Dziś chcę opowiedzieć wam historię, która złamała mi serce jako ojcu. Mój syn postąpił z nami tak podle, iż do dziś nie potrafię otrząsnąć się z szoku. Jego zdrada wbiła się w moje serce jak nóż, niszcząc zaufanie, którym go darzyłem przez całe życie. To opowieść o ojcowskiej miłości, zburzonych nadziejach i rodzinnej tragedii, która zostawiła nas w ruinie.
Nazywam się Stanisław Kowalski, mam 65 lat. Mieszkam w małym miasteczku na Dolnym Śląsku, wychowałem dwoje dzieci – syna Bartosza i córkę Kingę. Niedawno poprosiłem Bartosza, by wyprowadził się z mieszkania, które zajmował z rodziną, aby Kinga mogła się tam wprowadzić. Ale to, co zobaczyliśmy z córką, gdy weszliśmy do środka, zszokowało nas do głębi. Bartosz i jego żona Agnieszka nie tylko się wynieśli – dosłownie zniszczyli wszystko: zerwali tapety, wyrwali panele, zdemontowali żyrandole, a choćby zabrali ze sobą wannę i muszlę klozetową. Jestem pewien, iż to była zemsta, a Agnieszka stała za tym podstępem.
Dziesięć lat temu, gdy Bartosz ożenił się z Agnieszką, odziedziczyłem po ciotce dwupokojowe mieszkanie. Młodzi spodziewali się wtedy dziecka, więc chcąc im pomóc, pozwoliłem im tam zamieszkać. „Zostańcie na jakiś czas – powiedziałem. – Ale to nie jest wasze na zawsze, tylko tymczasowe, aż znajdziecie swoje”. Mieszkanie było stare, bez remontu, bo mieszkała w nim starsza kobieta. Bartosz i Agnieszka, przy wsparciu jej rodziców, zainwestowali w remont: wymienili okna, instalację elektryczną, hydraulikę, wyrzucili stare meble i urządzili wszystko od nowa. Cieszyłem się, iż stworzyli przytulne gniazdo, ale zawsze przypominałem – to nie ich własność.
Lata mijały. Bartosz i Agnieszka doczekali się dwójki dzieci, zapisali je do przedszkola i szkoły w okolicy. Żyli wygodnie i, jak się wydawało, zapomnieli o moich słowach. Przez dekadę nie oszczędzali na kredyt, ani choćby nie szukali własnego M. Ich życie płynęło spokojnie, a ja milczałem, nie chcąc burzyć ich spokoju. Wszystko się zmieniło, gdy Kinga, moja młodsza córka, oznajmiła, iż chce zamieszkać sama. Ma 24 lata, właśnie skończyła studia, zaczęła pracę i marzy o własnym życiu, o założeniu rodziny. Uznałem, iż czas przekazać mieszkanie jej.
Gdy powiedziałem Bartoszowi, iż muszą się wyprowadzić, zbladł. „Jak to? Wyrzucacie nas?” – wykrzyknął. Agnieszka milczała, ale w jej oczach widziałem wściekłość. „Mówiłem, iż to nie wasze na zawsze – odpowiedziałem stanowczo. – Przez tyle lat mogliście kupić coś swojego. Wynajmijcie mieszkanie albo przeprowadźcie się do rodziców Agnieszki”. Dałem im miesiąc na znalezienie nowego miejsca, ale ten miesiąc stał się koszmarem. Kłóciliśmy się codziennie, Bartosz krzyczał, iż niszczę im życie, Agnieszka oskarżała mnie o niesprawiedliwość. Trzymałem się twardo, ale ich nienawiść rozrywała mi serce.
W końcu się wyprowadzili. Przyjechałem tam z Kingą, by posprzątać przed jej wprowadzką. Ale to, co zobaczyliśmy, przerosło najgorsze obawy. Mieszkanie wyglądało jak po przejściu burzy: gołe ściany, podłoga w strzępach, brakujące oświetlenie, brak wanny i toalety. Drżałem z gniewu, gdy wykręciłem numer Bartosza: „Jak mogłeś tak potraktować mnie i siostrę? To podłość!” Odparł zimno: „Nie zostawię Kindze mieszkania z remontem! My z Agnieszką wszystko robiliśmy sami, wydawaliśmy pieniądze, czas i siły. Dlaczego miałbym jej to oddawać?”
Te słowa mnie złamały. Kinga, która stała obok, płakała. Ma dopiero 24 lata, nie ma pieniędzy na remont, a ja, emeryt, nie mogę jej pomóc – moja renta ledwo starcza na codzienność. Mieszkanie nadaje się tylko do rozbiórki, a Bartosz i Agnieszka chyba cieszą się z naszej rozpaczy. Dałem im dach nad głową, wsparcie, a oni odpłacili mi ruiną. To nie tylko zemsta – to zdrada, której nie umiem wybaczyć. Moja córka została bez domu, a ja bez wiary we własnego syna. I teraz pytam siebie: gdzie popełniłem błąd, wychowując go?