Taylor Swift – The Tortured Poets Departament – recenzja albumu

popkulturowcy.pl 1 tydzień temu

Taylor Swift rządzi przemysłem muzycznym. Od marca 2023 roku koncertuje w ramach The Eras Tour, która jest najbardziej dochodową trasą w historii. Co więcej, artystka wciąż wydaje nową muzykę, mimo ciężkiej pracy związanej z ponownym nagrywaniem jej starych płyt. The Tortured Poets Department to 11 album wokalistki. Choć fani oczekiwali powrotu brzmień z pandemicznego Folklore, najnowsza produkcja niestety mu nie dorównuje. Co ciekawe, lepiej wypada pod tym względem niespodziewanie wydana antologia.

The Tortured Poets Department otwiera utwór Fortnight, wykonywany w duecie z Post Malone. Jego gościnny udział na płycie Beyoncé oceniłam dość negatywnie – tutaj muzyk zdołał się jednak zrehabilitować. Singiel nie porywa, ale głosy wokalistów mile się dopełniają. Piosenka zdecydowanie nadrabia pięknym teledyskiem. Kolejny, tytułowy utwór zrodził we mnie spory niepokój; nie dość, iż melodyjnie również wypadł mętnie, to tekst okazał się być… nieprzekonująco płytki (Zapaliłeś, po czym zjadłeś siedem tabliczek czekolady/Zadeklarowaliśmy, iż Charlie Puth powinien być większym artystą – nuda!). My Boy Only Breaks His Favorite Toys zaczyna natomiast ukazywać pewne emocje, a Swift wysila się na mocniejszy wokal. So Long, London reprezentuje to, czego oczekiwałam po tym albumie. Piosenka w jasny sposób nawiązuje do zakończonego związku z Joe Alwynem, bije od niej smutek i wciąż wisząca w powietrzu gorycz.

But Daddy I love Him nie opowiada z kolei o konkretnej relacji, ale o tym, jak postrzegane jest życie miłosne Swift. Utwór mówi, iż niezależnie od tego, z kim zwiąże się piosenkarka, zawsze spotka się z negatywnymi komentarzami. Mile wyróżnia się utwór I Can Do It With A Broken Heart, który w przesadnie skocznej melodii przedstawia mroczne myśli autorki. Florida!!! z Florence + The Machine to jeden z moich ulubionych utworów, jednak jego potencjał nie został w pełni wykorzystany. Florence Welch dysponuje wyjątkowo ciekawym i potężnym głosem. Można było to wykorzystać i dać popis wokalnych umiejętności, których Taylor choćby nie spróbowała pokazać na tym albumie. Niestety, słuchając tego kawałka wciąż mam wrażenie, iż brytyjska piosenkarka musiała się hamować. Podobny niedosyt odczuwam przez kawałek Snow On The Beach. Duet z płyty Midnights brutalnie gasi Lanę Del Rey. Po raz kolejny więc dostajemy od Taylor przeciętną kolaborację, która zapowiadała się bardzo ciekawie.

The Anthology to wydanie najbardziej zbliżone siostrzanym albumom Taylor – Folklore i Evermore. Nie posunęłabym się jednak do stwierdzenia, iż antologia stanowi zaginione Woodvale (fani piosenkarki z pewnością pamiętają teorię o niewydanej płycie, która miała dopełniać folkową trylogię Swift). Cassandra przywodzi mi na myśl spokojne, ale intensywne Mad Woman. Kontrastowe So High School to dość zabawny tekst, przenoszący do lat nastoletnich. I Hate It Here wzbudziło z kolei pewne kontrowersje. Swift śpiewa: Wybieraliśmy dekadę/W której chcielibyśmy żyć/Mówiłam, iż lata 1830-te, ale bez tych wszystkich rasistów. Choć rozumiem dyskomfort odbiorców, fragment da się wytłumaczyć ogólną wymową utworu. Nostalgia zaburza nam obraz zarówno teraźniejszości, jak i przeszłości. Romantyzowanie XIX wieku nie wymaże zła, które towarzyszyło tamtym czasom. Nie zmieni również faktu, iż to samo zniszczenie moralne jest wciąż aktualne. Internetowa burza spowodowana jest więc raczej wyrwaniem cytatu z kontekstu. Mimo wszystko, nie jest to tekst godny jednej z najlepszych tekściarek naszych czasów.

Okładka The Tortured Poets Department: The Anthology // materiały prasowe

Miało być poetycko, jednak estetyka przyćmiła faktyczną warstwę liryczną. Jako wielka fanka Taylor czuję pewne rozczarowanie, bo choć niektóre momenty poruszają, brakuje mi tutaj czegoś specjalnego. Na pochwałę z pewnością zasługują nawiązania do wcześniejszych płyt wokalistki, bo jest ich dużo; niektóre są bardziej oczywiste, innych trzeba się doszukać. Dla wiernego fandomu Swift jest to z pewnością duża zaleta. Wydanie dwóch części albumu w ten sam dzień nie jest moim ulubionym rozwiązaniem – poświęcenie dwóch godzin na odsłuch jest męczące. Tym bardziej wtedy, gdy większość piosenek zlewa się w monotematyczną całość. Muszę jednak przyznać, iż w tym przypadku kontynuacja TTPD ratuje całokształt tej ery. Gdyby nie The Anthology, moja ocena byłaby najprawdopodobniej jeszcze niższa. Płycie nie pomaga kontynuowana od wielu lat kooperacja z Jackiem Antonoffem. Producent zdaje się przerabiać w kółko jeden podkład. Niestety nie ma tutaj cudów, jak na Folklore czy Evermore – Taylor Swift stać na więcej.

Idź do oryginalnego materiału