"Tatuażysta z Auschwitz" ma wszystko, by stać się wielkim hitem SkyShowtime – recenzja serialu

serialowa.pl 3 miesięcy temu

Miłość z najmroczniejszych czasach to motyw wielokrotnie ogrywany w kulturze. Czy zatem „Tatuażysta z Auschwitz”, oparty na bestsellerowej książce serial SkyShowtime może tutaj powiedzieć coś nowego?

„Tatuażysta z Auschwitz” to obok wyczekiwanych finałowych odcinków „Yellowstone” prawdopodobnie największa tegoroczna premiera SkyShowtime. Nowy serial, oparty na książce pochodzącej Heather Morris, to kolejna historia osadzona w okresie Holokaustu, mająca pokazać, iż choćby w najciemniejszych czasach można dojrzeć światło, a nadzieja nigdy nie umiera. Czy ten przekaz przebija się również w serialu?

Tatuażysta z Auschwitz – o czym jest serial SkyShowtime?

Można się spierać, czy zasłużenie, czy nie, ale nie da się ukryć, iż książkowy „Tatuażysta z Auschwitz” to prawdziwy fenomen. Wydana w 2018 roku książka stała się bestsellerem, także w Polsce. Choć jej autorce zarzucano wiele błędów merytorycznych, czytelnicy rzucili się na historię miłości dziejącej się w samym środku piekła. Można wręcz zastanawiać się, dlaczego w takim wypadku dopiero teraz, sześć lat po premierze, w czasie których popkultura wręcz przemieliła Holokaust, doczekaliśmy się jej ekranizacji. Wydaje się jednak, iż mimo upływu lat SkyShowtime ma w swoich rękach prawdziwy hit.

„Tatuażysta z Auschwitz” (Fot. Sky UK)

Choć to głośna ekranizacja, za „Tatuażystą z Auschwitz” wcale nie stoją bardzo znane nazwiska. Główna scenarzystka, Jacquelin Perske, do tej pory mogła być kojarzona jedynie z seriali brytyjskich i australijskich, jak „Busz w ogniu”, „Płacz” czy „Spirited”, oraz nakręconego prawie dwie dekady temu filmu „Płotka” z Cate Blanchett. Tali Shalom Ezer, reżyserka wszystkich odcinków, najbardziej znana jest z filmu „Moje dni z Mercy” z Kate Marą i Elliotem Pagem z 2017 roku. Nieco hollywoodzkiego sznytu nadają serialowi Hans Zimmer jako współtwórca muzyki oraz Harvey Keitel („Pulp Fiction”) w obsadzie.

Sama historia jest dość prosta. W 1942 roku w Auschwitz, najgorszym miejscu na ziemi, młody słowacki Żyd Lali Sokolov (Jonah Hauer-King, „Świat w ogniu”), jak wszyscy więźniowie, walczy każdego dnia o przetrwanie. Jego szanse znacznie wzrastają, gdy zostaje zatrudniony jako tatuażysta, wypisujący nowo przybyłym więźniom na skórze ciągi cyfr, które zostaną już z nimi na zawsze. W ten sposób poznaje Gitę (Anna Próchniak, „Behawiorysta”, „Baptiste”), dziewczynę, w której zakochuje się od pierwszego wejrzenia. I tak zaczyna się historia miłości wbrew całemu złu, które ją otacza. Historia, którą będący już w sile wieku Lali (w tej roli Keitel) opowiada właśnie autorce książki, Heather Morris (Melanie Lynskey, „The Last of Us”).

Tatuażysta z Auschwitz tylko inspiruje się książką

Nie ma co ukrywać, już ten krótki opis jasno wskazuje, iż „Tatuażysta z Auschwitz” produkcją szczególnie oryginalną nie będzie. I faktycznie takową nie jest. Serial SkyShowtime nie wnosi nic nowego do tematu, który w ostatnich latach seriale poruszają wyjątkowo często. Ale też przyznajmy, iż choć o Holokauście nigdy nie można przestać mówić, to tak naprawdę powiedziano o nim już chyba wszystko. Dlatego teraz twórcy kolejnych produkcji osadzonych w tych mrocznych czasach powinni raczej zwracać uwagę na to, by tematu za bardzo nie trywializować. Czy „Tatuażyście z Auschwitz” się to udaje? Niestety, nie zawsze.

„Tatuażysta z Auschwitz” (Fot. Sky UK)

Wspomniałem już, iż książkowy „Tatuażysta z Auschwitz” spotkał się z krytyką, także ze strony Muzeum Auschwitz-Birkenau. Być może dlatego twórcy już na wstępie informują widzów, iż ich serial książką jedynie się inspiruje i daleko mu do wiernej adaptacji. Mimo to pewne błędy literackiego pierwowzoru powiela. Przede wszystkim jest to jednak serial pełen kontrastów. Z jednej strony twórcy serialu nie boją się pokazywać horroru, jaki przeżywali więźniowie obozu. Całe zło tego miejsca zostało pokazane w sposób dosadny, bez filtra, ale wymieszano je ze słodki aż do przesady scenami z dwójką głównych bohaterów.

Motyw miłości rozkwitającej w takim miejscu ograno już na milion sposobów. „Tatuażysta z Auschwitz” w żaden sposób się na tym polu nie wyróżnia, ale mimo wszystko potrafi zatrzymać widza przy ekranie. Choć zupełnie nieoryginalna, ta mieszanka historii miłosnej i opowieści o horrorze Zagłady ma w sobie coś, co sprawia, iż trudno się od niej oderwać. Ogromna w tym zasługa Harveya Keitela. Sceny z jego udziałem są ramą dla całej opowieści i adekwatnie mogłyby służyć wyłącznie jako dość standardowy zabieg narracyjny, ale dzięki temu fenomenalnemu aktorowi stają się czymś znacznie więcej. A to wrażenie zostanie tylko spotęgowane, gdy serial zaserwuje nam przebitki z rozmów z prawdziwym Sokolovem.

Tatuażysta z Auschwitz – czy warto oglądać serial?

Nie ma co ukrywać, twórcy wiedzą, po jakie narzędzia sięgnąć, by przed ekranem utrzymać choćby tych widzów, którzy zobaczą w ich działaniach cynizm. Choć od początku wiemy, iż Lali przeżył wojnę, przez kilka pierwszych odcinków nie wiemy, co stało się z jego ukochaną. I już choćby po to, by poznać los Gity, zostaniemy przed ekranem na dłużej. Wielu bohaterów, których zobaczymy na ekranie, nie doczeka wyzwolenia, co oczywiście wywołuje w Lalim poczucie winy, przez które raz za razem nawiedzają go duchy przeszłości. Ich wizyty najpierw będą budzić w widzach emocje, z czasem jednak spowszednieją, bo twórcy trochę nadużywają tego zabiegu.

„Tatuażysta z Auschwitz” (Fot. Sky UK)

Odnoszę jednak wrażenie, iż serial zdecydowanie lepiej niż książka odnajduje balans między pokazywaniem historii miłosnej i całego zła Holokaustu – choćby jeżeli czasem jest tu za dużo cukierkowatości, która zwyczajnie nie pasuje do obozowej scenerii. „Tatuażysta z Auschwitz” najlepszy jest jednak wtedy, pokazuje wpływ przeszłości na teraźniejszość – obraz konsekwencji życia z traumą to zdecydowanie najciekawszy wątek tej produkcji. Cała narracja pozostaje jednak dość nierówna i choć w serialu nie brakuje momentów naprawdę emocjonujących czy wręcz wzruszających, to zdarzają się tutaj przestoje, z których kilka wynika. I nie, nie wymagam od dramatu o miłości z czasach Zagłady szalonego tempa. Problem w tym, iż te przerwy w fabule z założenia mają pokazywać nam okropności Holokaustu, na które po jakimś czasie zaczynamy się zwyczajnie uodparniać.

„Tatuażysta z Auschwitz” nie przejdzie do historii jako dzieło wybitne, choćby w swojej kategorii, choć trzeba mu też oddać, iż jest lepszy niż niejedna podobna historia, jakie mogliśmy oglądać w ostatnich latach. Twórcom udaje się utrzymać widzów przy ekranie, co wcale nie jest takie proste i oczywiste. Najważniejsze jednak, iż produkcji SkyShowtime udało się pozbyć ciężaru swojego pierwowzoru – kontrowersje wokół niego mogłyby za bardzo obciążać serial. Ten w mojej opinii z większym wyczuciem podchodzi do tego delikatnego tematu. I dobrze, bo obstawiam, iż serial SkyShowtime będzie hitem – tak jak i książka, na której bazuje.

Tatuażysta z Auschwitz jest dostępny w SkyShowtime

Idź do oryginalnego materiału