Tadla informowała widzów o katastrofie smoleńskiej. "Siedziałam ze ściśniętym żołądkiem"

gazeta.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: Beata Tadla na antenie 'Poranka' 10 kwietnia 2010 roku; Kadr z programu 'Poranek'/ TVN4/ YouTube


Beata Tadla nie miała pracować w dniu, w którym doszło do katastrofy smoleńskiej. Zamieniała się jednak dyżurami i to ona i Jarosław Kuźniar na antenie TVN24 poinformowali o tragedii. Po 15 latach dziennikarka doskonale pamięta ten dzień.
10 kwietnia 2010 roku doszło do katastrofy lotniczej polskiego samolotu wojskowego Tu-154, na którego pokładzie znajdowało się 96 osób. Wśród nich byli m.in. prezydent RP Lech Kaczyński z małżonką Marią Kaczyńską. O tych tragicznych wydarzeniach poinformowali Polki i Polaków dziennikarze - m.in. Beata Tadla i Jarosław Kuźniar. Mimo iż minęło już 15 lat, dziennikarka dokładnie pamięta emocje, które tego dnia jej towarzyszyły.


REKLAMA


Zobacz wideo Dzień, który wstrząsnął Polską


Beata Tadla o katastrofie smoleńskiej."Kosztowało nas to naprawdę mnóstwo emocji"
Beata Tadla i Jarosław Kuźniar 10 kwietnia 2010 roku mieli wspólny dyżur. Na antenie TVN24 mieli porozmawiać ze swoimi gośćmi na temat 70. rocznicy zbrodni Katyńskiej i związanymi z nią uroczystościami. Niestety, zamiast tego musieli poinformować widzów o tym, iż doszło do tragedii. - adekwatnie to w sobotę nigdy nie prowadzę programów porannych w TVN24, to było zastępstwo, miało mnie nie być na tym dyżurze - mówiła dziennikarka w reportażu TVN24 przygotowanym na pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej. - Najtrudniejszy moment przyszedł kiedy dostaliśmy wydruk z faksu z lotniska (...). To była lista pasażerów - opowiadała wówczas.
Teraz Beata Tadla w rozmowie z Wirtualną Polską przyznała, iż ta sytuacja kosztowała ją bardzo wiele. -"Są historie, szczególnie kiedy pracuje się na żywo, których nie da się przewidzieć. Natomiast informacja o takiej tragedii, jaką była katastrofa smoleńska, to sytuacja, której nigdy więcej nie chciałabym przeżyć - ani jako człowiek, ani jako dziennikarz. Kosztowało nas to naprawdę mnóstwo emocji" - wyznała 15 lat po tych traumatycznych wydarzeniach.


Beata Tadla miała łzy w oczach, kiedy usłyszała o katastrofie smoleńskiej. "Schowałam twarz w dłoniach"
Dziennikarka przyznała, iż doskonale pamięta, co czuła, kiedy dowiedziała się, iż wszystkie 96 osób znajdujące się na pokładzie Tu-154, nie żyje. Kamery również uchwyciły ten moment. "Schowałam twarz w dłoniach, bo łzy same napływały mi do oczu. Jarek Kuźniar, z którym prowadziliśmy wtedy program, na chwilę musiał zaczerpnąć powietrza, bo po prostu nie mógł ze wzruszenia dalej mówić. Ktoś przyniósł mi czarną marynarkę, a Jarkowi czarny krawat. Ktoś związał mi włosy, dopasowaliśmy też wygląd studia do tego smutnego nastroju" - powiedziała Tadla w rozmowie z Wirtualnymi Mediami.
Dziennikarka dodała też, iż nie wiedziała, jak dokładnie ma zachowywać się wówczas na antenie, bo nie ma "instrukcji" do działania w tak trudnych sytuacjach. Przyznała, iż powstrzymywała łzy, choć samego smutku już nie ukrywała. "Od momentu, kiedy przyszła pierwsza informacja, do samego końca po prostu siedziałam ze ściśniętym żołądkiem. Powstrzymywałam łzy, a po programie wypłakałam się Jarkowi Kuźniarowi w marynarkę. Potem, przez następne dni, pracowałam ze spuchniętymi oczami. Znałam osobiście większość ofiar. To, iż płakaliśmy, nie jest niczym niezwykłym. Nie jesteśmy z kamienia" - wyznała.
Idź do oryginalnego materiału