T-FORCE z lat 90. Klasyczna akcja science fiction o CYBORGACH

film.org.pl 5 dni temu

T-Force jest klasyczne, bo nie odkrywa przed widzami żadnej nowej estetyki czy też metaznaczeniowego podejścia do transhumanizmu, ale kopiuje i miesza już zastane w kinie wzorce gatunkowe i to nie tylko wzięte z fantastyki naukowej, ale i wysoko dochodowego i kultowego kina akcji. Trzeba przyznać, iż Richard Pepin wraz ze scenarzystami zrobili tę filmową zrzynkę całkiem pomysłowo jak na tak niski budżet. Oczywiście nie wystarczyło na wiekopomną sławę oraz wielki ekran, ale na kasetach VHS produkcja się przyjęła. W telewizji już nieco gorzej, ale odwołuję się raczej do naszej polskiej rzeczywistości niż tej zaoceanicznej. Główną rolę w T-Force zagrał Jack Scalia, swego czasu aktor bardzo znany wśród telewidzów za sprawą roli policjanta w serialu Tequila i Bonetti. Po latach, tkwiąc głęboko we współczesnym kinie SF, trochę obawiałem się, czy Scalia jest w stanie przetrwać dzisiaj w filmie fantastycznym, bo w tym gatunku nigdy nie zdobył bogatego doświadczenia. O dziwo, T-Force właśnie dzięki niemu oglądało mi się jak dobry, rozrywkowy akcyjniak.

Alternatywnym tytułem filmu, czytanym przez lektora, są Rebelianci. W języku polskim o wiele lepiej on brzmi niż T-Force. Obraz ten został wyprodukowany przez PM Entertainment, czyli specjalistów od b-klasowego kina akcji, wykorzystującego w fabule proste elementy fantastyczno-naukowe. W obsadzie, prócz brylującego Jacka Scalii, można zobaczyć piękną gwiazdę taniego kina sensacyjnego Jennifer MacDonald, Vernona Wellsa, którego chyba nikomu nie muszę przedstawiać, a także znanego z Więźnia hologramu Evana Luriego. W tym towarzystwie brakuje tylko Joe Lary. Nie można jednak mieć wszystkiego, zwłaszcza w tego typu kinie. Osią fabuły jest bunt specjalnej jednostki cyborgów wykorzystywanych do najtrudniejszych operacji antyterrorystycznych aż do operacji w pewnym pechowym wieżowcu, podczas której giną zakładnicy. Burmistrz wraz z szefem policji po tym błędzie (chociaż sytuacja mogłaby być znacznie gorzej rozwiązana przez ludzkich antyterrorystów) decydują się zniszczyć jednostkę. Cyborgi się buntują i uciekają, zostawiając po sobie mnóstwo trupów. Do ich spacyfikowania zostaje wyznaczony porucznik Jack (Scalia), który nienawidzi sztucznych ludzki, a z jednym z nich jest zmuszony pracować, żeby doścignąć grupę Adama. Adam zaś to główny antagonista, taki trochę ze śmiejącym się wyrazem twarzy, ale bardzo starającym się odgrywać poważnego Mesjasza dla wszystkich zniewolonych cyborgów. Bo według niego to nie cyborgi są skorumpowane, ale prawo, na mocy którego skazano roboty na śmierć.

T-Force, jak wspomniałem już wcześniej, jest mieszanką kilku gatunków oraz swobodnie czerpie z historii kina SF i akcji. Początkowa sekwencja z Vernonem Wellsem w roli szefa terrorystów jest żywcem wzięta ze Szklanej pułapki. Nic w tym złego. To jeden z ciekawszych fragmentów całej produkcji, oprócz sceny w knajpie, która przypomina raczej komedię, oraz finałowej ucieczki czerwonym autem z wielką eksplozją. Jest też pewien smaczek na samym końcu, który jest związany z głównym bohaterem Jackiem. Jest on bardzo samotny. choćby kobiety ma w formie wirtualnej rzeczywistości. Całkiem normalne wydaje się zatem to, co decyduje się zrobić, wznosząc swój transhumanizm na kolejny poziom zaawansowania. A przecież był zupełnie niewrażliwy na los „puszkoludzi”. Nie mieli oni dla niego żadnej wartości, dopóki ich lepiej nie poznał poza pracą. Może to zabrzmieć śmiesznie, ale problem wartości cyberludzi pojawia się w filmie T-Force najgłębiej w sytuacji knajpianej, mimo iż główny antagonista uwielbia przemowy w swoim małym gronie metalowych współpracowników. A już naprawdę trudno zrozumieć scenę seksu między Adamem i Mandragorą, która wydarza się nagle, bez żadnego uzasadnienia, a ma udowodnić w oczach widza, iż cyborgi dążą do skopiowania ludzkich reakcji choćby na poziomie erotycznym. Nazywają to „prokreowaniem”, a ich kompendium wiedzy jest porno pismo, które z dowcipnym zapamiętaniem oglądają, żeby nauczyć się najodpowiedniejszych pozycji. Wpierw jednak trzeba zdjąć ubranie, co wcale nie jest takie oczywiste. No i co z narządami płciowymi? Ich zamordowany twórca starał się skonstruować cyborgi jak najbardziej po ludzku, jeżeli chodzi o sposób myślenia, ale po co dawałby im genitalia? Na to pytanie niestety fabuła nie odpowiada. prawdopodobnie nikt tego do końca nie przemyślał. Chodziło tylko o nadanie im człowieczeństwa najmniejszym intelektualnym wysiłkiem. Niestety na tle dzisiejszych filmów science fiction dyskurs ten można uznać za jeszcze raczkujące dziecko, niemniej w T-Force problematyka transhumanistyczna zajmuje zaskakująco wiele miejsca, jak na film akcji.

Reszta to strzelaniny, wybuchy, pościgi, jak również chyba najbardziej science fiction scena rozgrywająca się w laboratorium, gdzie cyborgi są naprawiane. Widać wtedy najwięcej z ich wewnętrznych elementów, które zdradzają wyraźną inspirację Terminatorem. Scenografia jest tylko inna – tańsza, czyli kolorowa, bez uwydatniania wielu elementów, z ostrymi cieniami. Dla Jacka Scalii i jego wyjątkowo okazałego rewolweru, jakby wyjętego z Brudnego Harry’ego, jednak warto znieść choćby tandetne, geometryczne tła oraz do bólu oczywistą lokację finałowej sceny – zrujnowane budynki.

Idź do oryginalnego materiału