John Sugar nosi w sobie tajemnicę. Poprawka: on cały jest jedną wielką tajemnicą. Prywatny detektyw zmagający się z przeszłością? Kinoman zakochany w starych filmach? Dżentelmen ceniący sobie dobry styl: noszący garnitury Savile Row, jeżdżący błękitnym mustangiem? Czemu nie może się upić? Gdzie nauczył się łapać pałeczkami muchy w locie? I skąd w nim tak wielka życzliwość, wręcz naiwność wobec ludzi, niepasująca do jego profesji? Nowy serial Apple raczej mnoży pytania, niż udziela na nie odpowiedzi.
Na podstawowym poziomie "Sugar" to kryminał ze sztandarowym punktem wyjściowym i nieco już ograną estetyką. Zaginęła wnuczka słynnego producenta filmowego, więc nasz detektyw podejmie się zlecenia – jak sam zapewnia, ostatniego przed "długą przerwą". Całość rozegra się w spalonym słońcem Los Angeles, błyskotliwy montaż wymiesza współczesne sceny z fragmentami czarno-białej klasyki, płynący z offu monolog wewnętrzny głównego bohatera nada opowieści melancholijnego klimatu. Widzieliście to już milion razy, prawda? Nieprawda, TEGO nie widzieliście.
Twórcy serialu – na czele ze scenarzystą Markiem Protosevichem – doskonale wiedzą, iż wchodzą na pole minowe; iż od kilku dekad wystarczy odpowiednio przefiltrować zdjęcia i kazać postaciom mamrotać smutne slogany pod nosem, by zyskać miano "dzieła retro-noir" bądź "neo-noir". jeżeli "Sugar" wybija się ponad przeciętność, to właśnie dzięki temu, iż idzie głębiej niż ułożenie dobrze znanych puzzli. Zacytujemy "Brennona" i "Dotyk zła"? Swobodnie nawiążemy do "Casablanki"? Tak, ale to tylko zewnętrzna oprawa, ledwie brokat – zdają się mówić widzom Protosevich i spółka – nie skupiajcie się na nich. Rozejrzyjcie się, a ujrzycie coś niebanalnego.
Kluczową kategorią tego serialu jest niedopasowanie. Niedopasowany pozostaje świat przedstawiony, w którym zderzają się odległe od siebie pomysły estetyczne. Ale i, a może przede wszystkim, niedopasowany, obcy, inny jest tytułowy Sugar – wzorujący się na postaciach z Chandlera, Hammetta czy Hemingwaya, choć wyraźnie od nich różny. Jego maniery, takt i empatia to tylko triki wykorzystywane w zawodzie? A jeżeli nasz bohater to po prostu brat bliźniak Księcia Myszkina z "Idioty" Dostojewskiego? Kiedy pokaże nam swoje blizny i pęknięcia, skazy? Albo w którym momencie wszechobecne zło nauczy go jedynego prawa – prawa silniejszego? A co, jeżeli John jest właśnie taki; jeżeli nie skłamałby, deklarując słynny wers z Miłosza: "Nie jestem stąd"? Wreszcie: jeżeli prostolinijność okaże się jego siłą?
Siłą, bodaj największą, jest fakt, iż Sugar ma oblicze Colina Farrella – oblicze, powiedzielibyśmy, sympatyczne, ale przede wszystkim: jednocześnie ufne, zmęczone, bezradne i… nieokiełzane. Farrell grał w ostatnich latach "bożych głupków". Nie, nie powtarza tutaj swoich dawnych, zresztą znakomitych kreacji, choćby tej z "Duchów Inisherin". Nie staje się również na powrót śledczym z drugiego sezonu "True detective". Jest Johnem Sugarem – bohaterem, na którego popkultura czekała. Nie tyle ratującym świat, co wpatrzonym, za-patrzonym w świat.
Oczywiście to, co napędza serial Protosevicha, czyli wspomniana na początku tajemnica może okazać się również jego przekleństwem. W szóstym odcinku (Bogu dzięki, iż nie wcześniej, jak planowali twórcy!) obserwujemy jeden z najbardziej zaskakujących twistów w historii współczesnego streamingu. Część odbiorców twist ten zachwyci, część sromotnie rozczaruje (jestem w pierwszej grupie). Pytanie, co dalej. Już kolejny epizod, zamykający pierwszy sezon, wyraźnie traci impet. Winą można by obarczyć roszady na fotelu reżysera (cztery odcinki – te lepsze – nakręcił Fernando Meirelles, trzy kolejne wyszły spod ręki wyraźnie nierównego Adama Arkina), ale to wydaje się zbyt proste. Jak ekipa serialu poradzi sobie w kolejnych odsłonach, jeżeli takowe powstaną? Szczerze: nie mam pojęcia. A choćby więcej: na dzisiaj nie muszę wybiegać do przodu i wiedzieć.
Wystarczy mi tych kilkadziesiąt minut spędzonych z tęsknotą Johna Sugara; a później – powrót do poszczególnych odcinków bądź scen. Na przykład do tej: Melanie (Amy Ryan), jedna z kluczowych postaci opowieści, stwierdza, iż być może świat jest strasznym, zepsutym miejscem. John odpowiada: "Ale nie cały…". Wśród elementów, które zdaniem detektywa ratują rzeczywistość przed nicością, są lwy morskie, Patti Smith i cyprysy. Nie wiem jak Wy, ja się z nim zgadzam!
Na podstawowym poziomie "Sugar" to kryminał ze sztandarowym punktem wyjściowym i nieco już ograną estetyką. Zaginęła wnuczka słynnego producenta filmowego, więc nasz detektyw podejmie się zlecenia – jak sam zapewnia, ostatniego przed "długą przerwą". Całość rozegra się w spalonym słońcem Los Angeles, błyskotliwy montaż wymiesza współczesne sceny z fragmentami czarno-białej klasyki, płynący z offu monolog wewnętrzny głównego bohatera nada opowieści melancholijnego klimatu. Widzieliście to już milion razy, prawda? Nieprawda, TEGO nie widzieliście.
Twórcy serialu – na czele ze scenarzystą Markiem Protosevichem – doskonale wiedzą, iż wchodzą na pole minowe; iż od kilku dekad wystarczy odpowiednio przefiltrować zdjęcia i kazać postaciom mamrotać smutne slogany pod nosem, by zyskać miano "dzieła retro-noir" bądź "neo-noir". jeżeli "Sugar" wybija się ponad przeciętność, to właśnie dzięki temu, iż idzie głębiej niż ułożenie dobrze znanych puzzli. Zacytujemy "Brennona" i "Dotyk zła"? Swobodnie nawiążemy do "Casablanki"? Tak, ale to tylko zewnętrzna oprawa, ledwie brokat – zdają się mówić widzom Protosevich i spółka – nie skupiajcie się na nich. Rozejrzyjcie się, a ujrzycie coś niebanalnego.
Kluczową kategorią tego serialu jest niedopasowanie. Niedopasowany pozostaje świat przedstawiony, w którym zderzają się odległe od siebie pomysły estetyczne. Ale i, a może przede wszystkim, niedopasowany, obcy, inny jest tytułowy Sugar – wzorujący się na postaciach z Chandlera, Hammetta czy Hemingwaya, choć wyraźnie od nich różny. Jego maniery, takt i empatia to tylko triki wykorzystywane w zawodzie? A jeżeli nasz bohater to po prostu brat bliźniak Księcia Myszkina z "Idioty" Dostojewskiego? Kiedy pokaże nam swoje blizny i pęknięcia, skazy? Albo w którym momencie wszechobecne zło nauczy go jedynego prawa – prawa silniejszego? A co, jeżeli John jest właśnie taki; jeżeli nie skłamałby, deklarując słynny wers z Miłosza: "Nie jestem stąd"? Wreszcie: jeżeli prostolinijność okaże się jego siłą?
Siłą, bodaj największą, jest fakt, iż Sugar ma oblicze Colina Farrella – oblicze, powiedzielibyśmy, sympatyczne, ale przede wszystkim: jednocześnie ufne, zmęczone, bezradne i… nieokiełzane. Farrell grał w ostatnich latach "bożych głupków". Nie, nie powtarza tutaj swoich dawnych, zresztą znakomitych kreacji, choćby tej z "Duchów Inisherin". Nie staje się również na powrót śledczym z drugiego sezonu "True detective". Jest Johnem Sugarem – bohaterem, na którego popkultura czekała. Nie tyle ratującym świat, co wpatrzonym, za-patrzonym w świat.
Oczywiście to, co napędza serial Protosevicha, czyli wspomniana na początku tajemnica może okazać się również jego przekleństwem. W szóstym odcinku (Bogu dzięki, iż nie wcześniej, jak planowali twórcy!) obserwujemy jeden z najbardziej zaskakujących twistów w historii współczesnego streamingu. Część odbiorców twist ten zachwyci, część sromotnie rozczaruje (jestem w pierwszej grupie). Pytanie, co dalej. Już kolejny epizod, zamykający pierwszy sezon, wyraźnie traci impet. Winą można by obarczyć roszady na fotelu reżysera (cztery odcinki – te lepsze – nakręcił Fernando Meirelles, trzy kolejne wyszły spod ręki wyraźnie nierównego Adama Arkina), ale to wydaje się zbyt proste. Jak ekipa serialu poradzi sobie w kolejnych odsłonach, jeżeli takowe powstaną? Szczerze: nie mam pojęcia. A choćby więcej: na dzisiaj nie muszę wybiegać do przodu i wiedzieć.
Wystarczy mi tych kilkadziesiąt minut spędzonych z tęsknotą Johna Sugara; a później – powrót do poszczególnych odcinków bądź scen. Na przykład do tej: Melanie (Amy Ryan), jedna z kluczowych postaci opowieści, stwierdza, iż być może świat jest strasznym, zepsutym miejscem. John odpowiada: "Ale nie cały…". Wśród elementów, które zdaniem detektywa ratują rzeczywistość przed nicością, są lwy morskie, Patti Smith i cyprysy. Nie wiem jak Wy, ja się z nim zgadzam!