Po Welesie od Kobiecego przyszła kolej na następny zbiór słowiańskich opowiadań – tym razem od wydawnictwa Mięta, sygnowany boginią Mokosz.
Mokosz to bogini sprawiedliwa, ale surowa. Czy odważysz się podążyć za jej szeptem?
Bogini Mokosz to opiekunka ziemi, płodności, owiec i kobiet. Jej szept może popchnąć do miłości. Czternaścioro autorek i autorów postanowiło w słowiańskim stylu opowiedzieć o różnych odcieniach uczucia burzącego w żyłach krew. Oprócz miłości znajdziecie tu też nutę wzruszenia, dreszcz emocji i chwile śmiechu.
– opis wydawcy
Szepty Mokoszy zawierają 14 opowiadań w słowiańskim settingu, w różny sposób podejmujących się tematu miłości romantycznej. W każdym występują różne fantastyczne byty – niektóre doskonale znane każdemu dawnemu Słowianinowi, a inne znacznie bardziej lokalne, oparte na regionalnych legendach. Co jednak dość dziwne, najmniej z nich wszystkich widać tu było… tytułową Mokosz. Oczywiście rozumiem, iż zamysł był tu trochę inny niż w przypadku wspomnianej we wstępie książki Weles. Opowieści z podziemia – ten zbiór nie miał opierać się stricte na postaci boginki, a raczej na jej głównej domenie, czyli miłości i płodności. Wciąż jednak czułam się nieco skołowana, widząc na kartach tego tomu coraz to kolejnych bogów, a jej akurat nie. Jej imię wspomniano tu dosłownie parokrotnie, natomiast osobistego występu nie doczekaliśmy się ani razu. Nieco rozczarowujące, zważywszy na tytuł książki.
Fot. materiały promocyjne (Facebook/Wydawnictwo Mięta)Pod względem jakości treści uważam, iż wszystkie historie z tego tomu trzymają z grubsza równy poziom. Oczywiście, niektóre podobały mi się bardziej, inne mniej, aczkolwiek to też kwestia tego, kto w jakim aspekcie romansu szuka uciechy. Mnie najbardziej kręci wersja „priorytetem jest fabuła, miłostki to jej dopełnienie”, dlatego wolałam te opowiadania, w których oprócz samej relacji romantycznej dzieje się też jakaś akcja. Zjem cię Katarzyny Bereniki Miszczuk to świetny przykład takiego opowiadania. Owszem, w roli głównej mamy szczęśliwe małżeństwo, ale sama fabuła skupia się raczej na zagadkowym hotelu, w którym akurat spędza ono weekend. Miłostki dopełniają więc jedynie sytuację, w jakiej protagoniści się znaleźli oraz ich próby odnalezienia się w niej. Czyli dokładnie tak, jak lubię.
Nie znaczy to jednak, iż te pozostałe opowiadania, skoncentrowane na relacji między bohaterami, są gorsze. Jasne, mnie samą wciągnęły trochę mniej, ale wciąż dobrze się je czytało. Ta różnorodność podejścia autorów do swoich historii pomogła przeciwdziałać monotonii w zbiorze; choć zdarzało mi się momentami ją odczuć, zwykle gwałtownie przerywała ją opowieść w nieco odmiennym tonie. Jedyne, co można by jeszcze dorzucić, by jak najbardziej okrężną drogą ominąć wspomniane momenty zamuły, to opowiadania na temat miłości innej niż romantyczna. Oczywiście, Mokosz kojarzy się głównie z tym właśnie rodzajem tegoż uczucia, natomiast bardzo niedaleko jej też przecież chociażby do miłości rodzinnej, zwłaszcza między matką a dzieckiem. Historia o takiej tematyce pasowałaby więc do motywu przewodniego zbioru, a jednocześnie wyraźnie odcinała się na tle reszty i wprowadzała w nim coś świeżego, innego. Kwestia do rozważenia przy okazji kolejnej antologii.
Fot. materiały promocyjne (Facebook/Wydawnictwo Mięta)Pod kątem technicznym teksty zamieszczone w Szeptach Mokoszy wypadają naprawdę w porządku. Jasne, trafiła się literówka czy dwie, ale nic karygodnego. choćby z moją manią tropienia błędów lektura minęła mi bardzo przyjemnie. Szczególnie iż same style pisarzy, mimo iż było ich aż czternastu, wszystkie wypadają wyjątkowo przystępnie. Chyba tylko w jednej historii szyk zdań nieco mi zgrzytał; wszędzie indziej czytanie szło mi płynnie i bez zastrzeżeń. Uważam, iż warto to docenić, jako iż, niestety, wśród współcześnie wydawanych romansów mnóstwo jest stylistycznych – i nie tylko – bubli. Szepty Mokoszy na szczęście reprezentują sobą zdecydowanie lepszy niż przeciętnie poziom.
A wiecie, co pozostało lepsze? Okładka tej książki. I jej barwione brzegi. Ogólnie, całokształt warstwy wizualnej. Jest fantastyczna. Odpakowałam paczkę z Szeptami Mokoszy i aż mi się oczy zaświeciły. Widziałam w Internecie, jak wygląda front, ale na żywo to zupełnie inny wymiar. Wszystkie te błyszczące, pozłacane elementy, ludowe wzory, ciepłe czerwienie… cudeńko. A całości dopełniają jeszcze ilustracje w środku, otwierające każde z opowiadań. Czcionka na nich bywała deko nieczytelna, ale oprócz tego w niczym nie ustępują okładce. To jedna z najładniej wydanych książek, jakie ostatnio widziałam – spokojnie może konkurować choćby z Vesperem.
Szepty Mokoszy to naprawdę porządny zbiór słowiańskich love story w rozmaitych wydaniach. Choć samej Mokoszy w nim tyle, co kot napłakał, tak czy siak warto było tu zajrzeć. Wszystkie 14 opowiadań czyta się dobrze, a odmiennie stawiane przez różnych autorów akcenty częściowo zapobiegają zmęczeniu tematem. Oprawa graficzna całości to natomiast prawdziwy majstersztyk, który z przyjemnością będę oglądała na co dzień na swojej półce.

Autor: Sylwia Błach, Wojciech Chmielarz, Natalia Dziadura,
Agata Kasiak, Marta Krajewska, Magdalena Krauze,
Martyna Ludwig, Marcin Bartosz Łukasiewicz, Aleksandra Maciejowska,
Katarzyna Berenika Miszczuk, Franciszek M. Piątkowski,
E. Raj, Katarzyna Wierzbicka, Karolina Żuk-Wieczorkiewicz
Okładka: Urszula Gireń
Wydawca: Mięta
Premiera: 13 sierpnia 2025 r.
Oprawa: twarda
Stron: 688
Cena katalogowa: 67,99 zł
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z wydawnictwem Mięta. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne – kolaż (Mięta)




__wm.jpg)

