Taniec dla dwojga: historia, która zaczęła się od kryzysu nadciśnieniowego
Halina Nowicka przyjechała do małego sanatorium w Karpaczu, mając nadzieję, iż wreszcie po latach prawdziwie odpocznie. Bez pracy, telefonów, zmartwień. ale wypoczynek rozpoczął się niespodziewanie: w korytarzu wpadła na nią młoda kobieta w białym kitlu, przestraszona i zdezorientowana.
— Proszę, pomóżcie! Mężczyźnie w sąsiednim pokoju jest źle! Wezwijcie lekarza!
— Jestem lekarzem — błyskawicznie zareagowała Halina. — Prowadźcie.
W pokoju na tapczanie leżał blady mężczyzna. Halina gwałtownie przejęła kontrolę: zmierzyła ciśnienie, rozpoznała atak nadciśnienia, podała leki.
— Wszystko w porządku — powiedziała, gdy do pokoju wpadli dyżurny lekarz i pielęgniarka. — Ciśnienie podskoczyło, ale nie ma zagrożenia. Już podałam, co trzeba.
— Wybaczcie, pracujecie tutaj? — zdziwił się mężczyzna, powoli dochodząc do siebie.
— Nie, odpoczywam. Przynajmniej miałam taką nadzieję — uśmiechnęła się Halina.
Tak poznała Zbigniewa Kowalskiego — sąsiada z piętra, eleganckiego, z siwymi skroniami, bystrym wzrokiem i smutnym uśmiechem.
Nieudany romans i wieczór w altance
Później Halina zauważyła, jak przy kolacji obok Zbigniewa siedzi efektowna blondynka w obcisłej sukience, z wyrazem znudzenia na twarzy. Przy sąsiednim stoliku jedna z pań szepnęła:
— Ta młódka pewnie liczy na jego pieniądze, ale zdrowie już nie to. A do tego plotkują, iż kręci się z zarządcą sanatorium. Ot, i ciśnienie dziadkowi skoczyło.
Halina słuchała mimochodem. Ona, jak nikt, znała wagę takich historii. Jej własny mąż kiedyś odszedł do młodszej. Porzucił ją po dwudziestu latach małżeństwa, szukając „drugiej młodości”, i nigdy się nie obejrzał.
Zdrada nie zgorzkniła jej, ale nauczyła ostrożności. Praca, dzieci, cicha siła i chłodna głowa — to pomogło jej przetrwać. A teraz, po latach, dzieci podarowały jej wyjazd, by mogła choć trochę żyć dla siebie.
Halina upodobała sobie altankę w zacisznym zakątku parku. Było tam chłodno, cicho, a liście szeptały swoje opowieści. Siedziała z książką, gdy zajrzał tam Zbigniew.
— Mogę się przysiąść? To u was rajski zakątek.
— Oczywiście. Tylko pewnie wasza towarzyszka już was szuka.
— Niech szuka — machnął ręką. — Niech energię przeznaczy na kogo innego.
Taniec, który wszystko zmienił
Rozmowa przeciągnęła się. Zbigniew okazał się wrażliwym, ciekawym człowiekiem, z poczuciem humoru i głębią w spojrzeniu. Rozmawiali aż do obiadu, a wieczorem umówili się na spacer nad brzegiem jeziora.
— A jak tam z tańcem, Halino? — zapytał nagle.
— Kiedyś bardzo go lubiłam…
— No to chodźmy! W towarzystwie moich rówieśnic z jadalni będziemy wyglądać na nastolatków.
Śmiała się. Śmiała i tańczyła. I dziwiła się, jak lekko jej na sercu.
Od tej pory spotykali się codziennie. Czasem dołączała ta blondynka, Anna. Ale wyraźnie nudziła się w ich towarzystwie. Tematy były dla niej za trudne, a żarty — „za mądre”.
Zazdrość jako znak końca
Pewnego dnia Halina usłyszała awanturę w sąsiednim pokoju. Kobiecy głos wrzeszczał:
— Ciągle jesteś z tą starą lekarką! Nie mam tu już po co zostawać!
Halina uśmiechnęła się. „Stara” — zabawne. Zwłaszcza z ust dziewczyny, której brakowało i wdzięku, i rozumu.
Nazajutrz Anna wyjechała. Zbigniew wreszcie odetchnął z ulgą.
Lecz Halina wciąż nie rozumiała: po co jej to wszystko? Może potrzebuje przyjaźni? Może jest wdzięczny? A może szuka lekarza pod ręką?
Ale nigdy nie prosił jej o radę medyczną.
Niedziela rodzinna — czas wyznań
W niedzielę odwiedziły Halinę dzieci. Syn z żoną, córka z wnukami. Urządzili piknik za terenem sanatorium. Zbigniew przyglądał się z daleka.
Halina zaprosiła go dołączyć. Przedstawiła go jako sąsiada. Zbigniew gwałtownie się wkomponował — pomagał przy grillu, śmiał się, słuchał.
Wieczorem, gdy wszyscy odjechali, spotkali się przy wejściu.
— Jesteście jacyś smutni. Wszystko w porządku?
— Tylko trochę tęskno, gdy już odjeżdżają.
— Macie wspaniałe dzieci, Halino. Zazdroszczę wam. Mój syn i ja… nie potrafimy się dogadać. Jego matka zginęła, gdy miał dziesięć lat. Wypadek. Ja przeżyłem, ona nie. Wychowywał się u dziadków. Ja zaś próbowałem uciec: najpierw w zabawę, potem w pracę. Nie chciałem więcej żenić. Po co? A potem same pojawiały się takie kobiety jak Anna…
— Rozumiem.
— Od pierwszego dnia, gdy was zobaczyłem, pomyślałem: gdyby moja żona żyła, byłaby taka jak wy.
— Nie wiem… Już nie wierzę w mężczyzn. Zbyt wiele przeszłam.
— A jednak… Może nie musimy umierać w samotności?
Rozmawiali do rana. Dwie dojrzałe, mądre, naznaczone życiem dusze znalazły w sobie to, co dawno uważały za stracone.
Gdy nadszedł czas wyjazdu, spakowali walizki razem. Bo wiedzieli: to już nie tylko spotkanie. To początek. Początek czegoś, co wydawało się niemożliwe.
**Życiowa nauka:** Czasem nowe rozdziały piszą się tam, gdzie nie spodziewamy się choćby przecinka. Warto otworzyć serce, choćby jeżeli przeszłość nauczyła nas ostrożności.