21 sierpnia 2025 roku polska scena muzyczna straciła swój cichy filar. Stanisław Soyka – wokalista, pianista, poeta, tłumacz ludzkich nastrojów – odszedł w wieku 66 lat, zostawiając pustkę, której nie wypełni żaden inny głos. Zmarł nagle, tuż przed występem na festiwalu Top of the Top w Sopocie, gdzie miał zaśpiewać „Cud niepamięci” w duecie z Natalią Grosiak.

Fot. Kadr z wywiadu Stanisława Soyki w programie „Imponderabilia” Karola Paciorka (YouTube). Wykorzystano na podstawie prawa cytatu – art. 29 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Nie był celebrytą. Nie gonił za listami przebojów. Ale jego muzyka zostawała w człowieku na długo po wyłączeniu radia.
Nieprzygotowani na ciszę
To miała być noc celebracji. Soyka – z charakterystycznym uśmiechem i luzem – żartował podczas próby z Natalią Grosiak.
„To był zaszczyt, Panie Stanisławie. Dziękuję za wsparcie i uśmiech”
– napisała później wokalistka, nie przeczuwając, iż to ich ostatnie spotkanie.
Kilka godzin przed koncertem artysta zasłabł w hotelu. Mimo błyskawicznej reakcji lekarzy nie udało się go uratować. Gdy prowadzący przekazali tragiczną wiadomość, Opera Leśna zamarła. Festiwal przerwano. A potem, w hołdzie dla mistrza, rozbrzmiał refren „Tolerancji”. Nikt go nie ćwiczył. Każdy śpiewał z pamięci.
Kasia Sienkiewicz, która jeszcze tego dnia śpiewała z Soyką, powiedziała tylko:
„To niewiarygodne, iż już Pana nie ma.”
Samotna wyspa na mapie muzyki
Soyka był zjawiskiem – samotną wyspą, której nie da się zaklasyfikować. Jazzman z duszą poety. Soulman z Biblią na pulpicie. Artysta, którego głos łamał się w najpiękniejszych momentach.
Zadebiutował w 1981 roku albumem „Blublula”, który uznano za najlepszą jazzową płytę roku. Piosenki takie jak „Tolerancja (Na miły Bóg)”, „Absolutnie nic” czy „Cud niepamięci” stały się hymnami pokoleń. Śpiewał Miłosza, Szekspira, Jana Pawła II. Współpracował z Urbaniakiem, Możdżerem, Mozilem. Łączył pokolenia, języki i wrażliwości.
W „Imponderabiliach” Karola Paciorka powiedział:
„Dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli, otwarcie?”
I właśnie taką przestrzeń – otwartą, prawdziwą – dawała jego muzyka.
Walka z ciałem, łagodność dla świata
Ostatnie lata życia Soyki naznaczone były walką o zdrowie. Cukrzyca, nadciśnienie, przewlekła obturacyjna choroba płuc.
„Pracowałem na to wszystko z dziką pasją”
– przyznawał w rozmowie z PAP.
Ale też – naprawiał. Schudł 30 kilogramów. Rzucił palenie. Zaczął grać z synami, z młodymi artystami.
„Chcę się naprawiać” – mówił z czułością, która była jego znakiem rozpoznawczym.
Nawet w trudzie pozostał łagodny. Inspirował – bez patosu, bez masek, z pełnym człowieczeństwem.
Dziedzictwo, które nie zamilknie
Śmierć Soyki poruszyła nie tylko fanów, ale całe środowisko artystyczne i polityczne. Prezydent Karol Nawrocki zacytował na platformie X słowa z „Tolerancji”:
„Życie nie po to, by bezczynnie trwać.”
Kayah, Rafał Szatan, Kuba Wojewódzki – wszyscy żegnali go z bólem.
Radiowa Dwójka zapowiedziała retransmisję jego ostatniego koncertu. TVN przypomniał archiwalny wywiad z Grzegorzem Miecugowem, w którym Soyka mówił:
„Nie gram dla fajerwerków. Chcę, by moje pieśni dodawały otuchy.”
Soyka nie był gwiazdą w klasycznym sensie. Raczej cichym przewodnikiem, który przypominał, iż życie jest po to, by czuć, rozumieć i być naprawdę obecnym.
Jego głos – ten, który łamał się w najpiękniejszych momentach – nie zamilknie. Tylko trochę się oddalił.
Okrąglutki
Śmierć Stanisława Soyki poruszyła wielu artystów i fanów jego twórczości. Wśród tych, którzy zdecydowali się podzielić osobistym wspomnieniem, znalazł się Krzysztof Skiba. Lider zespołu Big Cyc opowiedział kilka anegdot – pełnych charakterystycznego dla niego humoru, ale i ciepła, które towarzyszyło jego relacji ze zmarłym artystą. Tekst, choć utrzymany w lekkim tonie, wywołał mieszane reakcje wśród części fanów Soyki.
Okrąglutki
Wspomina Krzysztof Skiba
Śmierć Stanisława Soyki poruszyła wielu artystów i fanów jego twórczości.
Wśród tych, którzy zdecydowali się podzielić osobistym wspomnieniem, znalazł się Krzysztof Skiba. Lider zespołu Big Cyc opowiedział kilka anegdot – pełnych charakterystycznego dla niego humoru, ale i ciepła, które towarzyszyło jego relacji ze zmarłym artystą. Tekst, choć utrzymany w lekkim tonie, wywołał mieszane reakcje wśród części fanów Soyki.
Ze Staszkiem Sojką miałem kilka nieoczywistych przelotów scenicznych.
W latach 90. zapowiadam go w Teatrze Wybrzeże podczas Gali Yach Film Festiwalu. To był kiedyś istotny konkurs teledysków. Transmituje to TVP2. Staszek ma wejść na scenę, by odebrać jakąś nagrodę, a ja mówię:
– Oto jeden z niewielu artystów w polskiej branży muzycznej, którego można narysować przy pomocy cyrkla…
Staszek zawsze był bowiem okrąglutki i łysy. Sala w śmiech, ale Staszek zniósł tę próbę dzielnie i uśmiechał się, jakby to był najsłodszy komplement.
Sam jestem taki okrąglutki i łysy, chociaż Staszek był bardziej, ale jednak czasem nas mylono.
Wsiadam do taksówki w centrum Warszawy. Pan za kierownicą na mój widok kręci się niespokojnie. Ruszamy. Kierowca zerka niepewnie w lusterko wsteczne kilka razy. Po chwili nie wytrzymuje i mówi:
– Ja to znam wszystkie pańskie piosenki.
– Dziękuję – mówię. – Miło mi.
Jedziemy przez miasto. Taksówkarz ma potrzebę rozmowy.
– Moja żona też pana uwielbia – oświadcza.
– O, super. Proszę pozdrowić ode mnie żonę – odzywam się bez większego entuzjazmu w głosie.
Mijamy autobusy i tramwaje, a pan za kierownicą czuje, iż coś jeszcze musi dodać do tej rozmowy.
– Jak tylko pan jest w telewizji, to żona mnie woła i razem pana oglądamy.
Kiwam głową i mruczę coś w stylu „to fantastycznie”. Do tej pory wszystko się zgadza. Mam piosenki w radiu. A w telewizji też często się pojawiam.
Dojeżdżamy na miejsce. Pan nie chce nic za kurs, tylko wyciąga kartkę z długopisem i prosi o autograf, mówiąc:
– Czy mógłbym dla żony pana autograf, panie Sojka?
Nie chciałem mu łamać serca i gasić jego autentycznego entuzjazmu. No i kurs był za darmo, co też nie było bez znaczenia, więc podpisałem się zamaszyście, z twarzą pokerzysty, jako „Stanisław Sojka”.
Ale po tym wydarzeniu zacząłem się intensywnie odchudzać. Skoro biorą mnie za Sojkę, to znaczy, iż już bardziej się toczę, niż chodzę. Schudłem aż trzydzieści kilo i już nie byłem podobny do Staszka.
A teraz Staszka już nie ma. I tylko ja w branży muzycznej zostałem taki okrąglutki i łysy. Żegnaj, Bracie! My grubawi musimy trzymać się razem. Z kim mnie teraz będą mylić, skoro Ciebie brakuje?
DF, thefad.pl / Źródło: media, Krzysztof Skiba