W małym miasteczku nad jeziorem, gdzie zachody słońca malują wodę na złoto, a drewniane domy pamiętają dawnych czasów, Agnieszka Kowalska wróciła z zakupów, dźwigając ciężkie torby. Na deser kupiła ogromnego arbuza, już ciesząc myślą, jak ucieszy się syn. Postawiła siatki w przedpokoju i nadsłuchiwała. Z pokoju Marcina dochodziły ciche głosy, jakby ktoś się tam szeptał. Serce Agnieszki zabiło mocniej. Weszła do pokoju i zamarła – jej syn bawił się drewnianymi figurkami z nieznajomym mężczyzną. Obaj z przejęciem przestawiali zabawki, uśmiechali się i mówili tak cicho, jakby bali się spłoszyć tę chwilę. Agnieszka przyjrzała się gościowi i aż krzyknęła:
„I co ty ciągle w domu siedzisz, Marcin?” – marudziła nie raz. „Całe życie tak przesiedzisz! Popatrz na Jacka, twojego dawnego kolegę. Został mechanikiem, pracuje, wszystko mu się układa. Ożenił się, synka mu urodzili, werandę wymurowali. No, z żoną się rozstali – charaktery nie zagrały, bywa. Ale Jacek się nie załamał: poznał inną, z dzieckiem, a potem jeszcze swoje urodzili. A tego pierwszego syna na wakacje do babci wożą. Wszyscy zadowoleni, choćby była żona – też za mąż wyszła. A sąsiadka z drugiego piętra, pani Zosia, w siódmym niebie: troje wnuków, dom pełen śmiechu, życie wre! Jacek z nową żoną, Kasią, dają radę, a pani Zosia pomaga. Wszystko im się ułożyło, a ty dalej siedzisz!”
„U nas cicho jak w kościele” – ciągnęła Agnieszka, kręcąc głową. „No w kogo ty taki, moje utrapienie? Jak nas zabraknie, zostaniesz sam, i choćby pogadać nie będzie z kim! Wyłącz no ten swoj frezar, kiedy matka do ciebie mówi!”
Marcin wyłączył maszynę, podniósł wzrok:
„Wszystko w porządku, mamo, pilne zamówienie.”
„No pewnie, Marcin” – westchnęła. „Nic się nie zmieni. Trzydzieści dwa lata w domu siedzisz i będziesz siedział. Nic cię nie ruszy. A tata jeszcze cię wspiera, cały czas milczy. Ojej, synku, tata cichy, a ty jeszcze cichszy!”
Agnieszka wyszła z drewnianej przybudówki, gdzie Marcin miał swój warsztat.
Kończył tylko gimnazjum w miejscowej szkole. Uczył się dobrze, ale nie znosił chodzić na lekcje. Nie lubił tego hałasu, bieganiny, nie mógł skupić myśli. Potem oznajmił: dalej się nie będzie uczył, ma swoje zajęcie, które mu wystarczy. Był już niezłym stolarzem. Ojciec pracował całe życie w zakładzie meblowym i syna nauczył fachu. Marcin okazał się jeszcze większym milczkiem niż tata. Lubił pracować sam, w ciszy, wszystko dokładnie obmyślając.
Matka niepokoiła się: może z chłopakiem coś nie tak? Na imprezy nie chodzi, za dziewczynami nie patrzy, ciągle w swoim świecie. „Za głośne są” – mruczał. „Nudne. Mi tak dobrze.” Ale zarabiał nieźle. W przybudówce zrobił warsztat, całe dnie coś strugał: zabawki, małe mebelki. Stół zrobił – aż oczy się świeciły! Zamówienia miał na pół roku do przodu, ludzie z miasta specjalnie przyjeżdżali. A matka się martwiła: czwarty krzyżyk na karku, a on sam! Żenić się nie chce, dzieci nie chce. Na znajomych patrzył – taka życie mu nie pasuje.
Teraz dostał pilne zlecenie – biurko z krzesłem dla chłopca. Wszystko ustalił przez internet, klient prosił o szybkość. Marcin starał się, by wszystko było idealne, żeby przyniosło radość. Bo praca, jego zdaniem, powinna dawać szczęście.
Po tygodniu biurko było gotowe: blat i krzesło z regulacją wysokości i kąta nachylenia. Klient napisał, iż chłopiec, dla którego to robią, jest słaby zdrowiem, uczy się w domu. Prosili, by Marcin osobiście przywiózł zamówienie, żeby ewentualnie poprawić na miejscu. Sami nie mogli przyjechać. Marcin nie chciał jechać – zwykle ojciec woził materiały, a on gotowe rzeczy. Nie lubił rozmawiać z obcymi – za dużo słów, za dużo hałasu.
Ale klient nalegał: właśnie mistrz ma przyjechać, dla dobra dziecka. Nie było wyjścia – pojechał z tatą do wsi za miastem. Przyjechali, wyładowali biurko. Dobrze, iż Marcin był silny, a mebel lekki. Zaniósł, zapukał. Otworzyła dziewczyna. Marcin nie spodziewał się tego – paktował z jakimś Darkiem, myślał, iż facet. A tu dziewczyna, i to z tak precyzyjnymi rysunkami!
„Dzień dobry, mogę z Darkiem? Przywiozłem zamówienie.”
„Dzień dobry, to ja Daria, proszę wejść” – odpowiedziała cicho, odsuwając się, by przepuścić go z biurkiem. Miała miękką mowę i ciepły uśmiech. „Proszę do pokoju, tylko proszę nie mówić głośno. Mój synek, Kuba, boi się obcych.”
Marcin wszedł – chłopiec siedział przy małym stoliczku, wyraźnie niewygodnym, budował coś z klocków. Daria dodała:
„Niech się pan nie dziwi, Kuba mało mówi. Chodź, synku, spróbujemy nowego biurka, które pan Marcin zrobił.”
Kuba nie chciał się odrywać – Marcin to rozumiał, sam taki był. gwałtownie złożył biurko, przesunął klocki, posadził chłopca. Wyszli z Darką do przedpokoju. Kuba wyprostował się, nogi postawił na podnóżek i wrócił do zabawy. Daria, widząc wzrok Marcina, krótko wyjaśniła:
„Mąż wiał, znalazł sobie inną. Kubie i tak ciężko, a on go jeszcze przestraszył, jak przyszedł pijany. Lekarze mówią, iż z czasem minie. Wyrzuciłam go, żyjemy we dwójkę. Pieniądze przelałam, dziękuję.”
„Powodzenia i zdrowia Kubie” – powiedział Marcin. „Jakby co, niech pani pisze. A wody się napić mogę?” – gardło mu zaschło.
Wypił szklankę, zszedł do ojca do samochodu i pojechali do domu.
Cały tydzień Marcin pracował nad nowym zleceniem, ale szło mu opornie. Wciąż myślał o chłopcu. Odłożył robotę, wziął resztki dębu i lipy, do rana coś strugał. Matka niepokoiła się: „Zupełnie cię odciął”. Rano spakował figurki do plecaka:
„Tato,Marcin wziął kluczyki od ojca, wskoczył do samochodu i ruszył w stronę wsi, już wiedząc, iż to nie będzie zwykła wizyta.