ŚWIAT DZIKIEGO ZACHODU. Science fiction, na którym wzorowali się twórcy serialu HBO

film.org.pl 1 rok temu

Jeden z największych zwrotów w dziedzinie narracji polega na tym, iż z pozycji biernego odbiorcy opowieści zmierzamy do pozycji jej uczestnika. Udowadnia to popularność gier komputerowych – medium opierającego się na interakcji i wcielaniu się w rolę. Setki lat emocjonowania się poczynaniami bohaterów, widzianych na scenie, na ekranie lub po prostu w wyobraźni, powoli odchodzą do lamusa. Teraz przy udziale najnowszych technologii mamy okazję do wejścia w buty ulubionych postaci, stając się jednocześnie centralnym punktem kreowanej przez nas samych opowieści.

Odpowiednio wcześnie tę adekwatność dostrzegł Michael Crichton, ceniony amerykański pisarz i zarazem niezwykły wizjoner. Idea wchodzenia w buty bohatera konkretnej historii została jednak potraktowana dosłownie. Co ciekawe, inspirację przyniosła autorowi wizyta w Disneylandzie, gdzie zapoznał się z działaniem mechanicznych Piratów z Karaibów. W filmie Świat Dzikiego Zachodu z 1973, debiutanckim filmie Crichtona, który zarówno wyreżyserował, jak i napisał do niego scenariusz, autor powołał wizję futurystycznego parku rozrywki, dającego uczestnikom możliwość niezwykłego przeżycia. Jak pokazuje scena otwierająca, świeżo wychodzący z parku goście wymownie określają odbyte niedawno doświadczenie mianem „wakacji przyszłości”.

I na takie właśnie wczasy postanawiają się wybrać dwaj główni bohaterowie (grani przez Richarda Benjamina i Jamesa Brolina). Akcja przenosi nas do roku 1983. Kompleks Delos, którego odwiedzenie kosztuje niemałe pieniądze, oferuje do wyboru trzy światy: starożytny Rzym, średniowieczny dwór królewski oraz Dziki Zachód. Bohaterowie, jako goście parku, decydując się na wejście do jednego z nich, przywdziewają odpowiedni strój i ruszają na podbój wielkiego, otwartego świata, przy okazji mierząc się z przygotowanymi przez twórców narracjami. Szkopuł w tym, iż choć park wyraźnie tętni życiem, poza innymi gośćmi nie da się znaleźć w nim istot z krwi i kości. Rolę tych, którzy mają nadawać światu przedstawionemu cechę autentyczności, pełnią idealnie imitujące człowieka androidy, zaprogramowane ponadto tak, by nie mogły zrobić krzywdy swemu kreatorowi. Aż do czasu.

Patrzę na fabułę Świata Dzikiego Zachodu z dzisiejszej perspektywy i nasuwa mi się jedno skojarzenie – futurystyczny park rozrywki to nic innego jak doskonalsza forma dzisiejszych gier MMORPG. Wszak otrzymujemy w nim do użytku ogromny świat, wykonujemy zadania bądź podróżujemy frywolnie. Wchodzimy w końcu w role dalekie od tych, które pełnimy w prawdziwym życiu. Jestem przekonany, iż o ile technologia będzie ludzkości na to pozwalać, taki park może w przyszłości faktycznie powstać (zresztą Japonia już teraz idzie w tym kierunku).

W tym wypadku daje się znowu we znaki przemożna potrzeba eskapizmu, który umożliwiają wszelkie narracje. Potrzeba oddechu powietrzem świata, będącego całkowitą alternatywą codziennej szarości. To także pole do realizacji własnych niespełnionych ambicji, możliwość zajęcia wyższej niż zwykle pozycji społecznej, doznania przygód niemożliwych do przeżycia w rzeczywistości. Z kolei androidy, jako nowi poddani, są w tym wypadku czytelnym odniesieniem do tkwiącej głęboko w nas potrzeby dominacji.

W ten sposób da się wyjaśnić obecny w filmie zwrot fabularny, będący pokłosiem buntu robotów. Te bowiem, uzyskując samoświadomość, postanawiają w końcu stawić opór swemu twórcy i jednoznacznym aktem agresji doprowadzić do końca jego żywota. Ale ów bunt może być też rozumiany w kategorii prozaicznej, niekontrolowanej usterki, która, niczym deus ex machina, pojawia się w najmniej spodziewanym momencie, całkowicie odmieniając reguły gry. W ten sposób Świat Dzikiego Zachodu Crichtona uznaje się za pierwszą zapowiedź problemów, jakie będą w przyszłości przynosić wirusy komputerowe.

Reprezentacją buntu wobec człowieka w Świecie Dzikiego Zachodu jest niejaki Rewolwerowiec, czyli postać grana przez Yula Brynnera. Nieludzki spokój i zimna konsekwencja, z jaką ściga swoją ofiarę, przywodzą na myśl sposób działania Michaela Myersa (seria Halloween) lub T-800 (seria Terminator). Zarówno Carpenter, jak i Cameron nie ukrywają zresztą, iż to na tej postaci wzorowali się, tworząc czarne charaktery swoich filmów. Sam Brynner z kolei chciał swoją kreacją w Świecie Dzikiego Zachodu złożyć w przewrotny sposób hołd postaci, którą grał w Siedmiu wspaniałych – bodaj najsłynniejszym filmie jego kariery. Dlatego właśnie Rewolwerowiec wygląda dokładnie tak samo, jak Chris Larabee Adams. To zarazem interesujący przypadek aktorskiej autoironii, nie da się tego ukryć.

W przypadku tej postaci na uwagę zasługuje także istotny fakt natury technicznej. Charakterystyczny widok, jakim android patrzy na świat, był pierwszym przypadkiem wykorzystania komputerowego obrazu 2D na użytek filmu fabularnego. Tworzenie tego cyfrowego widoku było wyjątkowo żmudną pracą – osiem godzin zajmowało projektowanie zaledwie dziesięciu sekund widoku androida. Jak dobrze wiemy, James Cameron swoim Terminatorem udoskonalił później wygląd obrazu pojawiającego się w głowie maszyny.

Pewnie niewielu z was wie, iż Westworld, czyli serialowy reboot Świata Dzikiego Zachodu, mający premierę w ubiegłym roku, nie był jedyną kontynuacją pomysłów filmu Michaela Crichtona. W 1976 roku powstał bowiem Futureworld, sequel rozwijający wątki pierwowzoru – w nim także wystąpił Yul Brynner. Na ekranach telewizorów z kolei w 1980 na krótko zagościł serial Beyond Westworld, do którego nakręcono jedynie trzy odcinki. Ale według mnie filmem, który twórczo odświeżył idee Świata Dzikiego Zachodu, obierając do tego niemniej atrakcyjną formę, był Park Jurajski (do którego zresztą Crichton także tworzył scenariusz, bazując na własnej powieści). Nie bez powodu film Spielberga uważany jest przez wielu za duchowego brata filmu Crichtona z 1973. Ponownie bowiem ludzkość pokazuje swoją ignorancję i brak rozwagi, uskuteczniając niebezpieczną w skutkach zabawę w Boga.

korekta: Kornelia Farynowska

Idź do oryginalnego materiału