Taniec z sukienką

newsempire24.com 1 tydzień temu

**TANIEC Z SUKNIĄ**

– Dziewając, coś się stało?

Obok Zosi stał starszy mężczyzna. Wyglądał jakby wyszedł ze starych powieści, które Zosia tak uwielbiała. Wcześniej już go tu widywała. Często spacerował po parku. Zawsze ubrany w długi czarny płaszcz, w kapeluszu i z piękną laską. Przypominał jej hrabiego z książki, którą niedawno czytała. Tam też był hrabia, nosił tylko czerń i sprawiedliwie mścił się na wszystkich.

– Nie, wszystko w porządku.

Zosia mocno pociągnęła nosem, a mężczyzna natychmiast podał jej chusteczkę. Przez chwilę się wahała, ale w końcu wycznej i głośno wydmuchała nos. Mężczyzna niechcący się uśmiechnął, a Zosia znów na niego spojrzała.
– Wypiorę i oddam panu.
Roześmiał się.

– Nie trzeba, mam pod dostatkiem tego dobra. A co powiesz na lody?
Nie wiedziała, co odpowiedzieć, ale w końcu wyszeptała:
– Dziękuję, nie mam pieniędzy. Może następnym razem.
– Antoni Józefowicz. – Mężczyzna lekko uniósł kapelusz.

– Zosia.
Nie miała kapelusza, więc wstała. Antoni Józefowicz natychmiast podał jej ramię.
– Kiedy obok dziewczyny, kobiety, stoi mężczyzna, bez względu na wiek, nie ma mowy o tym, żeby ona płaciła za lody.

Zosia słuchała go jak zahipnotyzowana. Te słowa brzmiały jak z innego świata. Ona przywykła do czegoś zupełnie innego.
Tego dnia Kinga, jej koleżanka z klasy, znowu wystawiła ją na pośmiewieniu. Wszystko zaczęło się na przerwie obiadowej. Gdy koledzy poszli do stołówki, Zosia, jak zwycznej, rozsiadła się z książką na parapecie. Do stołówki nie chodziła, bo nie było za co płacić.

– Kowalska!
Zosia podniosła głowę. Przed nią stała Kinga, a obok niej Kuba, chłopak, w którym Zosia była zakochana od piątej klasy.
– Co?
– Tam zostawiłam niedojedzoną kotlet mielony, możesz iść zabrać.

W kołu już się zbierali koledzy.
– Dziękuję, nie potrzebuję.
– Jak to nie potrzebujesz? Czy ty w ogóle wiesz, co to jest kotlet mielony?

Śmiech rozległ się w kołe. Zosia zeskoczyła z parapetu, tak niedbale, iż jej dżinsy, które miały już ze pięć lat, od razu popękały na kolanach ze starości.
Wszyscy śmiali się tak głośno, iż aż ściany drżały. Nie poszła na lekcję. Chwyciła plecak i uciekła stamtąd w popłochu. Ten park był jej schronieniem. Kiedy w szkole stawało się nie do zniesienia, albo kiedy rodzice zwołali do domu całą bandę gości. Często siadała tam z książką. I właśnie wtedy zauważał ją Antoni Józefowicz. Najpierw zdziwił się, bo widzieć młodą dziewczynę z książką to rzadkość. Dopiero potem dostrzegł, iż jest bardzo ubogo ubrana, chuda, niemal przezroczysta.

Usiedli przy stoliku na świeżym dzięczyniu.
– Zosiu, zapomniałem dziś zjeść obiad. Nie uważasz mnie za natrętnego, jeżeli poproszę, żebyś mi towarzyszyła?
Zosia się uśmiechnęła. Ten mężczyzna mówił tak, jakby żył w poprzednim stuleciu.
Oczywiście się zgodziła. Dziś oprócz pustej herbaty rano nic nie jadła.
Antoni Józefowicz złożył zamówienie i spojrzał na Zosię.

– No to mów, co tak zasmuciło tak uroczą młodą damę?
– Nic poważnego, tylko drobne kłopoty w szkole.
– Mogę zapytać, w której jesteś klasie?
– W trzeciej liceum, za dwa miesiące będę wolna jak ptak.
– Gdzie zamierzasz studiować?
– Jeszcze nie wiem… Tam, gdzie się dostanę na stypendium. Ale zawsze marzyłam o zostaniu lekarką. Chociaż pewnie zostanie to tylko marzeniem.

– Dlaczego?
– Żeby być lekarzem, trzeba dużo czasu, a ja muszę pracować. Więc pewnie pójdę na pielęgniarstwo.
– Dziwna logika. Chcesz być lekarzem, a zostaniesz pielęgniarką. Masz problemy z nauką?
– Nie, uczę się dobrze. Tylko…
Zosia się zawahała.
– Moi rodzice… Potrzebują mojej pomocy.

Antoni Józefowicz zrozumiał, iż Zosia nie chce rozmawiać o rodzinie. Akurat przyniesiono zamówienie i się rozproszyli. Ukradkiem obserwował, jak dziewczyna je. Widać było, iż stara się nie pałaszować, ale prawie nie żuła jedzenia.
Później jeszcze trochę pospacerowali, rozmawiając o książkach.
– Wiesz, Zosiu. Mam książkę, która na pewno ci się spodoba. Jutro przyniosę ją tutaj, o tej samej porze. Koniecznie przyjdź.

Zosia przyszła. W bibliotece już nie było książek, których by nie czytała. Powieści było niewiele, niektóre czytała po raz drugi.
Ich przyjaźń z Antonim Józefowiczem z dnia na dzień się zacieśniała. Często dyskutowali o bohaterach książek, a starszeński mężczyzna dyskretnie dokarmiał Zosię. Wiedziała, iż mieszka w pięknym domu z drogimi mieszkaniami. Żyje sam, bo nie miał dzieci, a żona dawno odeszła.
Pewnego dzięczynia tak się zaciągnęła czytaniem w parku, iż ocknęła się dopiero, gdy nie mogła przeczytać jakiegoś słowa – zrobiło to ciemno. Trzeba było biec do domu. Mama będzie domach krzyczała, iż nic nie ugotowała. Chociaż co tam gotować? Tylko makaron i podsmażyć na oleju.

Weszła do mieszkania, które śmierdziało alkoholem i papierosami, i od razu zobacając matkę. Ta patrzyła na nią zamglonymi oczami.
– Gdzieś się włóczyła?
Zosia próbowała ją wyminąć, ale dostała takiego klapsa, iż aż pulsowało jej w oku.
– Masz pół godziny! Jak przyjdę, a obiadu nie będzie, to dopiero się dowiesz!
Gotowała te przeklęte makarony i płakała. Cicho, bo gdyby matka usłyszała, dostałaby jeszcze raz.

Rano pod okiem miała siniaka. Niewielkiego, ale widocznego. Wiedziała, iż Kinga, pierwsza piękność klasy i szkoły, na pewno to zauważy i zrobi z niej pośmiewisko. No trudno, przywykając. Dziś ważna klasówka, nie można opuścić. Poza tym, dziś Kuba wraca się z L4, jakże miałaby przegapić jego powrót?
Kinga podeszła do niej na dużej przerwie nosie. Zosia od razu wstała, żeby wyjść. Ale tamta jej nie puściła.

– Kowalska, masz już suknię na studKuba podszedł do niej nagle, odwracając uwagę wszystkich od Kingi, i szepnął: “Ta suknia wygląda na tobie jeszcze lepiej niż w moich marzeniach”.

Idź do oryginalnego materiału