Krzysztof Kowalski wpatrywał się w ekran laptopa, nie wierząc własnym oczom. E-mail od adwokata kompletnie przewrócił jego świat do góry nogami. Było tam testament jego matki – dokument, który powinien pozostać tajemnicą, ale przez pomyłkę wylądował u niego. Wściekłość i determinacja zawrzały w jego piersi. Chwycił telefon, żeby rozprawić się z tym, co uznał za zdradę – czymś, co zniszczyło wszystko, co wiedział o swojej rodzinie.
„Magda – rzucił krótko do asystentki – połącz mnie najpierw z adwokatką, potem z agentką nieruchomości Olą Wiśniewską, a na końcu z moją matką. Właśnie w tej kolejności”. Magda, która pracowała z Krzysztofem od dziesięciu lat w jego budowlanej firmie w Poznaniu, wiedziała, iż lepiej nie testować jego cierpliwości. Natychmiast wybrała numer, podczas gdy on, zaciśnięty jak sprężyna, wpatrywał się w ekran, gotując się z gniewu. Postanowił, iż nie odpuści.
Gdy odezwała się adwokatka, Krzysztof nie wytrzymał: „Pani Małgorzato, co to ma być?! Zamiast wysłać testament mojej matce, przysłała go pani mnie!”. Adwokatka zaczęła coś mamrotać o pomyłce, ale Krzysztof, wyrzuciwszy z siebie złość, przerwał rozmowę. Oparł się o fotel, patrząc przez okno na zasypany śniegiem Poznań, i próbował ogarnąć, co adekwatnie przeczytał. Następny telefon był do Oli Wiśniewskiej, agentki nieruchomości. „Ola, ma pani to załatwić jeszcze dziś – powiedział twardo. – jeżeli nie, znajdę kogo pośpieszniesz.” Jej pewna odpowiedź trochę go uspokoiła. „Dobrze, o piątej”, potwierdził.
Potem kazał Magdzie połączyć go z matką. „Mamo – zaczął, ledwo słysząc jej głos – dwie sprawy. Po pierwsze, twoja adwokatka przez pomyłkę przysłała mi twój nowy testament. Po drugie, pakuj się. Wynosisz się z mojego domu. Dziś.” Jego matka, Wanda Nowak, która od roku mieszkała w jego przestronnym domu na poznańskich Jeżycach, zamarła. „Krzysiu, jeżeli to przez testament, pozwól mi wytłumaczyć…” – jej głos zadrżał, ale on przerwał: „Żadnych tłumaczeń. Bądź gotowa na czwartą.” Rozłączył się, zostawiając matkę w rozpaczy.
Wanda pakowała rzeczy ze łzami w oczach. Nie mogła uwierzyć, iż jej syn, zawsze jej opokaźródło wsparcia, wyrzuca ją na bruk. Rok temu, gdy reumatyzm stał się nie do zniesienia, Krzysztof sam nalegał, by zamieszkała z nim. Dbał o nią, zatrudniał lekarzy, otaczał luksusem. A teraz, przez jeden dokument, bała się, iż straciła jego miłość. Chciała wyjaśnić, iż jej decyzja wynikała z troski o innych dzieci, ale Krzysztof nie dał jej szansy.
W testamencie Wanda zostawiła swój dom w Szamotułach i oszczędności młodszym dzieciom – Justynie i Kubie, którzy ledwo wiązali koniec z końcem. Krzysztofowi, dobrze sytuowanemu biznesmenowi, zapisała rodzinne pamiątki: działkę nad jeziorem, zegarek po ojcu i album ze zdjęciami dziadka – powstańca. Myślała, iż zrozumie: dla niego te rzeczy były bezcenne, bo zawsze cenił wspomnienia bardziej niż pieniądze. Ale jego reakcja wskazywała na coś zupełnie innego.
O czwartej Krzysztof wrócił do domu. Skinął matce głową, wziął jej walizkę i wrzucił do bagażnika. Jechali w milczeniu, aż Wanda, zebrawszy się w sobie, odezwała się: „Krzysiu, co do testamentu…” – on jednak przerwał, rzucając jej spojrzenie: „Tak, testament. W którym dom i forsę dostają Justyna i Kuba, a ja działkę, tatowy zegarek i stare fotki?” Wanda przytaknęła, jej głos się załamał: „Tak, synku…”
Samochód zatrzymał się przy małym prywatnym lotnisku, gdzie czekała elegancka Cessna. Krzysztof spojrzał na matkę, a jego twarz złagodniała. „Mamo, zrozumiałem – powiedział cicho. – Znasz mnie lepiej, niż sądziłem. Pieniądze dla mnie nic nie znaczą. Ale te pamiątki, te wspomnienia – one są bezcenne. Podjęłaś dobrą decyzję.” Wanda złapała powietrze, łzy spłynęły jej po policzkach. „Krzysiu, myślałam, iż się wściekasz… iż mnie wyrzucasz!” – wykrztusiła.
Krzysztof uśmiechnął się: „Wyrzucam? Nie, mamo. Wiozę cię na dwa tygodnie na Malediwy. Słońce pomoże na reumatyzm, a ja chcę spędzić z tobą czas.” Wanda, nie panując nad emocjami, rzuciła mu się na szyję. Jej serce, jeszcze przed chwilą rozdarte strachem, teraz śpiewało z wdzięczności. Krzysztof zrozumiał jej intencje, a ich wspólna podróż stała się czasem pojednania. Na Malediwach Wanda widziałą, jak syn odpoczywa, jak poznaje kobietę z Wrocławia, i w jej duszy zaiskrzyła się nadzieja, iż wreszcie znajdzie szczęście.
Ta historia uczy nas jednego: nie osądzajmy pochopnie, dając się ponieść emocjom. WWanda, patrząc na syna tańczącego w świetle zachodzącego słońca, pomyślała, iż czasem trzeba stracić grunt pod nogami, by znaleźć się dokładnie tam, gdzie powinno się być.