Dzisiaj znów czuję ten dziwny rozdźwięk w sercu. Boli mnie za syna, który głupio roztrwonił swoje szczęście, ale jednocześnie cieszę się z byłej synowej, która zrzuciła jego kajdany.
Siedzę na werandzie domu w Poznaniu, ściskając filiżankę z wystygłą herbatą. Moje serce jest jak rozstrojona katarynka – z jednej strony płacze nad Krzysztofem, moim jedynakiem, który własnymi rękami rozwalił wszystko, co miał, a z drugiej cicho triumfuje za Agnieszką. Sąsiedzi pewnie by tego nie zrozumieli, ich plotki o rozwodzie brzmią jak złowrogie echo. Ale ja nie potrafię inaczej, widząc ruiny, które pozostawił mój syn, i ten nowy blask w oczach Agnieszki.
Krzysztof był moją dumą. Wychowałam go sama, po tym jak mąż odszedł, zostawiając mnie z niemowlęciem. Wkładałam w niego całą duszę – szyłam koszule, nocami sprawdzałam zadania, oszczędzałam na sobie, by miał nowe adidasy. Marzyłam, iż wyrośnie na porządnego człowieka. I długo myślałam, iż tak będzie. Ożenił się z Agnieszką – pracowitą, ciepłą dziewczyną, która patrzyła na niego jak na księżyc. Urodziła się Hania, i myślałam, iż wreszcie znalazł szczęście. Ale się myliłam.
Krzysztof się zmienił. A może po prostu pokazał, kim jest. Zaczął znikać nocami, wracał w obcych perfumach. Agnieszka, z zaczerwienionymi od płaczu oczami, milczała, chciała ratować małżeństwo dla Hani. Widziałam, jak gaśnie, ale nie mieszałam się – bałam się, iż syn się obrazi. On zaś, zamiast docenić żonę, która dźwigała dom, dziecko i jego samego, szukał przygód gdzie indziej. Próbowałam z nim rozmawiać, ale tylko machał ręką: „Mamo, nie wtrącaj się”. Milczałam, ale każde jego słowo dźgało jak sztylet.
Rozpad następował powoli, ale skończył się katastrofą. Krzysztof zaczął romans z koleżanką z pracy, choćby się z tym nie krył. Agnieszka się dowiedziała, ale zamiast krzyków, cicho spakowała rzeczy. Wzięła rozwód, zabrała Hanię i wyjechała do rodziców. Pamiętam ten dzień, gdy Krzysztof wrócił do pustego mieszkania. Był zagubiony, ale nie żałował. „Ona sama jest winna, nie doceniała mnie” – rzucił. Wtedy po raz pierwszy spojrzałam na niego jak na obcego. Mój chłopiec, moja duma, stał się człowiekiem, który zniszczył rodzinę przez własną głupotę.
Sąsiedzi plotkowali, obwiniając Agnieszkę: „Porzuciła męża, zabrała dziecko, egoistka!”. Ja milczałam, ale we mnie wrzało. Wiedziałam prawdę. Widziałam, jak Agnieszka nocami kołysała Hanię, jak harowała na dwóch etatach, gdy Krzysztof „odpoczywał” z kumplami. Wiedziałam, jak próbowała ratować małżeństwo, dopóki on nie podeptał jej godności. Teraz, gdy odeszła, nie mogłam jej winić. Wręcz podziwiałam jej siłę. Odejść od ukochanego, by ocalić siebie – to bohaterstwo, którego mój syn nigdy nie zrozumie.
Minął rok. Krzysztof żyje sam, narzeka na samotność, ale nie próbuje się zmienić. Obwinia wszystkich – Agnieszkę, los, choćby mnie, iż „nie stanęłam po jego stronie”. Patrzę na niego i widzę nie mężczyznę, ale rozpuszczonego chłopca, którego może sama zepsułam ślepą miłością. Serce mnie boli, ale już nie usprawiedliwię jego czynów. Wspominam, jak krzyczał na Agnieszkę, jak ignorował Hanię, i wiem – sam wybrał tę drogę.
A Agnieszka? Rozkwitła. Znalazła nową pracę, zapisała się na kurs fotografii, o którym zawsze marzyła. Hania, jej mała kopHania, jej mała kopia, teraz śmieje się głośniej niż płacze, i wiem, iż Agnieszka podjęła dobrą decyzję.