Premiera Supermana Jamesa Gunna już 11 lipca tego roku. Oczekiwania widzów prawdopodobnie są wielkie, ale czy odmienne od tych, które towarzyszyły Człowiekowi ze stali? Znamy już zarówno tamtą historię, jak i choćby śmierć Supermana oraz jego powrót do życia. I to właśnie ta tytaniczna praca, której dokonał niegdyś Batman, uświadomiła mi, iż James Gunn dostał ogromną szansę, żeby w ramach kina superbohaterskiego w ogóle opowiedzieć historię Kal-Ela na nowo, dokładnie i nowatorsko. SUPERMAN NARESZCIE POWINIEN SKUTECZNIE UMRZEĆ, wpierw doświadczając wielkości oraz radykalnego upadku, a wszystko przez swoją wielkość, której konsekwencją jest nieunikniona destrukcja na poziomie moralnym, a w następnej kolejności fizyczna. I nieważne, co mówią komiksy. Gunn ma prawo do własnej ich interpretacji. Superman w świecie kina zbyt długo istniał jako nieskazitelny archetyp, wbrew logice, choćby tej fantasmagorycznej, gdy radykalna doskonałość posiada świadomość, a żyje w ułomnym świecie, co doprowadza do nieuniknionego konfliktu etycznego.
Gdy oglądałem teaser, odniosłem właśnie takie wrażenie, iż ta wersja postaci Supermana od samego początku będzie autentycznie skonfliktowana z otoczeniem, a jej motywy postępowania, chociaż szlachetne i doskonałe, przez swoją idealność w końcu staną się wrogie ludziom. Tej naturalnej konsekwencji bycia doskonałym jeszcze nie pokazano w całej okazałości w filmach o Supermanie. Próbował w pewnym sensie Zack Snyder, ale finalnie poszedł standardową drogą, prowadząc swojego bohatera nie aż tak jawnie buntowniczą ścieżką. James Gunn zaś teraz nie byłby sobą, gdyby nie wykorzystał tej szansy zrebootowania historii Supermana, a logiczne się mi wydaje, iż już czas na rewolucję w prezentacji charakteru Clarka Kenta. Jest w tej całej prezentacji teaserowej jednak jeden problem. Chociaż Superman leżący na śniegu i krwawiący z ust wydaje się przekonujący, to zbliżający się do niego z siłą lodołamacza piesek już nie bardzo. Superman z czerwoną pelerynką i jego pupil w podobnej to mocne przegięcie, oby więc James Gunn nie zapomniał, iż cykl Strażnicy Galaktyki dobiegł już końca, a wciąganie Supermana w podobną stylistykę będzie tyleż pastiszowe, co również żenujące. Nie skreślam jednak całości, bo kto wie, czy ten tak znienawidzony przeze mnie superbohater (obok Spider-Mana) wreszcie nie zyska takiej formy narracji, iż uwierzę w jego siłę i charyzmę. Nie jest mi wcale do tego potrzebny Henry Cavill, o ile tylko za wyglądem Davida Corensweta pójdzie charakter. A jego zalążki widać w teaserze. Łączą się one z moją ideą, iż radykalna doskonałość superbohaterska Kal-Ela poprowadzi go do jedynego i nieuniknionego finału, którym jest konflikt etyczny z niedoskonałym światem. Wiem, iż pobrzmiewa tu echo Doktora Manhattana, ale Superman, jeżeli w ten konflikt popadnie, będzie dużo bardziej ludzki, krwawy, nieracjonalny w swojej doskonałej racjonalności.
Pewne cechy konfliktu społecznego można już zauważyć po samym teaserze, chociaż Clark Kent się jeszcze potrafi kontrolować, kiedy tłuszcza ludzka rzuca w niego puszkami i innymi śmieciami. Od boskiej doskonałości jednak niewielki krok do szatańskiej zemsty, korzystającej z doskonałości i uzasadniającej radykalne działanie właśnie tym, iż wszyscy inni są ułomni, a więc niżsi biologicznie oraz aksjologicznie. Pytanie tylko, jaką rolę odegra w tej historii Lex Luthor, który tym razem za sprawą Nicholasa Houlta wygląda niemal doskonale, a przynajmniej dopełniająco całe zło świata, z którym przyjdzie Supermanowi się zetknąć. I teraz wszystko w rękach Jamesa Gunna. Może poprowadzić tę historię znów podobnie, a więc Superman pokonuje Luthora oraz innych wrogów i staje się naczelnym obrońcą Ziemi przed wszelkimi zagrożeniami, równocześnie korzystając z dobrodziejstw bycia „człowiekiem”, tych społecznych, erotycznych i politycznych. Gdyby jednak właśnie tak miało być, to po co ten reboot? Wolę patrzeć na niego inaczej, nowatorsko, z nadzieją, iż reżyser zrobi ten krok, demitologizując bohatera i opisując jego losy tak mocno, jak widać po ilości złości na ludzki świat w oczach Kal-Ela. Puśćcie sobie teaser i przyjrzyjcie się wzrokowi Supermana. Jest idealnym kandydatem na antagonistę, z tym iż specjalnego rodzaju. Jego konflikt z Luthorem powinien być czymś w rodzaju wyzwolenia złości, cyngla, który raz wciśnięty pozwoli mu już na zawsze widzieć ludzi inaczej, separacyjnie w stosunku do siebie. choćby Louis Lane nie pomoże już Supermanowi się zmienić. Jego zmierzch będzie jednak paradoksalnie początkiem legendy, gdyż jako doskonały superbohater nie upadnie do końca. Jego gniew będzie miał granice, a agresję skieruje w swoją stronę, bo tylko on będzie umiał się tak unicestwić, żeby choćby po jego śmierci, a może tylko właśnie poprzez nią, odrodzić się jako niespotykany w legendach, spersonifikowany duch strażniczy wszystkich ludzi. Brzmi nieco religijnie, jezusowo? Tak, właśnie tak ma brzmieć, bo wśród superbohaterów właśnie Superman posiada mesjański potencjał. Jego odmienność uformowana przez potęgę jest tak odległa od biologicznych ludzi, a jednocześnie osadzona w świecie czysto ludzkim, iż nie może w tej sytuacji obyć się bez konfliktu. Twórcy filmowi jednak do tej pory ten konflikt bagatelizowali, maksymalnie odchudzali z wyborów moralnych godnych złych bohaterów, a nie tych pozytywnych. Potęga Supermana równała się absolutnemu dobru, a tak przecież nie jest. Potęga czy też wszechwładność na pewnym poziomie zaawansowania zostawia daleko za sobą wszelką moralność. Idąc drogą Manhattana ze Strażników, bohater o absolutnych zdolnościach w końcu zrozumie, iż nic go nie łączy z ułomnym światem, skoro sam jest nieskończony, a jeżeli ten świat dodatkowo mu się sprzeciwi, może dość do tragedii. Ktoś z pewnością umrze, a skoro postać Supermana została napisana przez ludzi, logiczne jest dla wartości kulturowej i rozrywkowej tego mitu, żeby umarł jednak Superman, niekoniecznie jako jednowymiarowo pozytywny archetyp herosa, zwłaszcza w tym innym rebootowym scenariuszu, który realizuje James Gunn.
Tak więc Gunn zjadający swój własny ogon dla zarobku na Supermanie wydaje mi się najgorszym rozwiązaniem. Przy czym nie oczekuję po pierwszym filmie o Kencie, iż ta oczekiwana rewolucja już się pojawi. Mogą objawić się widzom jakieś nie wprost intepretujące się drogowskazy, twisty, niedopowiedzenia, otwarty finał itp. Generalnie, liczę na dobrą… trylogię. Kompletną, która zaprezentuje Supermana jako superbohatera ponadczasowego, osadzonego w legendzie, dysponującą siłą wyrazu, żeby przetrwać całe lata w historii filmu, jakakolwiek by nie była etycznie i jakkolwiek nie stałaby się odległa interpretacją w stosunku do świata komiksów.