W małym miasteczku nad jeziorem, gdzie zachody słońca odbijają się w tafli wody, a stare drewniane domy trzymają w sobie ciepło dawnych czasów, Zofia Kowalska wróciła z zakupów, dźwigając ciężkie torby. Na deser kupiła ogromnego arbuza, myśląc o euforii syna. Postawiła zakupy w przedpokoju i nagle się zatrzymała. Z pokoju Wojtka dobiegały stłumione głosy, jakby ktoś szeptał. Serce Zofii zabiło mocniej. Weszła do środka i zamarła. Jej syn siedział na podłodze i układał drewniane figurki z nieznajomym mężczyzną. Obaj pochłonięci zabawą, uśmiechali się i rozmawiali tak cicho, jakby bali się przerwać tę chwilę. Zofia przyjrzała się gościowi i głośno westchnęła.
— I co, Wojtek, cały czas w domu siedzisz? — narzekała od lat. — Jak tak dalej pójdzie, to do grobu samotny zajdziesz! Popatrz na Tomka, twojego dawnego kolegę. Został mechanikiem, pracuje, ma wszystko poukładane. Ożenił się, dziecko mu się urodziło, taras sobie wybudował. Co prawda z żoną się rozwiódł — charakterami nie wyszło, bywa. Ale Tomek się nie poddał — nową poznał, z dzieckiem, jeszcze swoje urodzili. A syna z pierwszego małżeństwa na wakacje do babci wozi. Wszyscy zadowoleni, choćby była żona — też w wyścigi za mąż poszła. A sąsiadka ciocia Basia wniebowzięta — troje wnuków, dom pełen śmiechu, życie wre! Tomek z nową żoną, Magdą, wszystkim dzieciom radę dają, a ciocia Basia pomaga. Wszystko im się ułożyło, a ty wciąż w czterech ścianach!
— U nas cicho — ciągnęła Zofia, kręcąc głową. — W kogo ty taki, zmartwienie moje? Nas nie stanie, zostaniesz sam i choćby pogadać nie będzie z kim! Sprzęt wyłącz, kiedy matka mówi!
Wojtek wyłączył frezarkę, oderwał wzrok od pracy:
— Wszystko w porządku, mamo, mam pilne zamówienie.
— Oczywiście, Wojtek — westchnęła matka. — Nic się nie zmieni. Trzydzieści dwa lata w domu siedzisz i będziesz siedział. Nic cię nie ruszy. A ojciec jeszcze cię wspiera, tylko milczy i milczy. O rany, synu, twój tata cichy, a ty jeszcze cichszy!
Zofia wyszła z garażu, gdzie Wojtek urządził sobie warsztat.
Wojtek ledwie skończył podstawówkę. Uczył się dobrze, ale szkoły nie znosił. Nie podobało mu się, iż wszyscy krzyczą, biegają, przeszkadzają. Po szkole oznajmił: nie idę dalej, mam swoje zajęcie, wystarczy mi na całe życie. Był już niezłym stolarzem. Ojciec całe życie pracował w miejscowej fabryce mebli i syna do swojego fachu przyuczył. Wojtek okazał się jeszcze większym milczkiem niż tata. Kochał pracować w ciszy, wśród drewna, wszystko dokładnie obmyślając.
Matka martwiła się: czy z chłopakiem wszystko w porządku? Na imprezy nie chodzi, na dziewczyny nie patrzy, tylko samotnik. Hałaśliwe, powtarzał, nudne. Mnie tak dobrze. Zarabiał jednak nieźle. W garażu urządził warsztat, całe dni tworzył: zabawki, małe mebelki. Fotel zrobił — cudo! Zamówienia miały terminy na pół roku do przodu, przyjeżdżali choćby z miasta. A matka się niepokoiła: czwarty krzyżyk Wojtkowi, a on sam! Żenić się nie chce, dzieci nie chce. Na przyjaciół się patrzył — taka mu się życie nie podoba.
Teraz Wojtek dostał pilne zlecenie — biurko z krzesełkiem dla chłopca. Wszystko ustalił przez internet, proszą o szybką realizację. Starał się, żeby było starannie, żeby przyniosło radość. W pracy, uważał, musi być sens.
Po tygodniu biurko było gotowe: blat i krzesło z regulacją, żeby dopasować do wzrostu i postawy. Zamawiający napisał, iż chłopiec, dla którego jest mebel, jest słabego zdrowia, uczy się w domu. Prosili, by Wojtek osobiście przywiózł zamówienie, żeby ewentualnie poprawić na miejscu. Sami nie mogli przyjechać. Wojtek nie chciał jechać — zwykle ojciec zawoził materiały i gotowe produkty. Wojtek nie lubił rozmów z obcymi — za dużo hałasu, za dużo słów.
Ale zamawiająca nalegała, żeby przyjechał sam mistrz, dla dobra dziecka. Nie było wyjścia — pojechał z ojcem do odległej wsi. Przyjechali, Wojtek wyładował biurko. Na szczęście był silny, a mebel lekki. Zaniósł, zapukał. Otworzyła dziewczyna. Wojtek się nie spodziewał — kontaktował się z kimś o imieniu Ola, myślał, iż to mężczyzna. A tu kobieta, i to z tak precyzyjnymi projektami!
— Dzień dobry, czy mogę rozmawiać z Olą? Przywiozłem zamówienie — powiedział Wojtek.
— Dzień dobry, to ja jestem Ola, proszę wejść — odpowiedziała cicho, odsuwając się, by przepuścić go z biurkiem. Miała łagodny głos i ciepły uśmiech. — Proszę do pokoju, tylko niech pan nie mówi głośno. Mój syn, Kuba, boi się obcych.
Wojtek wszedł — chłopiec siedział przy małym stoliku, wyraźnie niewygodnym, budował coś z klocków. Ola dodała:
— Niech się pan nie dziwi, Kuba mało mówi. Synku, spróbuj nowego biurka, które pan Wojtek zrobił.
Kuba nie chciał się odrywać — Wojtek to rozumiał, sam taki był. gwałtownie złożył biurko, ostrożnie przeniósł klocki, posadził chłopca. Wyszli z Olą do przedpokoju. Kuba wyprostował się, stopy postawił na podnóżku i wrócił do zabawy. Ola, widząc spojrzenie Wojtka, krótko wyjaśniła:
— Mąż imprezował, inną sobie znalazł. U Kuby i tak problemy były, a on go jeszcze przestraszył, pijany wpadł. Lekarze mówią, iż z czasem minie. Wyrzuciłam go, żyjemy we dwie. Za zamówienie przelana kasa, dziękuję.
— Powodzenia i zdrowia dla syna — powiedział Wojtek. — jeżeli będzie coś potrzebne, niech pani pisze. A wody można? — gardło miał suche.
Wypił szklankę, wrócił do ojca do samochodu, i pojechali do domu.
Cały tydzień Wojtek pracował nad nowym zleceniem, ale nie szło. Wciąż myślał o chłopcu. Odłożył pracę, wziął resztki dębu i lipy, do świcia majstrował w warsztacie. Matka się niepokoiła: w końcu całkiem się zamknął. Rano spakował zabawRano spakował zabawki do plecaka i powiedział: “Tato, wezmę samochód, muszę gdzieś jechać”.