle się on znajduje. W ośrodku opieki? W domu, w którym jedna z dziewczyn wychowała się z przemocową matką? W mieszkaniu, które pewna bohaterka próbuje wynająć ze swoim partnerem? Co najważniejsze, reżyserski duet zastanawia się, czy żyjemy w świecie, w którym w ogóle znajdzie się przestrzeń dla "samotnych matek". Czy świat jest gotowy je zaakceptować? Czy najlepsze, co dziś możemy zrobić, to wysłać je do państwowego obiektu i liczyć na to, iż zamknięcie w małym pokoju przyniesie ukojenie? Ważne pytania w nie tak ważnym filmie.

Mówi się, iż dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło. Może "Jeunes mères" serce ma po słusznej stronie, a bracie Dardenne faktycznie w nieoceniający sposób kierują kamerę na bohaterki. Nie wystarczy jednak nakręcić dramat społeczny "w dobrej wierze". Reżyserom wyszło kino kiepskich sentymentów, a powinno to być kino przede wszystkim zdroworozsądkowe, pełne balansu i mniej optymistyczne (?). Tak, powinno dawać wiarę w lepsze jutro, ale do pewnej granicy – w końcu życie to nie bajka Disneya.
Idź do oryginalnego materiału